niedziela, 22 grudnia 2013

Wigilijna Shizaya

Hej.
Wiem, że ogłaszałam przerwę, ale jak mam chwilę to pisze i publikuję. Po prostu nie będę tego robić regularnie.
Oto mała Shizaya, napisana z okazji świąt. Może będzie dalszy ciąg, jeśli się spodoba.
Miłego czytania i jak zwykle proszę o komentarze.

***
Nielubiana Wigilia

Izaya nienawidził świąt zwłaszcza Wigilii.
Wtedy na ulicach było tak pusto, ani śladu jego ukochanych ludzi. Szedł, opatulony ciepło, przez świecące neonami ulice i nic się nie działo. Czasem przemykał jakiś człowiek, szybko, skulony, ukrywając się przed zimnem za szalikiem na twarzy i czapką, przemykał ulicami spiesząc się do domu, do rodziny lub przyjaciół. Dużo ludzi wyjechało do rodzin na wsi, lub gdzieś indziej.
Święta to czas rodzinny, więc trzeba je spędzać razem. Wszyscy stosowali się do tego z godnym podziwu uporem, godnym lepszej sprawy.
Izaya nie świętował. Niby po co? Nie wierzył w to wszystko, a święta zajeżdżały mu fałszem. Ludzie uśmiechają się do ludzi, których nie znoszą, bo świąteczny klimat, pełen miłości i ciepła, trzeba więc kochać innych i tak dalej. Oczywiście, nie przeszkadzało mu to specjalnie, wręcz podobało mu się, ale problem tkwił w tym, że oni wszystko robili w domach, tam gdzie Izaya nie mógł tego dojrzeć, na własne oczy. Jego ukochani ludzie ukrywali się przed nim w domach, ukrywali swój fałsz i emocje za zasłoniętymi zasłonami, próbując je przyćmić światełkami na świątecznej choince. A Izaya nic nie mógł dojrzeć, a to było takie zabawne!
Dlatego nie znosił Wigilii.
Siedział naburmuszony na pokrytym miękką warstwą śniegu placu zabaw, kiwając się lekko na huśtawce. Huśtawka zgrzytała, a Izaya wciskał zmarznięte ręce w kieszenie, ponieważ zgubił w którymś sklepie swoje ulubione rękawiczki, a nie chciało mu się wracać do Shinjuku po drugie, skoro dopiero co przyszedł do Ikebukuro. Zresztą, po co tam wracać? Przecież nikt na niego nie czekał, nie miał z kim spędzić świąt, nawet gdyby chciał.
Skulił się na huśtawce. Był wieczór i było naprawdę zimno, chłód gryzł odsłonięte policzki Izayi, wkradał się pod założony na gołą głowę kaptur. Powoli zaczynał żałować, że nie włożył czapki, ale myślał, że kaptur wystarczy. Było mu zimno i czuł się naprawdę źle. Podniósł lodowate ręce do twarzy i zaczął na nie chuchać ciepłym powietrzem z ust. Trochę lepiej.
Wstał z huśtawki z mocnym postanowieniem, żeby iść do domu, napić się gorącej herbaty i iść spać. I wtedy właśnie zobaczył, że w śniegu coś błyszczy. Podszedł i przyjrzał się. Nie wierząc własnym oczom podniósł to i obejrzał dokładniej.
Nie ma wątpliwości. Przeciwsłoneczne okulary Shizu-chana, święte okulary, które tak często widział zdejmowane i wkładane do wewnętrznej kieszonku kamizelki, podczas gdy właściciel rzucał się na niego z wściekłym 'Izaaaaayaaaa-kuuuun' na ustach.
Zaśmiał się. Jeden ze skarbów Shizu-chana w jego rękach! Nic tylko korzystać...

