czwartek, 13 października 2016

Życzenia 4

Tududu, hej, jestem.

I oto kolejny rozdział życzeń. Miał być duuużo dłuższy, ale nie chcę już kazać nikomu dalej czekać. Następnego rozdziału już trochę mam, ale tworzy się dość powoli i nie wiem, kiedy będę w stanie go dodać. Co do Nibiru to się mocno zacięłam i nie wiem kiedy uda mi się coś napisać.
Tak czy siak.
Przepraszam bardzo za długą nieobecność, mam nadzieję, że się spodoba i baaardzo serdecznie pozdrawiam.


Życzenia cz. 4 


Potem wszystko było jak zły sen. Zostałem wrzucony do najgłębszej celi w lochach, gdzie najprzyjemniejszym towarzystwem były szczury. Zakomunikowano mi, że moja egzekucja odbędzie się w południe za dwa dni. A potem zostawiono mnie samego.
No może nie do końca, słyszałem jęki i obłąkańcze mamrotanie kogoś, z celi której nie mogłem dostrzec i jakieś krzyki z zaskakującą regularnością rozlegające się gdzieś w oddali. Opadłem na wilgotną derkę leżącą na podłodze, najwyraźniej służącą za posłanie. Z dziury w podłodze znajdującej się w rogu niewielkiego pomieszczenia dobywały się wielce nieprzyjemne zapachy. Domyślałem się, że to był wychodek i aż drżałem na myśl, że prawdopodobnie będę musiał z niego kiedyś skorzystać.
Starając się nie dotknąć derki zbyt dużą powierzchnią ciała, skuliłem się i ukryłem twarz w dłoniach. Wolałem nie siadać na ziemi - była podejrzanie mokra.
Po jakimś czasie - raczej dłuższym i krótszym - i jęczący, i krzyczący osobnik zamilkli, może zmęczeni, a może już martwi.

Obudził mnie łoskot miski uderzającej o podłogę.
- Śniadanie. - warknął strażnik i splunął, odchodząc. Odwróciłem się na drugi bok, nie wykazując zainteresowania naczyniem, a tym bardziej jego zawartością. Zresztą smród przenikający ciasną celę skutecznie zniechęcał do jedzenia, więc nie jadłem nic, od momentu kiedy mnie tu wtrącono. Był to już mój ostani dzień tutaj, ale wcale się nie cieszyłem. Za kilka godzin miałem egzekucję.
Miałem już za sobą kilka przesłuchań. Podczas nich zasmakowałem kąpieli w beczce zimnej wody. Głową do dołu. Pytali, gdzie jest prawdziwa księżniczka, a gdy wydusiłem z siebie, że nie żyje, zakomunikowano mi, że egzekucja się odbędzie, jak tylko przybędzie świadek z Gildii. Nie zaskoczyło mnie to, doskonale wiedziałem, o prawie, które mówi, że przy straceniu maga musi uczestniczyć inny czarodziej. Na wszelki wypadek, gdyby skazany coś knuł, lub po jego śmierci jakieś zaklęcia wyrwały się spod kontroli.
Oczywiście, przy mojej egzekucji nie było takiej potrzeby. Byłem zbyt beznadziejny, żeby móc się uratować za pomocą magii, a jedyne co mogło wyrwać się spod kontroli to demon, ale po mojej śmierci i tak by musiał wracać do piekieł. Jedyne co go trzymało na tym świecie, to moje niewypowiedziane ostatnie życzenie.
A nawet ono nie mogło mnie uratować.
Jak tylko je wypowiem, Irra mnie zabije. Nie ma sensu oczekiwać łaski od demona. Zwłaszcza takiego demona.
Nie widząc wyjścia z mojej sytuacji, pogrążyłem się w apatii.

Ocknąłem się słysząc hałas otwieranych krat i ciężkie kroki strażników. Gdy wyciągano mnie z celi nie stawiałem oporu, byłem zupełnie zrezygnowany. Wszystko zlało się w jedną plamę. Ściany lochów, zgrzyt otwieranej bramy, słońce boleśnie uderzające w przyzwyczajone do mroku oczy. Piasek pod bosymi stopami, potem deski podwyższenia. Wionące niechęcią twarze ludzi i ich pełne nienawiści okrzyki.
- Morderca! -
- Zboczeniec! -
- Obyś w mękach skonał! -
Przeczytano mi oskarżenia, które właściwie do mnie nie dotarły. Rozkoszowałem się ostatnim odczuciami, przed pustką jaka mnie czekała. Czemu nigdy nie zauważyłem jak ciepłe i przyjemne są promienie słońca na twarzy? Czemu nie zwróciłem uwagi na to jak niesamowite jest życie? Teraz miałem to wszystko utracić.

Założono mi stryczek na szyję.

Popatrzyłem po ludziach zgromadzonych na placu kaźni, aż mój wzrok dotarł do podwyższenia gdzie siedział król, królowa, arystokraci i gość z Gildii Magów. Rozpoznałem go natychmiast. Stary profesor, który nauczał demonologii. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy, ale zawsze twierdził, że mam wielki talent i marnuje go na bzdury. Nie wierzyłem mu. Doskonale wiedziałem, że jestem beztalenciem. Teraz patrzył na mnie z smutnym rozczarowaniem i zmęczeniem w siwych oczach.
A potem mój wzrok przyciągnęło coś innego. Pod podwyższeniem, nie zauważony przez nikogo, opierał się o deski demon. Irra zauważył moje spojrzenie i pomachał mi ręką z rozbawieniem w jasnych oczach. Zacisnąłem wściekle wargi. Jasne. Przyszedł popatrzeć.

I właśnie wtedy złość sprawiła, że zacząłem myśleć.
- Irra... - Kat położył rękę na dźwigni od zapadni. Starszy mag zmaszczył brwi, jakby nie dowierzając w to co usłyszał. - Irra, Q'areb Zaregu, Xalpenie, Xocotlu, Asaionie, Mai Cuilinnie, Fenrirze! - wywarczałem, zbierając całą energię jaką mogłem.
Profesor zerwał się z krzesła, zaczynając inkantacje.
- Zatrzymajcie go! NIE POZWOLCIE MU TEGO WEZWAĆ! - wykrzyczał, pomiedzy zaklęciami. Kat nacisnął dźwignie.
- CHROOOŃ MNIEEEEEEEEE...!!! - zawyłem lecąc w dół, wiedząc, że to mój koniec...

... i uderzyłem w deski podestu. Przez chwilę leżałem, nie wierząc w to, co się stało. Potem pomacałem deski konstrukcji.
Zwykłe, solidne, cudowne drewno. Rzuciłem się obcałowywać twarde podłoże. Opamiętałem się po chwili, przytłoczony panującą ciszą. Uniosłem wzrok.

Obok mnie na podeście stał ktoś inny. A właściwie coś innego, co właśnie beztrosko złamało katu rękę i rzuciło na ziemię. Było ogromne, ze dwa razy ode mnie wyższe, w kształcie człowieka. Na twarzy miało maskę, ni to ptaka, ni to zwierzęcia, odsłaniającą kawałek nosa, brodę i usta z ostrymi kłami wyszczerzonymi w uśmiechu. Tył glowy przykrywały długie czarne pióra, wystające jakby z maski, opadające po plecach aż do ziemi. Pierś była naga, ozdobiona jedynie skomplikowanymi wisiorami zwisającymi z szyi i ramion. Biodra miało owinięte dziwaczną szatą z czarnych piór, zakrywającą nogi i sięgającą do ziemi.
- Irra...? - wymamrotałem niepewnie.

A stworzenie uniosło ręce i zaczęło się śmiać.

niedziela, 7 lutego 2016

Życzenia 3

Hej.
Wybaczcie opóźnienie. W święta nie miałam internetu, a potem sesja okazała się dużo bardziej zajmująca niż sądziłam. Większość udało się zaliczyć (jakoś), dzięki nieprzespanym dwóm tygodniom. Potem mieliśmy przedłużone zajęcia (znów dwa tygodnie) ale zaliczyłam!
Więc wrzucam XD
Życzę miłego czytania :>