***

Shizuo wszedł do sklepu. Wracał od Kasuki, z wigilijnej kolacji. Ani on, ani jego brat, nie darzyli świąt jakąś specjalną czcią, ale zawsze musieli zjeść wspólną kolację. Nie mógł zostać na noc, bo Kasuka miał jakieś zdjęcia i musiał rano gdzieś jechać, ale i tak było miło. Napili się nawet trochę wina i Shizuo czuł przyjemne alkoholowe ciepełko. Udało mu się zachować spokój przez całą gościnę u brata, a to był sukces. Niestety, gdy wychodził zdał sobie sprawę, że nie ma swoich okularów, ale Kasuka powiedział mu, że przyszedł już bez nich.
Musiał zgubić je wcześniej i zamierzał przeszukać całe Ikebukuro, żeby je znaleźć.
Ale najpierw musiał kupić coś na śniadanie, bo zaraz zamkną sklepy.
Ekspedientka poprosiła go, żeby się pospieszył, bo mają pięć minut do zamknięcia. Szybko więc wziął makaron, kostkę rosołową, kilka zupek chińskich i ryż. Podał to kobiecie przy kasie i wyciągnął portfel. Gdy płacił, zauważył na ladzie, za kawami, parę rękawiczek, obszytych znajomo wyglądającym futerkiem. Popatrzył na nie przez chwile, wzruszył ramionami.
- Jeszcze trzy paczki papierosów, poproszę. - Gdy kobieta podała mu zakupy, zapłacił. Wskazał na rękawiczki.
- To pani? - zapytał.
Kobieta popatrzyła na nie.
-Nie, musiał ktoś zostawić. - pokręciła głową. Shizuo schował zakupy. Wraz z zakupami zgarnął do torby rękawiczki, sam nie wiedział czemu. Odda je Shinrze, albo Kadocie, niech oni się martwią. On był zbyt uczciwy, żeby je zostawić. Zapytają mendę, czyje to i oddadzą. On nie zamierzał mieć z mendą nic wspólnego.
W sumie... zastanowił się. Wyciągnął telefon, wszedł na forum Dollarów i chyba pierwszy raz odkąd do nich należał, napisał post.
Znalazłem parę rękawiczek. Czarne, obszyte jasnym futerkiem. Czyje to?



Izaya podskakując, szedł po Ikebukuro w ciemnych okularach Shizu-chana, na nosie. Gdyby go ktoś teraz zobaczył, na pewno by uciekał gdzie pieprz rośnie, bo nie trudno rozpoznać te okulary, własność bardzo znanej osoby, która jakby przypadkiem zobaczyła je w tym momencie, to bardzo by się zdenerwowała.
Nagle telefon Izayi zawibrował. Informator zatrzymał się i wyciągnął urządzenie. Odebrał połączenie i porozmawiał chwilę z Shiki-sanem, który chciał dać mu zlecenie. Gdy skończył rozmowę, postanowił wejść na forum Dollarów, bo zaczynało już mu się nudzić. Nowy post.
Znalazłem parę rękawiczek. Czarne, obszyte jasnym futerkiem. Czyje to?
Izaya wytrzeszczył oczy. Jego ukochane, śliczne rękawiczki! Znalazły się! Nie wahając się ani chwili, odpisał.
Mojee~!  
Szybko nadeszła odpowiedź:
A gdzie jesteś? Mogę przyjść i ci oddać, jeśli to nie za daleko.
Zaraz będę pod choinką, koło Ikefukurō-zō, w Ikebukuro. 
Ok. Już tam idę.
Izaya naciągnął kaptur na głowę, zdjął okulary i ruszył w stronę Ikefukurō-zō.