Życzenia 3




Spotkanie z królem minęło bez większych problemów. Władca powiadomił mnie, że moja śmierć była dowodem nieodpowiedzialności, wyraził swoje rozczarowanie, a następnie, chyba przypominając sobie o słuchaczach, obojętnym tonem oznajmił, że cieszy się z powrotu księżniczki i odesłał mnie do komnat. Zrobiło mi się żal księżniczki i ze skruchą pomyślałem o jej ciele być może spływającym ku morzu. Chociaż z drugiej strony... przynajmniej nie będzie musiała znosić mało subtelnych zalotów pierwszego marszałka, bo właśnie nim okazał się mały, wąsaty człowieczek. W drodze do zamku, w karecie, ledwo wyrwałem ręce spod pocałunków zostawiających na skórze zapach kiełbasy. Zacząłem powoli zazdrościć księżniczce jej losu.
Kiedy wreszcie dotarłem do pokoju, opadłem na łóżku, zastanawiając się co dalej zrobić. Szczerze nie miałem żadnego planu, kiedy kazałem demonowi zmienić mnie w świętej pamięci nieboszczkę. Chciałem jedynie wybrnąć z ciężkiej sytuacji i przeżyć. Owszem, przeżyłem, ale co dalej? Nie miałem pojęcia.
Nagle do środka wpadła jakaś kobieta. Rzuciła się przede mną na kolana i zalała łzami.
- Jaśnie Panienko, a więc to prawda! Ten szarlatan przywrócił cię do życia! - objęła moje kolana, mocząc sukienkę. - Dlaczego to zrobiłaś Panienko? Dlaczego się zabiłaś? - zatkało mnie zupełnie.
- Yyy...? - zdobyłem się na inteligentny komentarz, a kobieta chwyciła mnie za ręce i zaczęła oglądać nadgarstki.
- Ani śladu! -oznajmiła i podniosła na mnie mokre oczy. - Panienko, obiecaj, że już więcej tego nie zrobisz! Błagam! - znów otoczyła ramionami moje kolana. - Jesteś dla mnie niczym własne dziecko!
- Yyy... O-obiecuję. - wymamrotałem oszołomiony, chcąc jedynie, by mnie puściła. Kobieta uśmiechnęła się przez łzy.
- Panienko... - wytarła twarz fartuchem i wstała chwiejnie, by nagle zakryć dłonią usta. - Wybacz Panienko, zapomniałam sukni, a zaraz trzeba będzie cię sprezentować dworowi, na rozkaz Jego Królewskiej Mości! Zaraz wracam! - wykrzyknęła i wypadła tak samo nagle jak wpadła. Opadłem na krzesło. I w tej chwili usłyszałem znajomy głos.
- A więc to taaak... - słowa wypowiedziane tonem kogoś, kto właśnie zrozumiał wielką tajemnicę, szybko mnie otrzeźwiły. Zerwałem się z miejsca i odwróciłem w stronę demona. Irra machając beztrosko nogami siedział na oknie i patrzył w moją stronę z rozbawieniem.
- Czyli księżniczka miała samobójcze ciągoty od samego początku... - wygiął wargi w krzywym, złośliwym uśmiechu. - Czasem takie żywe trupy działają na podstawie tego co czuły przed śmiercią. Dlatego skoczyła do rzeki. - wyjaśnił, widząc moje nic nie rozumiejące spojrzenie. - Jakiś niedouczony mag z ciebie, co nie? - zaczerwieniłem się i już miałem coś odpysknąć albo kazać mu wyjść, gdy nagle demon znalazł się tuż przede mną. Położył palec na moich półotwartych ustach.
- Szszsz... - szepnął cicho. - Zostało ci jedno życzenie. Jeśli je wypowiesz... - otworzyłem szeroko oczy, czując narastającą panikę. - Twoje życie i dusza będą moje. - wymruczał wprost do mojego ucha, owiewając je ciepłym oddechem. Poczułem, że kolana mi miękną i upadłem na klęczki na podłogę. Uniosłem głowę, patrząc na ciemną postać górującą nade mną. Jasne oczy zalśniły żółtym, wilczym błyskiem, a po chwili demon przykucnął przede mną, dziwnym, pieszczotliwym ruchem odgarniając mi włosy z twarzy.
- Widzisz... - zaczął. - Mało kto mnie przyzywa. Rzadko kto ma tyle mocy. Kiedyś owszem, czasem zdarzały się jakieś grupki, kręgi magów którzy dnie i noce starali się mnie przywołać, a gdy im się udawało, dawali mi jeden rozkaz: Zniszcz naszych wrogów, ich kraj, kobiety, dzieci, może jakiś kontynent i wracaj do swoich piekieł! - prychnął. - Owszem, niszczenie może i jest zabawne, ale po jakimś czasie to się robi nudne! Zwłaszcza, że zaraz potem mnie odsyłano niby jakiegoś podrzędnego sługę i nigdy nie udało mi się zabawić! Zawsze wzywano mnie z największą ostrożnością, bo z potęgą nie można igrać! - poczułem jego paznokcie na karku, a potem Irra znów spojrzał mi w oczy. - A teraz trafiłem na takiego idiotę jak ty. - otworzyłem usta w niemym oburzeniu. - Nie mam pojęcia jak udało ci się mnie przyzwać, skoro wielu wielkim kręgom magicznym się nie udawało. Musisz skrywać w sobie naprawdę ogromną moc, chociaż bardzo głęboko. Na szczęście jesteś na tyle głupi, by nic z tym nie robić i udało ci się przez przypadek wezwać MNIE! MNIE, który zniszczył w jedną noc cywilizacje Ntshaveeg i Maraghī sāthē! - na ustach wykwitł mu radosny uśmiech. - Wierz mi, nie zaprzepaszczę takiej szansy!
Zmartwiały wpatrywałem się w niego szeroko otwartymi oczami. Oczywiście znałem te nazwy. Każdy, nawet średnio wykształcony mag je znał.
Dwa wysoko rozwinięte kraje, które toczyły ze sobą wojnę. Ich magia była niesamowicie zaawansowana, tamtejsi magowie potrafili niemal czynić cuda. Oba znikły na skutek ogromnego kataklizmu, który zniszczył kontynent i poważnie uderzył w sąsiednie nację. Legenda mówi, że morze się podniosło, ziemia rozstąpiła a słońce zakrył mrok. A wszystko to stało się w przeciągu jednej nocy.
Odsunąłem się od demona gwałtownie. Irra zachichotał.
- Teraz się mnie boisz? - zmrużył oczy i przysunął się bliżej, wykrzywiając usta w złośliwym, pełnym rozbawienia grymasie. - Dlatego, że ci to powiedziałem? - oparł twarz na dłoni. - Ludzie są fascynujący. - przyglądał mi się badawczo z czymś nieodgadnionym w oczach. Wyciągnął dłoń i przesunął mi nią po twarzy. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę, że nie mogę się ruszyć.
- Co ty...? - wydusiłem z siebie.
- Ciiii... - Zmarszczył nagle brwi. - Tylko ten wygląd trochę mi nie odpowiada. - poczułem, że sukienka, wcześniej opinająca okolice mojej klatki piersiowej, staje się niepokojąco luźna. Lekko osunęła się z mojej nagle dużo szczuplejszej figury. Sapnąłem, z zaskoczeniem, czując zimny dreszcz na plecach. Zdałem sobie sprawę, że wróciłem do mojej normalnej postaci. Palce Irry zsunęły się na mój obojczyk.
- Żałośnie wyglądasz. - oznajmił. - Podoba mi się. - zebrałem się w sobie, czując że nie mogę pozwolić na nic więcej.
- Ty... - warknąłem usiłując wyglądać groźnie, ale demon tylko wybuchnął śmiechem.
- Ale uroczo! - zarechotał, aż zatrząsłem się ze złości.
- Przesta... - urwałem zdając sobie sprawę, że... Że niemal wypowiedziałem życzenie. Irra uśmiechnął się kpiąco.
- No powiedz. - zamruczał jak kot. - Powiedz, co mam zrobić? Jeśli mi powiesz żebym przestał, przestanę. - patrzyłem na niego ze wściekle zaciśniętymi ustami, milcząc dzielnie. Poczułem jego dłonie na kolanach. Powolnymi ruchami podwijały mi sukienkę.
- Nie! - wydusiłem przez zaciśnięte zęby.
- Co, nie? - demon udał, że nie rozumie. Odsłonił moje uda i z zaciekawieniem przyjrzał się koronce, zdobiącej moją bieliznę. Musnął ja palcami. - Co to?
Rumieniec uderzył mi na policzki. Otworzyłem usta, ale wydobył się z nich tylko urywany oddech. Zerknął na moją twarz, po czym znów spuścił wzrok. Patrzył uważnie, a lekki uśmiech zaigrał mu na ustach, gdy pod jego dotykiem koronkowy materiał spłynął jak woda z moich nóg. Po chwili musnął nagą skórę na moim udzie. 
Poczułem nagłe gorąco w podbrzuszu. Cholera! Nie wierzę w to co się dzieje! Paniczne myśli kołatały mi w głowie, nie wiedziałem co mam zrobić, a demon ze spokojem godnym lepszej sprawy, podwinął materiał odsłaniając zupełnie moje krocze. Patrzyłem na niego, wzrok mi się rozmazał. Łzy? Zacząłem się trząść. 
Irra delikatnie przesunął dłonią wzdłuż mojego uda, jakby badając nieznane sobie miejsce, przez chwilę patrzył tylko między moje nogi, ale potem wbił zaciekawiony wzrok w moje oczy.
- Czemu płaczesz? - zapytał. - To nie jest przyjemne?
-...N...Nie... - wyjąkałem, z zaskoczeniem zauważając jak słaby głos wydobył się z moich ust.
- Kłamiesz. - szepnął demon. - Przecież widzę. - chwycił w dłoń mojego penisa. Jęknąłem przeciągle. Stał mi i chyba nawet stwardniał jeszcze bardziej. Wydałem z siebie wyjątkowo niemęski pisk, a demon zachichotał.
- To jest całkiem zabawne. - oznajmił i pochylił się, a ja mogłem jedynie obserwować, jakby w zwolnionym tempie, jego zbliżające się usta. Wpił się w moje wargi, a że miałem uchylone ze zdumienia (i nie tylko) usta, jego język natychmiast spotkał się z moim. Poczułem, że mogę się znów ruszyć, ale nie mogłem uciec, bo złapał mnie jedną ręką w pasie. Poza tym i tak nie byłbym w stanie, bo nogi mi zmiękły. Osunąłem się w uścisk Irry niczym marionetka, której ucięto sznurki. A ten bawił się mną, jakby chciał zobaczyć, jak zareaguje na każdy jego dotyk, muśnięcie i ruch.
Zalewały mnie fale zawstydzenia, zażenowania i podniecenia, które odzywało się gorącem w każdym zakątku mojego ciała. Usta demona zsunęły się na moją szyje, dzięki czemu nic nie tłumiło moich żałosnych jęków, a gdy nagle wbił tam zęby, wydałem z siebie zduszony okrzyk i doszedłem w jego rękę.
Dysząc, wracałem do siebie. Podniecenie odeszło, zostawiając jedynie wstyd i poczułem się wyjątkowo niezręcznie. Irra zaś uniósł ubrudzoną moją spermą dłoń i przyjrzał się jej, poruszając wolno palcami. Zalałem się rumieńcem, jakimś cudem jeszcze mocniejszym niż wcześniej. Podniosłem rękę, chcąc zakryć się sukienką.
 W tym momencie demon wsadził sobie palce do ust. 
Tak, te palce, które były całe w... 
Zatkało mnie i zamarłem. Mlasnął kilka razy, kiedy ja wpatrywałem się w niego ze zszokowaną miną, przesunął językiem po zębach.
- To było bardzo... Ciekawe. - oznajmił wszem i wobec.
 I zniknął.

Właśnie wtedy do komnaty znów wpadła tamta kobieta od sukienki. Radosna mina natychmiast znikła z jej twarzy, gdy zobaczyła mnie, klęczącego na środku pokoju księżniczki.
 Mnie, ubranego w jej błękitną sukienkę, podwiniętą zamaszyście, osłaniającą krocze. Całego uwalonego spermą. Zdyszanego i czerwonego. Samego. Zaczęła krzyczeć. 
A potem wezwała straż.


***

I jak, podobało się ? 

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Życzenia cz.2

Hej.
Oto druga część 'Życzeń', przepraszam za opóźnienie.
Zapraszam do czytania i życzę miłych wrażeń :>


Życzenia cz.2


Wziąłem głęboki oddech i stanąłem pośrodku mniejszego kręgu. Obok był jeszcze jeden, większy. Jeszcze raz upewniłem się, że oba są dobrze narysowane. A potem niepewnie, zacinając się zacząłem czytać z książki inkantacje. Nigdy wcześniej nie przywoływałem demonów i szczerze powiedziawszy nie wierzyłem, że mi się uda. Nie byłem materiałem na czarnoksiężnika, ale to była moja ostatnia nadzieja. Pojaw się, modliłem się w duszy, chociaż taki malutki...
Przyzywanie demona to niebezpieczna sprawa. Po pierwsze, będzie on próbował oszukiwać na wszelkie sposoby. Będzie wypaczał każde słowo. Po drugie, trzeba wszystko zrobić poprawnie, bo jak demon znajdzie jakikolwiek błąd, wykorzysta go bez chwili wahania, zabije bez skrupułów. Po trzecie, daje ci on trzy życzenia, ale gdy wypowiesz trzecie, twoja dusza, życie, należy do niego.
Ale ja nie chciałem trzech życzeń, tylko jedno, a potem demon może wracać do domu. To nic groźnego, przekonywałem siebie, trzęsąc się w kręgu i czekając na jakikolwiek znak że demon przybył.
Ale nic się nie działo.
Zakląłem szpetnie i już miałem wyjść z kręgu, gdy nagle poczułem dziwny dreszcz na plecach. Odwróciłem się powoli i spojrzałem na drugi krąg.
- Wiem, że tu jesteś. - powiedziałem głośno.
Cisza.
Przymknąłem oczy i potarłem powieki. Czyli ostatnia nadzieja zawiodła, a już świta... Westchnąłem ciężko, otworzyłem oczy i mój wzrok padł na krąg. Tyle, że on wcale nie był pusty. Sapnąłem z zaskoczeniem. Z wnętrza kręgu patrzył na mnie ciemny, ludzki kształt o świecących oczach. Siedział w wygodnym fotelu. Zmarszczyłem brwi. W życiu nie miałem takiego mebla.
Zapadła nieco niezręczna cisza. Odchrząknąłem.
- Ummm... - mruknąłem niepewnie. Nie wiedziałem jak zacząć. - Dzień dobry. Jak się nazywasz? - Demon nie zareagował. Czekałem cierpliwie, ale po chwili zacząłem się irytować.
- Halo, ja... - warknąłem gniewnie, ale demon mi przerwał.
- To życzenie? - zapytał. Miał dziwny głos. Głęboki, ale jakby rozwibrowany.
- Nie, nie, nie! - przeraziłem się. - Chciałem tylko zagaić rozmowę! -
Demon milczał przez chwilę, aż w końcu machnął ręką. Ciemny kształt rozjaśnił się, a na fotelu siedział teraz wysoki, blady mężczyzna o długich, czarnych włosach i przeraźliwie jasnych oczach. Wyglądał młodo, nie dałbym mu trzydziestki. Zagryzłem wargi, czując przypływ zazdrości. Demon bardziej wyglądał na maga niż ja sam.
Przyglądał mi się z uniesionymi brwiami.
- A gdzie zwyczajowe: Jestem twoim nowym panem, plugawy demonie, spełniaj moje życzenia i tak dalej? - wydawał się nieco rozbawiony.
- Chciałem być uprzejmy. - burknąłem, czując się nieco jak debil.
- Moje imiona to Irra, Q'areb Zareg, Xalpen, Xocotl, Asaion, Mai Cuilinn i Fenrir. - powiedział nagle demon. - Te najbardziej znane.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
-Czktol Kłaber Maj Kulin... I co dalej? - spróbowałem powtórzyć.
- Wystarczy Irra. - warknął demon z pewną dozą irytacji. Nie odzywałem się. Znów zapadło krępujące milczenie.
W końcu postanowiłem je przerwać.
- Hmmm... A więc, co z tymi życzeniami? - nieśmiało zagadnąłem. Troszkę mi na nich zależało. Demon przechylił głowę, uśmiechając się drwiąco.
- No ja nie wiem. - powiedział dziwacznie chłodno, mimo rozbawienia igrającego w oczach. - Śmierdzi tutaj. - dodał marszcząc nos.
- To księżniczka. - wymamrotałem bezwiednie. Demon... Irra spojrzał na trupa, ocenił jego stan i uniósł brwi. Bardzo wysoko. - Chciałbym żeby była żywa. - wydusiłem to wreszcie z siebie.
- Chcesz ją pojąć za żonę? - zapytał demon, parskając z cicha.
- Nie, bogowie brońcie! - sapnąłem. - Ma być tylko ożywiona! - Irra machnął dłonią w wielkopańskim geście.
- Zrobione.  - oznajmił. Zaniemówiłem.
- C-co? - wyjąkałem po chwili, odwracając się. - Już? - Tak łatwo mu to przyszło! Żadnych magicznych zaklęć, mikstur i innych, ot po prostu machnął ręką i uzyskał efekt, do którego ja bez powodzenia dążyłem sześć dni! Lekki płomyczek zazdrości zmienił się w pokaźny pożar. Zacisnąłem zęby i spojrzałem na księżniczkę.
A jaśnie oświecona, szlachetna księżniczka Ludwika wstała. Popatrzyłem na nią ze zgrozą. Mimo, że się poruszała, była wyraźnie martwa. Wciąż nadgniła i woniejąca. Na moich oczach z otwartych ust wyszła jej mucha.
- Nie mówiłeś, że ma wyglądać dobrze. - dotarł do mnie pełen złośliwości i satysfakcji głos demona.
Moja psychika tego nie wytrzymała.
Zemdlałem.

Obudziłem się, czując zimno podłogi i coś nieprzyjemnie wbijającego mi się w łopatkę. Zmarszczyłem brwi. Wstałem powoli, zerknąłem na podłogę. Kawałek kredy. No tak, używałem jej do wyrysowania kręgów...
Zaraz, zaraz.
Rozejrzałem się gwałtownie.
Demona nie było.
A co gorsza, księżniczki też.
Usłyszałem krzyki na ulicy. Wypadłem z pracowni, gnany złymi przeczuciami i podążyłem w ich stronę. Moje przeczucia oczywiście się sprawdziły.
Na moście na końcu mojej ulicy, tuż przy barierce stał tłum ludzi, którzy przekrzykiwali się i robili okropne zamieszanie. Dotarły do mnie fragmenty ich wypowiedzi.
-... skoczyła! -
- ...nagle wypadła z ulicy.... -
- ... śmierdziało...
- ...taka młoda dziewczyna... -
- ... śmierdziało! -
Przepchnąłem się przez zbiorowisko i wychyliłem się przez barierkę. To była moja księżniczka, nie było wątpliwości.
- Troszkę ją poniosło... - usłyszałem znajomy, rozwibrowany głos, pełen rozbawienia. Uniosłem głowę i ujrzałem Irrę, siedzącego na poręczy. - Jednak zachowała jakieś resztki świadomości. - powiedział z czymś na kształt podziwu w głosie. - Kto by pomyślał... -
Zabrakło mi słów i osunąłem się na kolana. Moje szanse na przeżycie dramatycznie spadały. Jak mam teraz ożywić księżniczkę, skoro jej ciało właśnie znikło w odmętach rzeki? Co z tego, że było nieco nadpsute. Może coś by dało się z tym zrobić.
Irra ziewnął, co zwróciło moją uwagę na niego. Przecież on może je odzyskać, uświadomiłem sobie nagle i już otworzyłem usta, żeby wydać rozkaz, gdy usłyszałem znajomy, irytujący głos.
- Mistrzu Tistel. - odwróciłem się i zobaczyłem małego człowieczka, który zlecił mi to kretyńskie zadanie. W ręce trzymał pokaźny kawał kiełbasy. Przełknął, co miał w ustach i zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem. Zamarłem.
- To nie była jaśnie księżniczka Ludwika, prawda? - zapytał podejrzliwie.
- Nie! Nie, oczywiście że nie... Ha ha ha... - zaśmiałem się nerwowo, zezując na Irrę, ale demon znikł.
- Proszę mi pokazać księżniczkę. - zażądał złowróżbnie wąsacz.
- Ale... ale.... - wyjąkałem, szukając wymówki.
- Już! - krzyknął. Struchlałem.
- J-jest w mojej p-pracowni... -
- Chodźmy tam więc. - zarządził. - Prowadź mistrzu. -
Władczo pokazał mi kierunek ramieniem i spojrzał na mnie rozkazująco. Ruszyłem tam niechętnie, jak na ścięcie (co zresztą było bardzo adekwatne), cały czas próbując wymyślić jakieś wyjście z sytuacji. Niestety na próżno.
Dotarliśmy na miejsce. Drżąc, otworzyłem drzwi i wpuściłem człowieczka.
- Proszę usiąść, zaraz ją p-przyprowadzę... - powiedziałem, żeby kupić sobie czas. Wąsacz usiadł, wymownie przesuwając palcem po gardle. Przełknąłem ślinę i umknąłem do kuchni. Już miałem wyskakiwać przez okno, gdy usłyszałem cichy, drwiący chichot.
Odwróciłem się i ujrzałem Irrę. Demon siedział rozparty wygodnie w fotelu, pijąc coś z mojego kielicha. Drzwi do piwniczki z winem były otwarte. Wbiłem wzrok w mebel. Nigdy nie miałem fotela w kuchni! Otrząsnąłem się.
- Tyyyy... - Wywarczałem, w kilku szybkich krokach znajdując się przy nim.
- Te wasze trunki są ohydne. Spodziewałem się czegoś lepszego, skoro ciągle to pijecie... - poskarżył się demon, nie robiąc sobie nic z mojego oburzenia.
- Czemu mnie zostawiłeś? - sapnąłem.
- Nie kazałeś mi zostać. - wyjaśnił, wyciągając spod stołu butelkę miodu pitnego.
- Co ja mam teraz zrobić? - zapytałem, nie mając teraz głowy, żeby się martwić ubywającymi zapasami. Po co mi zapasy, jak moja przyszłość maluje się w czarnych barwach.
Zaraz. Jaka przyszłość?
Przecież nie mam żadnej...
- Muszę coś wymyślić! - zadeklarowałem, wpatrując się w demona, który już opróżnił butelkę z miodem, który chyba mu bardziej smakował niż wino. Odwrócił ją do góry nogami, wyraźnie rozczarowany.
- Masz tego więcej? - zapytał. Oświeciło mnie.
- Wiem! - wycelowałem palec w Irrę. - Zmienisz mnie w księżniczkę! - Demon wypuścił butelkę.
- Ciebie? - zdziwił się.
- No nie ciebie! Nie mógłbym cię pilnować i byś mnie pogrążył! -
Irra popatrzył na mnie sceptycznie.
- Wolisz mężczyzn? - zapytał.
- Co to... Co to w ogóle ma do rzeczy? - zatkało mnie i poczułem lekki rumieniec na twarzy.
- No może masz w tym jakieś ukryte cele... - zarechotał demon wrednie.
- Nie mam. - wysyczałem. - Upodobnij mnie do księzniczki, tylko na niezbyt długo! -
- Dobra. - wzruszył ramionami demon i machnął ręką. Poczułem dziwny, zimny dreszcz na całym ciele.
- Już. - mruknął i zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem. - Miłej zabawy.
Zignorowałem go. Wyszedłem z kuchni i na korytarzu wpadłem na człowieczka, który najwyraźniej się zniecierpliwił i sam postanowił poszukać albo mnie, albo księżniczki.
Na mój widok nagle się zarumienił i twarz mu się dziwnie rozpłynęła.
- Moja księżniczko! - wydyszał.
Czyli się udało.
- Mój panie... - zapiszczałem na próbę.
- Co tak formalnie? - zapytał dziwnym głosem wąsacz. - Zawsze jaśnie panienka mówiła do mnie po imieniu.-
- Ymmm... - zamruczałem coś niepewnie, ale wziął to za dobrą monetę. Złapał mnie za ręce.
- Chodźmy stąd moja księżniczko. - i obdarzył mnie gorącym spojrzeniem.
Gorącym i pożądliwym.
Poczułem zimny pot na plecach.
Gdzieś na granicy słyszalności dobiegł mnie drwiący śmiech demona.


***

I co sądzicie?
Mam nadzieję, że się podobało ^^
Pozdrawiam ~


piątek, 13 listopada 2015

Życzenia cz. 1 (inne opowiadanie)

Hej
Jako, że ostatnio pisanie mi nie idzie, postanowiłam wstawić coś nowego-starego, coś, czego kontynuację piszę na równi z Nibiru. Może dzięki temu częściej będą pojawiały się nowe rozdziały... Bo ja raz piszę to, raz to, nie umiem skupić się tylko na jednym opowiadaniu. XD

A więc, przedstawiam wam 'Życzenia'.