Shizuo stanął pod ogromną choinką. W ręce miał telefon. Przeczytał jeszcze raz wiadomość od właściciela rękawiczek.
Jak wyglądasz? Muszę cię rozpoznać ^.^
Zastanowił się i odpisał.
Mam czarną czapkę i kurtkę, szalik w paski,  jestem wysoki i mam w ręce torbę z zakupami. Palę papierosa.
Widzę cię~
Po chwili usłyszał głos zza siebie.
- Dobry wieczór, to ty masz moje rękawiczki? - Znał ten głos, rozpoznałby go wszędzie. Odwrócił głowę i spojrzał z góry na Izayę. Miał zaczerwienione od zimna policzki, nie miał czapki, na głowie miał kaptur z futerkiem. Więc dlatego te rękawiczki wyglądały znajomo... domyślił się Shizuo. Oczy informatora rozszerzyły się i otworzył usta, zaskoczony.
- Shizu-chan!... -wyrwało mu się - Przecież masz inną kurtkę.
Shizuo zacisnął pięści.
- Meeeendoooo.... Cooo robiiiisz w Ikeburokuro? -
- Szukam rękawiczek. - powiedział bezczelnie Izaya.
- A co one robią w Ikebukuro? - Zapytał jeszcze wścieklej blondyn.
- Ty je masz! - odkrywczo oznajmił informator. Shizuo zamierzył się pięścią. - Czekaj! Pobijesz okulary! - szybko ostrzegł Izaya.
Heiwajima zamarł.
- Okulary?! - ryknął.
- Tak, znalazłem je! - radośnie powiadomił go Izaya. - Miałem je podeptać, ale tego nie zrobiłem. Nie cieszysz się? -
Shizuo złapał go za kark i podniósł jak kociaka.
- Oddawaj je!
- Hola, hola! A moje rękawiczki? Zimno mi! - poskarżył się Izaya.
- Ja cię zaraz ogrzeje! - zagroził Shizuo, potrząsając nim.
- Czy to seksualna propozycja? - zapytał Izaya, uśmiechając się. - Okej, możesz zacząć mnie OGRZEWAĆ.
Blondyn aż go puścił z wrażenia. Co ta menda mu insynuuje?
Izaya zamiast uciekać, stał przyglądając mu się ciekawie. Wreszcie coś się dzieję! Wigilia robi się ciekawa! Pierwszy raz poczuł sympatię do Shizu-chana. Odgonił tą świąteczną nudę i do tego przyniósł mu rękawiczki... Z tej całej sympatii, postanowił oddać mu te okulary. Raz na jakiś czas może przyjść Dzień Dobroci Dla Potworów.
Wyciągnął okulary z kieszeni, przetarł je rękawem i korzystając z wciąż trwającego osłupienia Shizu-chana, włożył mu je na nos.
Shizuo poczuł zimne palce dotykające jego policzków, a potem świat przysłoniły mu ciemne szkła. Zapomniał o oddychaniu. Szok miał wypisany na twarzy.
- Zwariowałem. - oznajmił i uszczypnął się w policzek. - Zwariowałeś. - zmienił wersje.
- Zdecyduj się, Shizu-chan. - zniecierpliwił się Izaya. Zaczynało go to bawić i postanowił się pobawić dalej, jeszcze bardziej to pociągnąć. Zbliżył się do niego bardziej i stając na palcach, żeby dosięgnąć, pocałował go. Poczuł papierosy i lekki posmak alkoholu.
- Co z tym ogrzewaniem? - namiętnie wyszeptał mu w usta. Popatrzył mu w oczy i widział zaskoczenie Shizu-chana. Zaskoczenie i coś jeszcze, czego się nie spodziewał. Uśmiechnął się - Zimno mi, Shizu-chan...- Zdążył jeszcze powiedzieć, zanim objęły go ramiona Heiwajimy, i zanim stracił oddech przez brutalny pocałunek. Najpierw zamarł, ale po chwili wziął czynny udział w owej ciekawej czynności.
Gdy w końcu skończyli się całować, Izaya ledwo oddychał.
- Zwariowałeś, Shizu-chan? -
- Aha, czyli to ja... - westchnął Shizuo, zrezygnowany. - Skoro już zwariowałem, to mi wszystko jedno. - oznajmił i pocałował Izayę raz jeszcze.
- Głupi potwór. - wyzłośliwił się Izaya i wsadził mu zimne dłonie pod kurtkę, pod koszulę, przyciskając je do gołego ciała, w ramach zemsty. Nie ważne za co, sam nie wiedział. Shizuo pozwolił mu przez chwilę pogrzać dłonie w ten sposób, ale zaraz potem wyciągnął z torby rękawiczki i wręczył mu.
- Masz. Ja idę. - Ruszył w stronę domu.
- Idę z tobą Shizu-chan! -
- Jak chcesz. -
- A w domu mnie ogrzejesz? - zapytał Izaya idąc za nim.
Może jednak polubi Święta...



***

To na razie tyle, mam nadzieje, że się podobało.
Wesołych Świąt!


czwartek, 19 grudnia 2013

Przewa, jeśli o mnie chodzi.

Hej~
Przykro ale mam niewesołe wieści.
Ogłaszam przerwę świąteczno-noworoczną, która będzie trwała dopóki nie nadrobię zaległości z dyplomem. Niestety nie jestem w stanie wyrobić się z pisaniem, gdy mam tyle na głowie. Poza tym jakoś nie mam weny, nikt mnie nie kocha, nikt nie komentuje i tak dalej ;.;
 A więc Nibiru 6 pojawi się jak nadgonię, co mam nadgonić. Potem Shizaya, jeśli się nic nie zmieni.
Co do Law-chan, to najprawdopodobniej będzie publikowała dalej, nie wiem jeszcze czy co 2 tygodnie, czy co miesiąc. Jak z nią to omówię, to powiadomię.
Mimo to życzę wesołych i miłych Świąt, oraz szczęśliwego Nowego Roku.
Pozdrawiam~

czwartek, 5 grudnia 2013

Wino na czterech by Law-chan.