Miłego czytania. :>


Życzenia cz.1


Świeca nie chciała się zapalić. Nie pomagało machanie rękami, przekleństwa, coraz bardziej skomplikowane zaklęcia, ani nawet poszukiwanie zapałek. Zapałki zaginęły w pomroce dziejów, a ja wciąż pozostawałem marnym magiem, na dodatek z początkami depresji.

Podobno mam talent, ale nawet ja nie wiem gdzie go ukryłem. Jedyne czego jestem pewien, to że posiadam w sobie oceany lenistwa, które odkryłem podczas studiów i do których dna wciąż nie dotarłem. Powiedzmy sobie krótko. Jestem strasznym leniem, nie byłem pilnym uczniem i teraz za to płace. Nie potrafię nawet zapalić świeczki, nekromancja pozostaje daleko poza moim zasięgiem. Jedyne co potrafię ożywić, to muchy, ale w tym momencie niewiele mi to pomaga.
Oparłem twarz o blat na którym leżała martwa księżniczka. Czułem, że zaraz się rozpłaczę.
Pozwólcie, że wyjaśnię sytuację.
Jestem licencjonowanym magiem, z dyplomem z nekromancji i ziołolecznictwa. Skończyłem studia, ledwo - ale skończyłem. Dzięki kilku sprytnym sztuczkom uzyskałem dyplomy. Jako, że znam się na ziołach, udało mi się znaleźć pracę jako lekarz i aptekarz w stolicy. Z moją magiczną naturą się nie obnosiłem - zachowałem resztki zdrowego rozsądku. Byłem za słabym magiem, by się nią chwalić. Żyłem więc sobie spokojnie, przez pięćdziesiąt lat. I po marnej połowie wieku dobre czasy się skończyły. Nagle i niespodziewanie.
Piłem sobie sobie spokojnie herbatę, gdy do mojej apteki wpadła banda uzbrojonych wojaków, prowadzonych przez małego człowieczka z dumną miną. Był łysy, ale miał za to pokaźne wąsiska, które wyglądały jakby je ktoś posmarował masłem. Miałem wrażenie, że dostrzegam w nich okruszki chleba, ale nie byłem pewien czy to wyobraźnia mnie nie zwodzi.
- Mistrz Tistel? - zapytał tonem bynajmniej nie pytającym. Przełknąłem ślinę nerwowo. Tytuł przed imieniem... Czyli ma interes do maga. Wstałem niepewnie.
- Tak. To ja. - Wymamrotałem nerwowo. Ocenił mnie wzrokiem. Spłoszyłem się. Wiem, że nie wyglądam na maga. Większość obdarzonych mocą poprawia sobie wygląd, by pasować do któregoś ze stereotypów. Ja tego nie potrafię. Jestem więc skazany na wystające kości i lekko wypłoszowaty wygląd. Poza tym mam dość długie, wiecznie rozczochrane włosy. Na szczęście, jestem czarownikiem, nawet jeśli jestem beznadziejny, proces starzenia mojego organizmu zatrzymał się na momencie gdy moja moc się rozwinęła i dojrzała. Ludzie dają mi jakieś dwadzieścia lat.
Tak naprawdę mam osiemdziesiąt cztery.
Wąsacz władczym ruchem wskazał na stół przy którym przed chwilą siedziałem. Dwóch drabów rzuciło na niego sporej wielkości tobół. Zmuszony znaczącym gestem człowieczka podszedłem do niego i niechętnie go rozwinąłem. Zbladłem.
Świeży trup.
- Z rozkazu Jego Królewskiej Mości masz ożywić ukochaną córkę króla, szlachetną księżniczkę Ludwikę. - oznajmił radośnie wąsacz. - Masz na to tydzień. W przypadku niepowodzenia... - urwał i znacząco przesunął palcem po szyi.
Poruszyłem ustami niczym ryba wyjęta z wody, a moi goście, nic sobie nie robiąc z mojego stanu, wyszli, zanim zdążyłem się otrząsnąć. Przed wyjściem mój oprawca odwrócił się jeszcze.
- I nie próbuj uciekać. Pilnujemy cię. - i opuścił ostatecznie budynek.
Upuściłem kubek z herbatą w spóźnionej, ale wciąż pełnej rozpaczy reakcji.

Po okresie początkowej paniki, cały pierwszy dzień poświęciłem na wizyty w bibliotekach i czytaniu naukowych tekstów. Aż wreszcie pojawił się promyk nadziei. Według jednej księgi, dzięki pewnemu sposobowi nawet słaby mag może ożywić człowieka na krótki czas, a to w zupełności by mi wystarczyło. Księżniczka wstałaby na kilka dni, które ja poświęciłbym na uciceczkę. Gdy zaklęcie się wyczerpie, będę już daleko, bezpieczny.

Podbudowany nieco, ukradkiem wsadziłem księgę za pazuchę i pospiesznie oddaliłem się z biblioteki. Po dwóch dniach prób, początkowy optymizm (Robię coś źle, jeszcze raz, w końcu się uda!) przeszedł w zdecydowany pesymizm. (Już nie żyję.) Jako że od kilku miesięcy panowały upały, trzeciego dnia księżniczka była już nieco nadgniła, a jedynym zaobserwowanym życiem wokół niej były muchy, którym wyraźnie odpowiadał zapach, zdecydowanie nie przystający pannie z królewskiego rodu.

Powróciła panika, z ponurą asystą grobowej rozpaczy. Przytłoczony emocjami, piątego dnia postanowiłem poprawić sobie nastrój krótką wizytą w karczmie. Krótka wizyta przeciągneła się do późnej nocy, kiedy to wracałem do domu w humorze niemal szampańskim i przysięgałem, że zmienię króla, księżniczkę i całe dwór w żaby. Nastał szósty dzień. O poranku stwierdziłem, że nastrój mam jeszcze gorszy niż wcześniej, a do tego bolała mnie głowa. Wieczór zastał mnie klnącego i próbującego zapalić świeczkę zaklęciami, które nijak mi nie wychodziły.
I tak teraz siedzę, w ciemności, w desperacji modląc się do bogów, w których nie wierzę. Mam jeden dzień na ożywienie księżniczki, a ona nie chce współpracować, czego nie omieszkałem jej wyrzucić w gorzkich słowach.

Wstałem, i ruszyłem w stronę kuchni. Tam musiały być jakieś zapałki, w końcu czymś zapalałem w piecu rano, gdy gotowałem sobie kawę. Machając przed sobą rękami, po omacku szedłem przez nieco podśmierdujący księżniczką mrok. Nagle moja dłoń strąciła coś z krzesła, co ciężkim okuciem spadło mi na stopę. Księga, którą ukradłem z biblioteki. Już miałem zacząć ponownie kląć, gdy nagle przypomniałem sobie, że widziałem w niej wcześniej coś, czego nie brałem dotychczas nawet po uwagę. Teraz jednak byłem zdesperowany. Chwyciłem książkę i popędziłem do kuchni, docierając do celu już bez większych wypadków. Po chwili gorączkowego macania wszystkich powierzchni płaskich, trafiłem wreszcie na zapałki.
Zapaliłem świece i zacząłem kartkować księgę. W końcu znalazłem to czego szukałem.


***

I co o tym sądzicie?
Pisałam to na konkurs, ale nie wyrobiłam się z terminem XD

Pozdrawiam :>


niedziela, 8 listopada 2015

Nibiru 8

Hej.

Oto kolejny rozdział Nibiru, jeszcze ciepły.
Przepraszam bardzo za zwłokę i dziękuję za poganianie mnie :> Dzięki temu wiedziałam, że ktoś na to czeka :>

Życzę miłego czytania!



Nibiru 8



Uciekał. Jego bose stopy uderzały o ziemię w panicznym rytmie, wzbijając chmury drobnych kropel wody. Nie oglądał się za siebie. Zbytnio przerażało go to przed czym uciekał. I tak wiedział, że to jest już tuż za nim. Czuł zimno kąsające jego plecy.
Nie goniło go specjalnie. Po prostu posuwało się do przodu, a on niestety znalazł się w pobliżu. Dyszał ciężko. Powoli tracił siły.
Ogarnęła go mleczna mgła, poczuł jak łzy przerażenia zamarzają mu na policzkach. Zarzęził, w nieudanej parodii szlochu. Nagle pośliznął się na zamarzniętej wodzie. Przewrócił się.
Zaczął pełznąć, czując, że...
Że umiera.
Nagle natrafił na coś opuszkami wyciągniętych palców. Kora. Spojrzał w górę i dojrzał niewyraźne we mgle zarysy korony ogromnego drzewa. Jęknął i objął pień rękami.
Obejrzał się. Widział niewyraźne kształty we mgle. Nagle coś go chwyciło. Odwrócił się i zobaczył w pniu... Twarz. Drewniane ręce złapały go pod ramiona i wciągnęły w nagle otwartą w pniu szczelinę.
Poczuł ciepło.
I ciemność.

- Pożera ludzi? - zapytał Satoshi, wąchając dziwną ziołową herbatę.
- Taaa, ostatnio coraz częściej. - odezwała się kobieta, owijając sobie włosy na palec i pijąc ze swojego naczynia - Wszystkich co tam pójdą, a ostatnio coraz więcej idiotów. -
- Po co tam łażą?  - zapytał chłopak, decydując się wziąć łyka.
- Podobno jest tam coś cennego...
- Co, pieniądze? - prychnął z pogardą Satoshi. - Na co to komu? -
- Nie pieniądze. Tam było laboratorium, podobno coś wynaleźli... coś potężnego. - mruknęła, oblizując wargi. Chłopak pokręcił głową.
- Głupota. - stwierdził. Podeszło do nich dwóch mężczyzn.
- Podobno... to coś może pomóc przeżyć. - stwierdził jeden z nich.
- Jak po to pójdziesz, to zginiesz. Raczej przeszkadza. - Odezwał się wreszcie Nibiru, który od dłuższego czasu siedział cicho w kącie. Właściwie nie mówił nic odkąd znaleźli dziwaczną piwnicę w środku pustkowia. Okazała się swego rodzaju domem i karczmą. To znaczy, zazwyczaj był to dom, ale gdzy zjawiali się jacyś ludzie (średnio dwóch na pół roku, jak wyjaśniła właścicielka) znajdowali tu nocleg i posiłek. O ile udowodnili, że są ludźmi.
Znalazł to miejsce, rzecz jasna, Nibiru, który nagle wyhamował motorem w środku lasu, powęszył chwilę i skręcił gwałtownie przyprawiając siedzącego za nim Satoshi'ego o zawał. Zatrzymali się przy obrośniętych bluszczem ruinach. Potem nastąpiło kilka innych dziwnych zdarzeń, to jest: odkrycie, że mierzono do nich z karabinów, Nibiru się obraził, bo do niego strzelono, następnie Satoshi udowodnił, że jest człowiekiem, potem ponownie strzelono do Nibiru, który się zdenerwował i unieszkodliwił jeden karabin, potem ogólna panika, a na koniec Satoshi'emu wreszcie udało się przekonać wszystkich dookoła, że druga strona nie miała zamiaru zrobić nikomu krzywdy i że nie szukają kłopotów. Potem z lasu wyszła kobieta z kolejnym karabinem, uspokoiła całe towarzystwo, wysłuchała wyjaśnień Satoshi'go i udzieliła obu wędrowcom gościny.
Zwłaszcza gdy Satoshi skłamał, że Nibiru jest jego przyjacielem, którego troszke zmutowało, ale nie jest groźny. A za to Nibiru obraził się najbardziej.
Od tamtego czasu siedział bez słowa w kącie i promieniował dezaprobatą.
Teraz, gdy wreszcie się odezwał, spojrzenia wszystkich skierowały się na niego. Satoshi westchnął. Wolałby, żeby najlepiej jego towarzysz w ogóle się nie odzywał, bo nie chciał zwracać na niego uwagi. Poza tym wciąż się bał, że Nibiru palnie coś głupiego, przez co będą problemy.
Nibiru wyglądał na rozbawionego. Pokręcił głową.
- Ludzie są dziwni. - parsknął.
- A ty nie jesteś człowiekiem? - kobieta szybko zerknęła na Satoshi'ego, który unikał jej wzroku. Obdarzył za to Nibiru morderczym spojrzeniem.
- A no tak. - Nibiru zrobił minę jakby mu się coś przypomniało. - Człowiek. Jestem człowiekiem. Jestem dziwny bo jestem człowiekiem. Widzisz? - uśmiechnął się promieniście. - Wszystko jest całkiem normalne. - Zachichotał. -  Normalne bo dziwne. -
- Skończ. - zasyczał Satoshi. Nibiru popatrzył na niego z ukosa.
- O co chodzi? - zapytał niewinnie. - Przecież jestem niegroźny.
Satoshi jęknął. No tak, tego mu do szczęścia brakowało. Urażonego chyba-bóstwa.
- No dobrze. - powiedział. - Jesteś bardzo groźny. - Miał nadzieje, że zabrzmiało to jak sarkazm. Nibiru wydął wargi.
- Teraz ci nie wierzę. - oznajmił.
Satoshi westchnął.
Kobieta patrzyła na nich nieco podejrzliwie, ale po chwili kontynuowała.
- Jeśli jest tam coś takiego, dobrze by było to zdobyć. Dla przetrwania ludzkości. -
Nibiru prychnął.
- Głupota. - oznajmił i wstał.
- Jesteście najemnikami, prawda? - zapytała szybko. - Zapłaciłabym wam. -
Satoshi pokręcił głową.
- Nie jestem najemnikiem. Mam swój cel i nie zamierzam ryzykować życia. Poza tym nie ma nic czym moglibyście mnie skusić, bym się na to porwał. - wyjaśnił.
- A ty? - jeden z mężczyzn zwrócił się do Nibiru.
Towarzysz Satoshi'ego ignorując go zupełnie, podszedł do kobiety i nachylił się nad nią, czerwonymi tęczówkami wpatrując się w jej oczy.
- Kłamiesz. - Powiedział spokojnie Nibiru, zwracając się do kobiety. - Mów prawdę. Po co mamy tam iść? -  Mężczyźni zacisnęli dłonie na karabinach.
- Spokojnie! - pojednawczo zaczął Satoshi. - Zostaw ją! -
Nibiru odsunął się nieco, ale wciąż wbijał w nią świdrujące spojrzenie.
 Zapadła cisza.
- Moja córka... - szepnęła nagle kobieta. - Poszła tam... Miała sny, one kazały jej tam iść! To nie jej wina... Nie jej...  - łzy popłynęły jej po twarzy. - Nie mogła umrzeć... Trzeba ją ratować.
- Czemu sama tego nie zrobisz? - zapytał spokojnie Nibiru. Kobieta z dziwnie pustym wzrokiem, podniosła znoszoną koszulę, by pokazać brzuch. Ciało przecinały blizny, pozostałości po potwornych ranach. Każdą ranę przecinały ślady po grubych niciach.
Nibiru patrzył na to obojętnie.
- Poddałaś się? - zapytał drwiąco.
- Nie mogę tam wrócić... Nie mogę jej ratować... Nie mogę znaleźć tego miejsca, a gdy ktoś mnie próbuje zaprowadzić, tracę przytomność... Ja... Ja muszę jej pomóc! - zawyła. Jeden z mężczyzn objął ją, na twarzy miał smutek. Satoshi zerknął na Nibiru i zamarł, zaskoczony.
Na twarzy mężczyzny wreszcie odbiły się emocje. Szeroko otwarte oczy lśniły mu czerwienią, lekki uśmiech ukazywał ostre kły. Wyglądał zdecydowanie nie jak człowiek i wszyscy obecni to zauważyli. Wpatrywali się w niego, w dłonie chwycili broń. Chłopak zerwał się z miejsca i stanął pomiędzy nimi a Nibiru.
- Nibiru... - powiedział cicho, prosząco. Jego towarzysz popatrzył na niego, a jego twarz straciła przerażający wyraz. Blask w oczach z wolna przygasał. Uśmiechnął się do Satoshi'ego pogodnie.
- Spokojnie, nie chcę nikomu robić krzywdy. - oznajmił. - To po prostu ciekawe. -
Mieszkańcy karczmy powoli się uspokajali, mimo to zerkali podejrzliwie na mężczyznę, nie wypuszczając z rąk broni.
Nibiru podszedł do drzwi i popatrzył wyczekująco na Satoshi'ego. Chłopak poczuł, że czegoś się od niego właśnie wymaga.
- Co? - zapytał niepewnie.
- Idziemy. Chodź. - Nibiru uśmiechnął się do niego olśniewająco.
- Gdzie? - Satoshi ostrożnie badał teren.
- No, do tego la...bolarotorium.
- Po co? - z wrażenia aż pominął przejęzyczenie towarzysza.
- Zobaczyć! - oświadczył dziwnie radośnie Nibiru. - Nie ciekawi cię to? -
Satoshi'ego zatkało.
- Nie bardzo...? - wybąkał po chwili.
- Jak możesz! Ludzie powinni pomagać sobie nawzajem! - oznajmił mentorskim tonem Nibiru. - Niewiele was... To znaczy nas... zostało! - szybko poprawił swoją wypowiedź. Satoshi ukrył twarz w dłoniach.
- Jasne... Chodźmy, czemu nie... - zgodził się słabym głosem. - Najwyżej zginiemy... -
- Drobnostka. - machnął dłonią jego towarzysz. - Zresztą, do tego nie dojdzie. - dodał pewnie.
Niestety, to wcale nie uspokoiło chłopaka.

Kompleks budynków tworzących laboratorium stał nad wielkim jeziorem z podejrzanie ciemną wodą. Jeśli kiedykolwiek to miejsce otaczała zieleń, to musiało być bardzo dawno i nie zostało po niej śladu. Z pomiędzy popękanych kawałków betonu, gdzieniegdzie wysypywała się spalona, zatruta ziemia. Obszar, który kiedyś należał do laboratorium musiał być ogromny, bo pierwsze, małe drzewka widniały gdzieś w oddali, a cały teren zdominowała szarość betonu. Gdy wyjechali z lasu, Satoshi aż zamarł widząc tą ponurą scenerię. Przyzwyczaił się już do widoku natury wracającej na miejsca, które jej zabrano. Jednak w tym miejscu człowiek zostawił zbyt potężną ranę, i nawet teraz było tu pusto i martwo.
Zsiedli z motoru dopiero nad jeziorem, gdzie Nibiru przykucnął i zaczął wciągać powietrze ustami ze zniesmaczoną miną.
- Nic tu nie czuję. - oznajmił po chwili. - Powietrze jest złe. -
Satoshi przyglądał mu się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, a potem wyciągnął z plecaka maskę przeciwgazową i włożył ją.
- Mam nadzieję, że nic mi nie będzie. - wyburczał ponuro, ale Nibiru zignorował go, wyraźnie zaintrygowany wpatrując sie w nowy element wyposażenia chłopaka.
- Co to jest? - zapytał w końcu.
- Takie coś dzięki czemu nie będę wdychał trujących rzeczy, jeśli tu są. Mam jeszcze jedną, chcesz? -
Nibiru aż się cofnął.
- Nie chcę! - sapnął oburzony. - To jest głupie! - i odszedł, zostawiając Satoshi'ego w stanie mocno skołowanym i nieco zirytowanym.
- Nibiru, ty...! - zaczął ze złością i urwał nagle czując, że coś mu się owija wokół nogi. Stracił grunt pod nogami. Zobaczył, że Nibiru odwrócił się,  szybkim rozmazanym ruchem i znikł, maksymalnie przyspieszając swoje ruchy.
Ostatnie, co zdołał dojrzeć , to ciemna woda wokół niego, a po chwili twarz Nibiru wśród czerni.
Nibiru skoczył za mną, uświadomił sobie.
A potem nie widział już nic.


sobota, 4 kwietnia 2015

Nibiru 7




Hej.
Wreszcie udało mi się dokończyć rozdział, który z braku czasu i często również środków, pisałam pół roku.
Miałam ciężki przypadek braku weny, a do tego trudne jest życie studenta, zwłaszcza z komputerem, który chyba naprawdę lubi się buntować. Cóż, w tym miesiącu powinnam go wreszcie naprawić i uporządkować swoje sprawy.
Tak, czy siak - skończyłam.
Do końca opowiadania jeszcze dużo, dużo, zwłaszcza, że jakoś je lubię.
A, i z góry mówię - nawet jeśli długo mnie nie ma, nie zamierzam porzucać bloga, po prostu mam swoje gorsze i lepsze okresy, jak każdy. Nie zniechęcajcie się więc, proszę :>

Rozdział ten dedykuję Zuzi Żychalak, która dzielnie czyta i komentuje moje wypocinki ^^ szczerze przepraszam, że trzeba było tak długo czekać!