Hej.
Kilka informacji:
Jako, że przez jakiś czas naprawdę będę miała huk roboty, ogłaszam pewną zmianę w organizacji bloga.
Rozdziały będą publikowane w czwartki, a nie jak dotychczasowo w niedziele.
Przepraszam, że tak długo nie publikowałam, ale porypały mi się terminy.
Tyle.

Czas na opowiadanie Law-chan.
Życzymy miłego czytania.



Wino na czterech

Pewnego dnia Jasper wymyślił coś całkiem szalonego. Nie głupiego, nierozsądnego, tylko po prostu szalonego. Otóż wpadł na pomysł, aby zaprosić do nas Lawrence’a i Chrisa, którzy już się zeszli. Wiedziałem o tym od Law’a, który po rozstaniu dzwonił do mnie parę razu, żeby zapytać co słychać, choć nie wiem dlaczego. Może miał wyrzuty sumienia, że tak nagle mnie zostawił… Ale bardziej zaskoczony byłem, gdy dowiedziałem się, że Chris jest bardzo dobrym znajomym Jaspa. No tak, obaj byli artystami, całkiem sławnymi, ale nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy, że mogą się znać.
Zacząłem protestować, bo nie chciałem jednocześnie spotkać Law’a (mojego ulubionego pisarza i dawnego partnera), Chrisa (mojego ulubionego mangaki, którego komiksy walały się po całym moim pokoju) i Jaspera (mojego ulubionego malarza, aktualnego partnera). Chyba umarłbym ze wstydu. Ale Jasp, ku mojej rozpaczy, postawił mnie przed faktem dokonanym: Law i Chris przyjeżdżali dziś wieczorem.
Krzyczałem, że chyba oszalał, zrobiłem mu niesamowitą awanturę, którą on przetrwał z perfidnym uśmiechem na ustach, a gdy skończyłem, dysząc ciężko, Jasp wstał z fotela, cmoknął mnie krótko i powiedział tylko:
- Będą o 20. Przygotuj się.
Więc nie pozostało mi nic innego, jak przez resztę dnia czekać na przyjazd moich dwóch idoli, siedząc niczym na szpilkach. Tuż przed przyjazdem nie mogłem usiedzieć na miejscu, chodziłem po pokoju w tę i z powrotem, czując jak wewnątrz mnie wzbiera coraz większa fala zdenerwowania i podekscytowania, ale gdy usłyszałem dzwonek do drzwi, stanąłem jak wryty.
- Idę! – krzyknął wesołym tonem Jasper, podciągając wyżej podwinięte mankiety białej, cienkiej koszuli. Mijając mnie, puścił mi oko, a potem otworzył drzwi. Jeszcze wtedy miałem nadzieję, że to ktoś inny, ale kiedy zobaczyłem wysokiego, czarnowłosego chłopaka w towarzystwie niższego o głowę blondyna, moje złudzenia ostatecznie legły w gruzach.
- Cześć, jasp – uśmiechnął się Chris i uścisnął serdeczne Jaspera, a podczas gdy Law witał się z moim chłopakiem, przepchnął się obok nich i podszedł do mnie. – Więc to ty zajmowałeś się Law’em, gdy mnie nie było – powiedział jakimś dziwnym tonem.
Tak na marginesie, Chris był zupełnie inny, niż go sobie wyobrażałem. W mojej głowie był poważnym brunetem o niezwykle inteligentnej twarzy, skoro tak umiał wczuwać się w emocje innych ludzi i rysować tak dramatyczne, wzruszające historie, tymczasem on okazał się zwykłym, Blondwłosy chłopakiem z wesołą iskrą w oczach, jakby w życiu nie przytrafiło mu się nic złego.
- T-tak, to ja – wykrztusiłem wreszcie, oblewając się rumieńcem. – Louis Williams.
- Chris Slade. Nie spinaj się tak, ja nie gryzę – klepnął mnie w ramię. – Przynajmniej na razie…
Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, bo właśnie podszedł Lawrence i poklepał mnie po głowie, przez co zrobiło mi się niesamowicie głupio.
- Cześć, mały – mruknął z charakterystyczną dla siebie nutą złośliwości w głosie, a ja w odpowiedzi burknąłem pod nosem coś niezrozumiałego nawet dla mnie.