Życzę miłego czytania~


Nibiru cz. 7




Po spalonej równinie rozniósł się gardłowy warkot motocykla i ochrypłe od krzyku głosy mężczyzn. Po chwili jeszcze kilka maszyn dołączyło do ryku. Ludzkie krzyki stały się głośniejsze. Uniosła się chmura pyłu.
Nibiru stał na ogromnym głazie, wręcz skale, przechylając głowę i zaciekawieniem wpatrując się w tamtą stronę. Chmura powiększała się i zbliżała.
- Co to? - zapytał z zaciekawieniem, zerkając w dół na Satoshiego, który stał pod kamieniem i patrzył  na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wiem. - burknął. - Brzmi jak motory, ale dziwi mnie to, ponieważ paliwa nie ma już od dawna. - Spojrzał na niego ze złością. - Kiedy wreszcie stamtąd zejdziesz? Wolałbym, żeby nic cię nie zauważyło! - odwrócił się i odszedł kilka kroków, czując się... źle. Wybitnie źle.
Kilka dni temu - wciąż czuł się dziwnie, nawet tylko o tym myśląc - przespał się z Nibiru. Facetem. Na dodatek, co w świetle ostatnich wydarzeń było dość jasne, nie do końca człowiekiem. Właściwie Satoshi zastanawiał się czy mężczyzna ma w sobie choć odrobinę ludzkiej krwi. Nic na to nie wskazywało.  Na razie wyglądało na to, że jest on czymś w rodzaju bóstwa. Wyjątkowo silnego i morderczego.  Sam Nibiru próby określania go w ten sposób, czy - co gorsza - objawy jakiegokolwiek kultu  przyjmował z wyjątkową irytacją, tłumacząc, że bogowie nie istnieją, a ewentualnych wyznawców określał mianem idiotów. Jeśli więc był bóstwem, to niewątpliwie ateistycznym, co zakrawało na pewnego rodzaju paradoks. Sama idea religii wzbudzała w nim niechęć.
Chłopak w jego towarzystwie czuł się niepewnie, bo choć od tamtego czasu mężczyzna nie próbował w żaden sposób przystawiać się do niego, to jednak często wyczuwał na sobie jego uważne spojrzenie, które sprawiało, że zaczynał się jąkać i czerwienić. Czasami miał wrażenie, że Nibiru po prostu bawi jego zachowanie. Ale nade wszystko w takich momentach bał się zerknąć na niego i napotkać jego wzrok. Nie miał pojęcia, jaki wyraz mogą mieć wtedy jego oczy i to go przerażało.
A to wszystko prowadziło do tego, że za wiele się nie odzywał, chodził wiecznie zestresowany,  a między nimi panowała pełna napięcia cisza. Nibiru zdawał sobie nic z tego nie robić, jedynie śledził pełnymi zaciekawienia i rozbawienia ruchy chłopaka, powodując u niego stany lękowe, gdy tylko czerwień jego tęczówek zabłysła nieco mocniej.
Satoshi był zły na siebie.
Chciałby móc zachowywać się normalnie. Miał wrażenie, że to wszystko go osłabia.
Miał ochotę opaść na kolana na suchą ziemię i wyć ze frustracji. Na dodatek jego kot znikł rano i dotąd nie wrócił. Zamknął oczy i pomasował palcami czoło. Po chwili usłyszał ciche stąpniecie obok siebie i kroki.
- Źle się czujesz? - usłyszał obok siebie głos Nibiru i poczuł jego wzrok na sobie. Tak, miał ochotę krzyknąć, tak, źle się czuję, z tobą, z tą całą sytuacją, nie mogę znieść tego jak na mnie patrzysz! Ale milczał.
- Dobrze. - wydusił z siebie. Poczuł, że mężczyzna odwraca wzrok i dopiero odważył się otworzyć oczy. Nibiru patrzył na głaz. Nagle spojrzał na niego i złapał jego spojrzenie. Chłopak cofnął się, ale nie potrafił zerwać kontaktu wzrokowego. 
Mężczyzna przechylił głowę, badawczo wpatrując mu się w oczy.
- Żałujesz?  - zapytał. 
- Cz...czego? - wyjąkał, zwilżając usta chłopak.
- Wiesz. - Nibiru zmrużył czerwone oczy.
Satoshi zagryzł wargi. Sęk w tym, że on sam nie wiedział co czuje w tej sprawie. Nie wiedział co o tym wszystkim sądzić, a jego towarzysz, mimo wszystko wciąż wzbudzał w nim strach. Zwłaszcza te momenty, gdy jego oczy przybierały ten głodny wyraz. Bał się, gdy tak patrzył na niego.
- Nie o to chodzi. - w końcu odpowiedział.
- A o co? -
Dobre pytanie.
Od odpowiedzi na nie wybawił chłopaka zbliżający się warkot motocyklów. Nibiru wykrzywił wargi w niezadowolonym grymasie i odwrócił wzrok, wyzwalając chłopaka spod swojego spojrzenia. Satoshi poczuł, że ma miękkie kolana i opadł na suchą ziemię. Co on mi robił, zastanowił się, czemu jestem taki osłabiony?
W tym momencie zza głazu wypadło na nich stado motocyklistów. Gdy ich zauważyli, zatrzymali się gwałtownie, wznosząc chmury pyłu. Chłopak zerwał się na nogi. Zakręciło mu się w głowie i znów by upadł, gdyby Nibiru nie złapał go za ramię. Zrobiło mu się nieco głupio. W sumie, jaki straszny by nie był, ciemnowłosy nigdy nie zrobił mu krzywdy, wręcz przeciwnie - cały czas go chronił. No tylko raz się z nim przespał, ale nie wbrew jego woli. Zaczerwienił się lekko.
- Proszę, proszę... - odezwał się jeden z motocyklistów. Wielki i włochaty, prawie w ogóle nie przypominał człowieka. Do tego był gruby i śmierdział, chłopak czuł nawet z takiej odległości. Właściwie to wszyscy śmierdzieli. - Ludzie na takim pustkowiu...
- Przeszkadzacie. - burknął z niezadowoleniem Nibiru, stając między nimi i chłopakiem. Marszczył nos z obrzydzoną miną.
No tak, miał dużo lepszy węch od Satoshi'ego.
- Idźcie sobie stąd. - rozkazał mężczyzna. - Albo zginiecie.
- Nibiru! - wystraszył się chłopak. - Przestań! Nie możesz ich tak po prostu zabić! Nic ci nie zrobili. - jeszcze, dodał w myślach, mając głupią nadzieję, że obcy wykażą się odrobiną rozsądku i nie sprowokują bójki.
- Ale śmierdzą! - warknął Nibiru ze złością.
- Co powiedziałeś śmieciu?! - ryknął włochaty, czerwieniejąc gwałtownie. Reszta jego kamratów zsiadła z motorów i wyciągnęła broń. W większości noże, ale znalazło się kilka pałek.
- Prawdę. - Nibiru teatralnie zatkał nos. Satoshi jęknął.
Nie spodziewał się, że to Nibiru będzie ich prowokował, ale najwyraźniej chciał wykorzystać okazję do wyładowania agresji.
Włochaty olbrzym zaryczał i zeskoczył z motocykla, całkiem szybko biegnąc w stronę Nibiru, w którego dłoni zmaterializował się czarny miecz.
- Stop! - wrzasnął Satoshi wkraczając między nich. Co dziwne, coś to dało. Nibiru zatrzymał się w połowie ruchu, patrząc z zaskoczeniem, a motocykliści wytrzeszczyli oczy. - Opanuj się! - wywarczał w stronę swojego towarzysza. Nibiru wzruszył ramionami, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Chłopak urwał, zbity z tropu, zerknął na niego pytająco.
- Nie przeszkadzaj sobie, krzycz na mnie dalej. - Nibiru machnął dłonią w przyzwalającym geście. Miecz zniknął. - Nie przerywaj. -
- Hę? - niezbyt inteligentnie odezwał się Satoshi.
- No co? Przynajmniej się do mnie odzywasz, a nie zachowujesz się jak wystraszona mysz. - objaśnił Nibiru. - Wolę żebyś krzyczał. Mogę ich nawet pozabijać... - Wzruszył ramionami. Chłopakowi zrobiło się głupio.
W sumie, jakby nie patrzeć, Nibiru może i nie był człowiekiem, miał z lekka przerażające cechy, ale nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Ba, przez większość czasu zachowywał się całkiem przyjaźnie, a nawet opiekuńczo wobec chłopaka.
- Co się tu dzieje, do cholery?! - nagle postanowił zgłosić swoje obiekcje włochaty i chyba tylko po to by w jakiś sposób zaakcentować swoje słowa, złapał zupełnie niespodziewającego się tego Satoshiego za szyję. Nibiru zmrużył oczy, które zabłysły złowrogim światłem.
- Lepiej mnie puść... - Pełen złych przeczuć Satoshi postanowił udzielić olbrzymowi przyjacielskiej rady, ale ten jedynie zacisnął mocniej palce na jego gardle. Chłopak zacharczał. Zaczynało mu brakować powietrza.
Z gardła Nibiru wyrwał się nieprzyjemny warkot. Sprężył się jak do skoku.
- Nie zbliżaj się bo ukręcę mu główkę, jak kurczakowi. - zagroził motocyklista, potrząsając chłopakiem jak kociakiem i aż sapnął, gdy Nibiru pojawił się tuż przed nim wbijając mu rękę w brzuch. Uścisk na szyi Satoshi'ego zelżał i chłopak wyrwał się, chwiejnie odsuwając się na kilka kroków. Jęknął łapiąc się za gardło.
Nibiru zlustrował go szybkim spojrzeniem i wbił wściekły wzrok w olbrzyma. Odsunął się odrobinę i chwycił go za gardło, a Satoshi zdał sobie sprawę, iż mimo że jego towarzysz był szczuplejszy i smuklejszy, to jednak nie był dużo niższy od włochatego. A na pewno był silniejszy niż na to  wyglądał, gdyż właśnie uniósł motocyklistę na wyciągniętej ręce kilka centymetrów nad ziemię.
A potem nim rzucił.
Potężny mężczyzna z hukiem uderzył o głaz. Jego kamraci spojrzeli po sobie, dopadli motorów i odjechali w znacznym pośpiechu pozostawiając za sobą chmarę pyłu.
Nibiru podszedł do leżącego mężczyzny, z mieczem w dłoni.
- Przestań! - wykrztusił Satoshi.
- Chciał cię zabić. - Czerwone tęczówki skierowały się na niego. Nie było w nich litości, jedynie ... niezrouzmienie.
- Nie zabiłby... - Satoshi podciągnął rękaw bluzy, pokazując mu nóż. - Mogłem rozpruć mu brzuch.
- Więc czemu tego nie zrobiłeś? - Nibiru przekrzywił głowę.
- Nie lubię zabijać bez potrzeby. - niechętnie wyjaśnił chłopak. Mężczyzna roześmiał się.
- Wolałbyś, żeby cię udusił? -
Satoshi wzruszył ramionami.
- Nigdy nic nie wiadomo, ja jeszcze nie umierałem, a może jednak coś by go powstrzymało...
Nibiru znalazł się tuż przed nim.
Chłopak zagapił się w z wolna gasnący blask zbliżających się czerwonych oczu...
Usta owiał mu oddech, a potem poczuł na nich ciepłe muśniecie obcych warg, delikatne i miękkie...
A potem Nibiru się odsunął.
Dopiero po chwili Satoshi zdał sobie sprawę, że nie oddycha i wziął drżący haust powietrza.
- Następnym razem nie czekaj. - szepnął mężczyzna. - Denerwuje mnie to.
Chłopak skupił na nim wzrok. Dopiero po chwili dotarły do niego jego słowa. Zatkało go.
Czyżby...
Martwił się...?
Och.
Nibiru trącił stopą włochatego.
- Niech sobie leży. - oznajmił.
Podszedł do motora olbrzyma. Maszyna była wielka, czarna, o grubych oponach, zupełnie inna niż te do których przyzwyczaił się Satoshi. Działała też pewnie na innych zasadach. Powierzchnie na bokach, wyglądały jak baterie słoneczne, co wiele by wyjaśniało.
Mężczyzna z zaciekawieniem przesunął palcami po kierownicy pojazdu. Wyraźnie mu się podobał.
- Mogę to sobie wziąć?
Chłopak dopiero teraz ocknął.
- Czemu... Czemu nie. - mruknął cicho, odwracając głowę i czując rumieniec wpływający z wolna na jego policzki.
Zerknął na Nibiru i został niemal olśniony przez jego uśmiech.
- A będziesz umiał na nim jeździć? - zapytał, nagle zdając sobie sprawę, że Nibiru był dość... No cóż. Inny.
- Jasne. - zaskoczyła go pewna odpowiedź. - Jak on umiał, to ja też. - uśmiechnął się radośnie Nibiru. - Poza tym widziałem jak tamci jeżdzą.
- Zobaczymy. - mruknął pesymistycznie chłopak.


Dopiero o zmierzchu Nibiru wreszcie załapał o co w tym wszystkim chodzi i przejechał dłuższy kawałek, ba, nawet zawrócił. Na pewno przydały się wskazówki włochatego olbrzyma, który gdy tylko się ocknął - pozbawiony dającego odwagę wsparcia kolegów - okazał się bardzo pomocny i chętnie oddał swój motor Nibiru. Satoshi'ego ucieszył też powrót kota, wlokącego paskudną, olbrzymią jaszczurkę, która okazała się bardzo smaczna po upieczeniu. Kanashimi dość niechętnie odniósł się do włochatego, który - po tym jak już nauczył Nibiru wszystkiego co uznał za stosowne - zmył się około północy. Sam Nibiru okazał się bardzo dobrym uczniem, przynajmniej według jego nowego znajomego. Wyglądało na to, że olbrzym miał rację, bo nad ranem Nibiru jeździł już jakby robił to od urodzenia. Wtedy też powrócił włochaty z gromadą znajomych i mimo, że Satoshi spodziewał się po nim czegoś innego, przywiózł im niezłe zapasy i ubrania na zmianę. Podarował też Nibiru ładną skórzaną kurtkę, rzecz jasna czarną, bo skoro miał już motor, to taką uznął za wręcz niezbędną. Przeprosił też grzecznie Satoshi'ego który wybąkał, że nic się nie stało i z niemałym szokiem przyjął składany nóż.  Następnie nowy znajomy zapytał plany na przyszłość, a gdy dowiedział się, że nie pozostaną długo, wyraził nadzieję, że jeszcze go kiedyś odwiedzą, zaofiarował skłonność do wszelkiej pomocy i grzecznie się pożegnał. Nibiru pogodnie poklepał go po plecach i oznajmił że chętnie go odwiedzi w przyszłości, co - o dziwo - zostało przyjęte z radością.
Rozwój wydarzeń tak bardzo zaskoczył chłopaka, że stwierdził, że nic nie wie o ludziach, czy świecie jako takim i poszedł odespać noc, którą zarwał przez Nibiru, który sumiennie uczył się obsługi nowej zabawki.
Wtulił się w granatowe futro kota, który już drzemał przed ogniskiem. Poczuł miękki, szorstki język zwierzęcia liżący go po twarzy. Po chwili myśli zaczęły mu się mącić, powoli zapadał w objęcia snu.
- Śpij dobrze. - doszedł do niego jeszcze cichy głos Nibiru. I nagle coś do niego dotarło w ostatnim mgnieniu świadomości.
Zdał sobie sprawę, że mimo wszelkich wątpliwości, które towarzyszyły mu w ciągu dnia, wieczorem zasypiał bez problemu, zaskakująco czując się zupełnie bezpiecznie. A wszystko dlatego, że Nibiru był obok.
Zamruczał w odpowiedzi i zasnął.



***


Mam nadzieję, że się podobało!

wtorek, 7 października 2014

Nibiru 6

Witajcie.
Zacznę od przeprosin, że zostawiłam Was na tak długo, nic nie pisałam, nic się nie odzywałam...
Powiem tylko, że wakacje okazały się nie takie spokojne jak myślałam :P Ba! Nawet pracowałam.
Udało mi się trafić na Przystanek Woodstock, za którym już tęsknię. Było super, polecam. Ja sama rzecz jasna wybieram się w przyszłym roku.
Dostałam się na studia, na kierunek grafika :D i muszę przyznać, że trochę sobie nerwów przez te studia zdążyłam napsuć ;/ , a to jeszcze nie koniec...
Dobra, wracając do bloga.
Jak widzicie, przygotowania do wielkiego powrotu już chwilę trwały, zupełnie zmieniłam wygląd bloga (podoba się?), założyłam drugiego bloga, z opowiadaniem które pisze już od dłuższego czasu, na którego opublikowanie wreszcie dałam się namówić :P
Jeszcze raz bardzo przepraszam!
No cóż, nie pozostaje mi nic innego niż życzyć miłego czytania :>



Nibiru cz. 6


Satoshi obudził się, czując zimno nieprzyjemnie kąsające go w bok. Przykrywający go materiał zsunął się i odsłonił nagą skórę. Chłopak zaburczał niezadowolony, poruszył się, próbując zakryć to miejsce. Nagle wyczuł ruch po swojej drugiej stronie i został przyciągnięty do czegoś ciepłego, a odsłonięta część ciała została przykryta, co nagrodził zadowolonym pomrukiem i wtulił się w źródło ciepła. Przez mgłę zaspania, okrywającą jego świadomość, dotarł do niego balansujący na granicy słyszalności, cichy śmiech. Zastanowiło go to i postanowił otworzyć oczy.
Zamrugał kilkakrotnie, starając się uzyskać ostrość widzenia. Kiedy był już w stanie rozróżniać kształty, spojrzał w stronę z której wcześniej dobiegł go śmiech. Zobaczył wpatrzoną w niego parę błyszczących, czerwonych oczu.
- Hej. - przywitał go Nibiru, do którego był przytulony. - Jak się spało? -
Satoshi patrzył na niego przez chwilę, powoli kojarząc fakty. Gdy przypomniał sobie w jaki sposób znaleźli się w owej sytuacji, lekko spanikował. Odsunął się od mężczyzny gwałtownie i owinął się czerwoną szatą, rozpaczliwie starając się znaleźć sposób w jaki powinien się zachować.
Nibiru popatrzył na niego z pewną dozą zaskoczenia i rozbawienia w oczach, oraz lekkim uśmieszkiem błąkającym się gdzieś w kącikach ust. Usiadł. Długie rozpuszczone włosy czarną falą spływały mu po plecach, niesforne kosmyki opadały mu na oczy i klatkę piersiową. Ziewnął lekko, odsłaniając ostre zęby i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pochylił się i wyciągnął spod kanapy małe zawiniątko, wręczył je Satoshi'emu.
- Masz ubrania. Włóż. - zakomenderował.
Chłopak sięgnął po rzeczy i obejrzał je nieufnie. Nie znał tych ubrań, nigdy ich nie widział. Zaniepokoiło go to.
- Skąd masz te ubrania? - zapytał.
- Była taka pani... - oznajmił niejasno.
- Gdzie? Dała ci je? - dociekał Satoshi. Nibiru przytaknął na odczepnego.
- Dała. - powiedział. Nagle przysunął się do niego błyskawicznie i korzystając z tego, że wystraszony chłopak zamarł, spojrzał mu głęboko w oczy. - Nie bój się, nic jej nie zrobiłem. - zapewnił poważnie i nagle dał Satoshi'emu buziaka w czoło. Odsunął się, przyjrzał się zszokowanej twarzy chłopaka i na jego ustach zaigrał uśmiech. - Ubierz się. - powiedział, wyraźnie z siebie zadowolony. - Zmarzniesz.
- A ty nie? - zapytał Satoshi, nieco rozdrażniony, tym że poczuł się jak dziecko. Nibiru spojrzał na niego z politowaniem. Wzruszył ramionami i nagle otoczył go cień, który wziął się nie wiadomo skąd, a następnie przeistoczył się się w czarne ubrania, okrywające mężczyznę. - I tak bym nie zmarzł, ale ty możesz. - dodał Nibiru, chyba nieco przekornie.
Na to Satoshi nie odpowiedział.

Chwile później stali przed zawalonym tunelem. Nibiru otworzył drzwi i nasłuchiwał przez chwilę, a Satoshi zastanawiał się jak mężczyzna zamierza pozbyć się kamieni, blokujących przejście. W to, że się ich pozbędzie chłopak nie wątpił. Pytanie brzmiało: Jak?
Nibiru wyciągnął przed siebie dłonie i wszystkie światła w pomieszczeniu zgasły. Zrobiło się ciemno. Mrok gęstniał coraz bardziej. Po chwili Satoshi nie widział zupełnie nic, nawet stojącego obok mężczyzny.
Zrobił ruch, jakby chciał się cofnąć.
- Nie ruszaj się. - rozległ się głos Nibiru. - Nie przeszkadzaj mi, to niebezpieczne. - Chłopak zamarł.
Usłyszał dziwny dźwięk, jakby szurnięcia. Coś musnęło jego łydkę. Satoshi stłumił okrzyk przestrachu, zatkał usta dłonią.
- Spokojnie... - odezwał się mężczyzna. - Już prawie... -
- Co ty robisz...? - szepnął chłopak.
Nibiru nie odpowiedział. Rozległ się głośny stukot i wszystko ucichło. Satoshi wstrzymał oddech. Nasłuchiwał właśnie, gdy nagle poczuł oddech na policzku.
- Już. - szepnął mu Nibiru do ucha.
Satoshi sapnął wystraszony.
- Zapal światło! - zażądał. Usłyszał w ciemnościach chichot Nibiru.
- Po co? - zapytał cicho z drugiej strony chłopaka. - Boisz się? -
Satoshi odskoczył, potknął się i poczuł, że się przewraca,  ale po chwili obca dłoń złapała jego rękę. Został przyciągnięty do większego, ciepłego ciała. Objęły go cudze ramiona i usłyszał cichy pomruk.
- Nie bój się. - wymruczał miękko Nibiru, przytulając go mocno. - Nic ci nie zrobię, mówiłem już. -
Chłopak wtulił głowę w pierś mężczyzny i zacisnął powieki. Poczuł, że zaraz nie wytrzyma i zacznie krzyczeć. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać. Nie mógł znieść tej ciemności, bał się jej, nie miał gdzie uciec. Sam siebie nie rozumiał. Dlaczego wczoraj...
- Proszę... - szepnął stłumionym głosem. - Wypuść mnie stąd...
- Już... - Usłyszał uspokajający szept. Uniósł głowę. Zobaczył delikatne światła żarówek, ledwo przebijające się przez mrok, lecz jaśniejące z każdą chwilą. Czarna postać Nibiru powoli zaczynała wyróżniać się wśród ciemności. Zerknął w górę. W czerwonych oczach z wolna gasł ten dziwny blask. Spojrzał w stronę zawalonego korytarza i westchnął z zaskoczenia. Blokujące go gruzy zostały odwalone na bok, tworząc przejście.  W środku było ciemno.
Mężczyzna złapał go za rękę.
- Chodź, idziemy. - powiedział. - Tylko trzymaj się mnie, na górze są One.
- Jakie są te 'one'? - zapytał Satoshi. Nie umknęło mu to, że Nibiru wyraźnie akcentował to słowo, jakby mówił to z dużej litery.
Nibiru zastanowił się.
- Brzydkie. - stwierdził zdecydowanie.
- Coś więcej? -
- Zobaczysz. - Czerwonooki wykrzywił ustaw rozbawionym uśmiechu i pociągnął chłopaka w ciemny tunel.