- No, rozbierajcie się, rozgośćcie i czujcie jak u siebie – zawołał Jasper, zamykając drzwi.
Na początku było mi trochę niezręcznie, patrząc na nich wszystkich. Law zachowywał się tak, jak zwykle, rozmawiał ze mną, czasem robił dwuznaczne uwagi, od których znów czerwieniłem się ze wstydu, a jednocześnie całował i obściskiwał Chrisa, który, mimo iż przeczytałem wszystkie jego historie i do tej chwili odnosiłem wrażenie, jakbym znał go od dawna, teraz zdawał mi się całkiem obcy. Jasper obejmował mnie ramieniem, śmiejąc się raz po raz podczas rozmowy, która między nim a Chrisem od razu rozkwitła jak jakaś egzotyczna roślina.
Ja czułem się głupio.
Rozluźnienie przyszło dopiero pół godziny później, gdy każdy z nas wypił już parę sporych lampek wina, które buzowało przyjemnie w żyłach i głowie, wprawiając w zupełnie obłędny stan. Wtedy wreszcie zacząłem śmiać się wraz z nimi, rozmawiać całkiem swobodnie i zachowywać się zupełnie na luzie.
Jasper i Lawrence poszli szukać następnej butelki wina, która podobno leżała gdzieś na dnie szafki w kuchni, a ja przesiadłem się na kanapę do Chrisa i powiedziałem nagle:
- Wiesz, niesamowicie lubię twoje komiksy. Przeczytałem chyba wszystko, co narysowałeś. Jesteś zupełnie niemożliwy.
Chris roześmiał się wesoło i zdjął bluzę; szczerze mówiąc, mi też zrobiło się gorąco. Dopiero wtedy zrozumiałem, że jego życie nie mogło być taką sielanką. Na nadgarstkach zobaczyłem wyraźne, głębokie, choć stare blizny, prawdopodobnie po samobójstwie, a na przedramionach kilka różowych zrostów, świadczących o samookaleczeniu się. Wiem, bo sam też to robiłem.
- Dzięki, cieszę się, że ci się podoba. Jest kilka komiksów, które ciągle leżą u mnie w szufladzie, więc jeśli chcesz…
- Tak! – krzyknąłem natychmiast. Chcę je przeczytać!
- Ok, podrzucę ci przez Jaspa… - mruknął, a potem sięgnął po lampkę wina.
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne, pytaj – odparł i wychylił kieliszek, dopijając resztkę aromatycznego wina.
- Jak poznałeś Lawrence’a?
- To bardzo proste. Chodziliśmy do jednego liceum, ale tak w sumie, to poznaliśmy się dopiero na wagarach, gdy obaj spiliśmy się razem do nieprzytomności.
- I tak po prostu zaczęliście chodzić?
- Nie. Na początku strasznie się nie lubiliśmy. Dopiero potem jakoś to przełamaliśmy, ale kiedy zaczął mi się podobać, wtedy zacząłem się wstydzić. Czułem do siebie obrzydzenie, że zakochałem się w innym chłopaku. Ale teraz nie mam już oporów. Żadnych – dodał z naciskiem, jakby dając mi coś do zrozumienia, lecz przez to wino ciężko myślałem, ale gdy położył dłoń na moim udzie, od razu zaczerwieniłem się gwałtownie. Mój drugi idol właśnie zaczyna ze mną flirtować!
- T-to dobrze – wykrztusiłem, oddychając płytko, bo tak naprawdę, chociaż Chris różnił się od moich wyobrażeń, podobał mi się.
- Jesteś przystojny, mógłbym cię narysować – mruknął i dotknął delikatnie mojego gorącego policzka. Przypomniawszy sobie jak skończyła się ostatnia próba namalowania mnie przez Jaspera, nabrałem głośno powietrza, czując mrowienie w kroczu.
- J-Jasp próbował… - wymamrotałem, gapiąc się na Chrisa.
- I chyba nawet domyślam się, jak to się skończyło – uśmiechnął się z błyskiem w oku i wymownie spojrzał na wypukłość w moich spodniach.
- No tak…
- Próbowałem tego z Lawrencem, ale wyszło dokładnie tak samo – wyszeptał rozmarzonym tonem, niebezpiecznie zbliżając swoją twarz do mojej. – Może z tobą mi się uda…
Przełknąłem głośno ślinę.