Chwilę później, po pokonaniu schodów, Nibiru otworzył jakieś drzwi i znaleźli się w zwykłej, oświetlonej promieniami słonecznymi klatce schodowej. Satoshi rozejrzał się szybko. Była pusta. Mimo to wyczuwał coś dziwnego, jakby coś uciskało jego głowę; w uszach mu piszczało. Potrząsnął głową.
Nibiru zerknął na niego, marszcząc brwi.
- Wiedzą, że tu jesteśmy. - warknął. - Zatkaj uszy, bo zemdlejesz.
Satoshi spojrzał na niego niezbyt przytomnie. Ten dźwięk działał rozkojarzająco. Dopiero po chwili dotarło do niego, co mężczyzna powiedział, uniósł więc dłonie i zakrył nimi uszy. Piszczenie co prawda nie umilkło kompletnie, ale stało się dużo cichsze.
Dziwaczny ucisk na jego czaszkę znikł; znów mógł normalnie myśleć. Popatrzył na Nibiru, który wzkazał palcem w stronę drzwi wyjściowych i skinięciem głowy kazał mu do nich iść. Ruszył w ich stronę.
Nagle rozległ się donośny świdrujący wrzask.
Chłopak krzyknął z bólu, który przeszył jego mózg i padł na podłogę. Po twarzy popłynęły mu łzy, z szeroko otwartych ust spływała ślina. Z wysiłkiem uniósł się trochę i spojrzał za siebie.
Nibiru stał do niego tyłem, a przed nim zobaczył tłum dziwnych, czarnych postaci. Nie miały oczu, ani nosa, tylko dziwnie, jakby nieco za wysoko umiejscowione usta. Były nagie, ale nie miały nic co by wskazywało na płeć. Wysokie, były większe od Nibiru, choć były wyjątkowo smukłe. Miały wydłużone ręce, dłońmi prawie dotykały podłogi. Żaden nie wydawał z siebie głosu, mimo to wrzask wciąż trwał.
To w mojej głowie, uświadomił sobie z przerażeniem Satoshi. Tamto słyszałem normalnie, ale to jest w mojej głowie. Spanikowany, przycisnął dłonie do twarzy, wbijając paznokcie w policzki i zaczął wrzeszczeć. Najgłośniej jak potrafił, jakby chciał przekrzyczeć ten okropny dźwięk.
Nibiru odwrócił lekko głowę, utkwił wzrok w chłopaku. Uniósł lekko wargę, ukazując spiczaste zęby, zmarszczył nos i brwi. Wrócił spojrzeniem do czarnych istot.
Zacisnął dłonie w pięści i zaczął iść w ich stronę.
Z każdym jego krokiem, w kątach cienie ciemniały i pełzły po podłodze ku ciemnemu tłumowi. W ręce mężczyzny, nie wiadomo skąd, pojawiła się katana; ta sama, którą zabrał kapłanowi w poświęconej mu świątyni. Na drugiej dłoni paznokcie zamieniły mu się w szpony.
Otworzył usta, w groźnym grymasie obnażył zęby.
Poruszył się, jakby gotując się do skoku, napiął mięśnie. Przez chwilę, był widoczny jak rozmazana smuga, a potem...
Znikł.
Zrobiło się cicho. Zostawił mnie, pomyślał Satoshi ze strachem, na ich pastwę. Zacisnął powieki.
Zaraz zginę.
W tym momencie w jego głowie rozległ się wrzask bólu. Dźwięk tym razem go nie ranił, czuł go jakby na krawędzi świadomości. Niepewnie otworzył oczy, zerknął przed siebie.
Potwory padały na ziemię jak muchy, brocząc czarną krwią z ran, z kikutów poobcinanych kończyn, z połamanymi częściami ciała. Na nogach stała już tylko mała grupka, rzucająca się na wszystkie strony, jakby próbowały zaatakować coś, czego nie były w stanie dosięgnąć.
Satoshi klęcząc, opierał się na rękach, wytrzeszczonymi oczami wpatrując się w to widowisko z niedowierzaniem. Kałuża czarnej krwi rosła. Zauważył, że jej powierzchnia rozpryskuje się, jakby coś przez nią przebiegało, tylko z bardzo dużą prędkością.
Chłopak wciągnął głośno powietrze do płuc. Przypomniało mu się, jak nieprawdopodobnie szybko poruszył się Nibiru wtedy, przy ognisku, gdy go spotkał pierwszy raz. Podniósł się z klęczek, chwiejnie cofnął się kilka kroków do tyłu, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Nagle poczuł, że na kogoś wpada.
Zesztywniał przerażony i powoli odwracając głowę, spojrzał za siebie.
Za nim stało coś o posturze kilkuletniego dziecka. Było łyse, nagie i miało zupełnie czarną skórę, zupełnie jak potwory które właśnie ginęły, tylko że miało prawie normalną ludzką twarz. Prawie, ponieważ miało groteskowo wielkie oczy. Wyglądało trochę jak ufoludek z jakiegoś filmu.
Satoshi poczuł, że życie wraca mu do kończyn i odruchowo atakując stworzenie nożem, błyskawicznie odskoczył. Z zaskoczeniem zauważył, że udało mu się trafić i zranił je w pierś. Za płytko, nie zrobił mu dużej krzywdy. Znów usłyszał coś w głowie, tym razem jęk bólu.
- Czym ty jesteś? - zapytał cicho.
Istota spojrzała na niego obojętnie, a chłopak poczuł jakby uderzenie w pierś i poleciał do tyłu, wpadając między czarne ciała, rozchlapując kałużę krwi. To coś pomknęło w jego stronę.
Przed nim zmaterializował się Nibiru. Z jego miecza spływała ciemna posoka, on sam zdawał się być nienaruszony i zupełnie spokojny. Stwór wpadł na coś, jakby na niewidoczną ścianę.
- Żyjesz? - zapytał mężczyzna, odwracając się i przyglądając się uważnie chłopakowi. - Nic ci nie jest? -
Chłopak przecząco pokręcił przecząco głową i wstał bez słowa. Nibiru uśmiechnął się kątem ust.
- Zraniłeś królową. - powiedział rozbawiony.
- TO jest królowa? - zapytał z niedowierzaniem Satoshi. Nibiru kiwnął głową. - Wygląda jak dziecko.... -
- Ale nim nie jest. Żywi się wszystkim co upolują jej słudzy. - wskazał na ciała. - Ciebie też by chętnie zjadła... - zachichotał czarnowłosy. - Ale nie byłeś łatwą ofiarą.
- Chciała mnie zabić, dlatego zaszła mnie od tyłu? Czemu nie zaatakowała od razu? -
- Bo spowalniał ją ból sług. - Mężczyzna przyglądał się jak stworzenie wstaje i próbuje ich zaatakować. Za każdym razem, coś je powstrzymywało. - Ty też go czułeś, tylko dużo słabszy. -
- No tak. - zgodził się Satoshi. - A ty nie? -
- Ja też, tylko na mnie to nie działa. To nie mój ból. - prychnął pogardliwie Nibiru.
Chłopak przemilczał to i również spojrzał na stwora.
- Co z nią zrobimy? Zabijemy? -
Nibiru wzruszył ramionami.
- I tak zginie. Zabiłem jej sługi, nie przeżyje bez nich. A nas tak łatwo nie puści. - Kpiący uśmiech zaigrał mu na ustach. - Na dodatek zraniłeś ją. Będzie cię próbowała zabić tak długo, jak będzie żyła.
Satoshi zagryzł wargi. Nibiru westchnął i machnął dłonią. Istota wystrzeliła naprzód, w stronę Satoshi'ego, jakby blokująca ją bariera znikła. Chłopak otworzył usta, ale nie zdążył krzyknąć. Mężczyzna wysunął się błyskawicznie przed niego i wysunął miecz. Satoshi nawet nie zauważył co się stało. Zorientował się dopiero, gdy o ziemie, po jego obu stronach uderzyły dwie połówki ciała stworzenia.
Przeciął je na pół.
Nibiru strząsnął czarną krew z ostrza i wsunął je do pochwy na plecach.
- Zabiłeś ją! - Sapnął chłopak.
- I tak by zginęła. - wzruszył ramionami czarnowłosy.
- Była bezbronna!
- Chciała nas zabić. - Nibiru popatrzył na niego poważnie. - Zabij, albo zostań zabity. Musisz to robić, żeby przeżyć. Ostrzyć swe zęby i modlić się, abyś nie spotkał kogoś silniejszego.
Satoshi zacisnął pięści. Wpatrywał się w podłogę, czuł się podle.
- Nic nie poczuła. - pocieszył go Nibiru.
Chłopak kiwnął ponuro głową.
- Chodź stąd. - powiedział.

Gdy wyszli na zewnątrz, Satoshiego oślepiły promienie słońca.  Zmrużył oczy. Znajdowali się wśród ruin, w oddali widać było mur miasta. Tylko tyle zdążył zauważyć, zanim wielki ciemny kształt wpadł na niego i przewrócił go na ziemie.
Poczuł szorstki język na twarzy, uszy wypełniło mu melodyjne mruczenie. Objął kark zwierzęcia i wplótł palce w miekkie, granatowe futro.
- Kanashimi! - zaśmiał się radośnie. - Nic ci nie jest! -
Ogromny kot ocierał się pyskiem o jego twarz, mrucząc radośnie.
Nibiru roześmiał się głośno.
- Od wczoraj tu siedział. - powiadomił chłopaka.
Satoshi usiadł i podrapał kota za uchem, a potem mocno go przytulił, nareszcie czując się spokojnie. Kot był częścią jego życia, chyba nie przeżyłby gdyby coś mu się stało.
- Gdzie teraz idziemy? - zapytał Nibiru.
Chłopak spoważniał.
- Moja rodzina zginęła. - powiedział smutno. -Przynajmniej tak myślałem. Jednakże, jakiś czas temu spotkałem podróżnego, wracał z terenów, gdzie kiedyś było państwo zwane Polską, a dokładnie z terenów obok miasta Sanok. Niedaleko tego miasta mieszkał mój wujek, więc zapytałem o niego tego człowieka. - Chłopak zamilkł.
- No i? - czarnowłosy przechylił głowę.
- Spotkał kogoś podobnego do mojego opisu. Handlował z nim. - Chłopak machinalnie głaskał Kanashimi'ego.
- Chcesz go znaleźć? -
Satoshi kiwnął głową.
- Czyli ruszamy do tego... Saroka? -
- Sanoka. - poprawił go chłopak. Niepewny uśmiech pojawił mu się na wargach.
- Właśnie. - Nibiru wstał i podał chłopakowi dłoń.
Satoshi przyjął ją bez zastanowienia.


***


Podobało się?