- Jasp i Jaw są w kuchni… - wykrztusiłem, ale nie odsunąłem się. Chyba jako jedyny miałem możliwość zaliczenia trzech swoich idoli, a raczej możliwość bycia zaliczonym przez nich.
- I co z tego? Na pewno się nie pogniewają - odpowiedział spokojnie Chris, po czym pocałował mnie, przyciągając do siebie. Kiedy zaczął penetrować wnętrze moich ust językiem, pieszcząc podniebienie oraz nabrzmiałe wargi, jęknąłem, zaciskając palce na jego koszulce na plecach. Drżałem na całym ciele, coraz bardziej podniecony. Miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi, rozgorączkowane, a spodnie zaczęły nieznośnie cisnąć.
- Spójrz, chłopcy zaczęli bawić się bez nas – rzucił wesoło Jasp, który właśnie wkroczył do pokoju, trzymając butelkę w cholerę drogiego wina, a ja zamarłem w ramionach Chrisa.
- Ja im zaraz dam zabawę – odparł na to Law z groźbą w głosie, a ja miałem wrażenie, że zaraz wyciągnie pasek ze spodni i zacznie nas obu lać gdzie popadnie.
Wiedziałem, że tak będzie…
Ale gdy tak stali obok siebie, młodzi, przystojni, lekko pijani i jakże zmysłowi, zdawali mi się jeszcze bardziej pociągający niż zwykle, dlatego spodnie zaczęły jeszcze bardziej uciskać moją męskość i nagle zapragnąłem, aby mnie wzięli, wszyscy trzej.
Opadłem na oparcie kanapy, dysząc, gdy Chris odsunął się ode mnie i powiedział:
- Och, Law, nie bądź zły. Ja się tylko z nim zaprzyjaźniam. Wypadałoby poznać twojego kochanka.
- Ty jesteś moim kochankiem – odparł cicho Lawrence, a potem podszedł do stolika i dopił swoje wino, natomiast Jasp otworzył butelkę korkociągiem, którego mechanizmu nigdy nie pojąłem, i na nowo napełnił każdy z kieliszków. Nie odezwał się ani słowem, ale patrzył na mnie z dziwnym, perwersyjnym uśmiechem czającym się na jego ponętnych wargach. Podczas gdy on usiadł za mną na kanapie i zaczął pieścić delikatnie moją skórę, podgryzając ucho i liżąc szyję, Lawrence podszedł do Chrisa i usiadł na nim okrakiem.
- Patrz teraz – wyszeptał Jasp wprost do mojego ucha, głaskając mój brzuch.
- Podaj mi wino – rozkazał władczym tonem Chris, wyciągając obie dłonie w kierunku swojego kieliszka, ale Law bez słowa złapał go za nadgarstki i przycisnął je do oparcia kanapy nad jego głową, a drugą dłonią rozpiął swoje wąskie jeansy iprzysunął biodra do twarzy Chrisa.
- Wino dostaniesz, jak zasłużysz – odparł znacząco, a Chris po chwili mierzenia nieugiętym wzrokiem Lawrence’a, wziął do ust jego wielki, pulsujący penis, jakby robił mu tym łaskę. Obaj wyglądali tak podniecająco, że jęknąłem, nie mogąc się opanować. Kiedy Chris zaczął mu obciągać, Jasp z kolei zaczął stymulować mój członek szybkimi, posuwistymi ruchami, drugą dłonią pieszcząc moje sutki.
Law puścił nadgarstki Chrisa, a ten złapał jego męskość obiema dłońmi, wyjmując z ust. Pieścił ją energicznie palcami, aż w końcu objął wargami tylko żołądź i zassał mocno. Law odchylił głowę w tył z gardłowym westchnieniem i pchnął mocno biodra, a ja jęknąłem na cały głos, przywierając do Jaspera plecami i drżąc z rozkoszy. Czułem, że lada chwila dojdę. Gdy wstrząsany dreszczami poderwałem się w górę, zrobiło mi się ciemno przed oczami, a kiedy po chwili ocknąłem się, Law i Chris całowali się zachłannie.
- Zasłużyłeś na więcej, niż wino – wyszczerzył się Law, podając Chrisowi upragniony kieliszek z czerwonym, pachnącym napojem, który blondyn zaczął łapczywie pić.
- Co powiecie, abyśmy poszli do sypialni? – zaproponował Jasper z niemałym entuzjazmem, a potem wstał, ciągnąć mnie za rękę. Przechodząc obok Lawrence’a, zaplątał palce w jego długie włosy i powiedział:
- Law, mam ochotę cię przelecieć.
I pocałował go namiętnie. Gdy oderwali się do siebie, Law parsknął głośnym, kpiącym śmiechem.
- Uważaj, żebym ja ciebie nie przeleciał, Jasp – mruknął przez zęby, mocno akcentując jego imię, a gdy Jasper pociągnął mnie do swojego pokoju, Law ciągle patrzył, jak Chris pije wino, niczym pustelnik, który właśnie znalazł oazę. Kiedy skończył jeden kieliszek, Law napełnił go ponownie i wziął swój, a potem lekko stuknęli się szkiełkami i wypili jednocześnie.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że ja nigdy nie byłem dla Lawrence’a taki ważny. Nigdy nie okazywał mi czułości, nigdy nie drażnił się ze mną w taki zabawny sposób, jak podczas wcześniejszej rozmowy z Chrisem, ani nie patrzył na mnie z takim oddaniem. Byłem zastępstwem za Chrisa, gdy go nie było…
Zabolało, chociaż miałem teraz Jaspera. Zabolało, jakby ktoś właśnie wbił drzazgę w czuły punkt mojego serca…
Gdy całowałem się z Jasperem, z salonu usłyszałem przerywane śmiechem:
- Law, trzymaj mnie, chyba się upiłem!
- Masz łeb jak dziewczyna! – roześmiał się na to Lawrence, a potem któryś z nich zawadził o stolik, bo usłyszałem szczęk szkła i kapanie wina na podłogę, ale Chris i Law wybuchli śmiechem. – Louie! Twoje wino poszło w pizdu! – krzyknął rozbawiony Law, po czym zwrócił się do Chrisa: - Chodź, królewno. Lepiej, jak cię zaniosę.
- Raczej królewiczu! Czekaj, butelka! – odkrzyknął Chris, a po chwili dodał walecznym tonem, niczym rycerz ruszający w bój: - W drogę, mój dzielny rumaku!
Gdy słuchałem tego wszystkiego, nawet nie zorientowałem się, że Jasp rozebrał mnie do bokserek, które uwierały moją na nowo nabrzmiałą męskość. Złożywszy na moich ustach czuły pocałunek, uśmiechnął się do mnie, ześlizgując z łóżka na podłogę i uklęknął między moimi nogami, a potem trzymając moje drżące, naprężone uda, zaczął ssać lekko mój członek przez materiał bokserek. Jęknąłem, opadając płasko na plecy i złapałem za głowę, wsuwając palce w jego rozczochrane włosy. Tymczasem Lawrence wpadł do pokoju z Chrisem na rękach, który ściskał butelkę wina i śmiał się jak szaleniec. Chris przechylił butelkę, ale Law odebrał mu się i odstawił na podłogę, mówiąc:
- Tobie na dziś już wystarczy.
I rzucił go na łóżko, które stało na skraju wytrzymałości, później uklęknął między jego szeroko rozsuniętymi nogami, całując go zachłannie. Obaj pośpiesznie ściągali z siebie ubrania, spragnieni siebie nawzajem, podczas gdy Jasper obciągnął moje bokserki do kolan i zaczął szybko pieścić mnie ustami, przez co wygiąłem się, oddychając spazmatycznie przez szeroko otwarte usta, z których co chwila wyrywały mi się głośnie, bezwstydne jęki.
Kiedy doszedłem, spuszczając się Jaspowi na twarz, leżałem przez chwilę z zamkniętymi oczami, ogarnięty błogim uczuciem tuż po orgazmie, a gdy uchyliłem powieki, spojrzałem na Jaspa, który oblizując palce patrzył na Chrisa i Law’a. Lawrence trzymał mocno za biodra Chrisa, który wspierając się jedną ręką o ramę łóżka, a drugą o brzuch Law’a, nabijał się na niego ostrożnie. Gdy członek Lawrence’a do połowy zagłębił się w jego wejściu, Chris jęknął żałośnie, zastygając bez ruchu.
To właśnie moi bogowie. Tacy byli, gdy nikt nie patrzył…
Mój komiksowy guru opadł do końca, a władca książek bezlitośnie docisnął biodra ostrym pchnięciem, przez co blondyn wygiął się konwulsyjnie, z krzykiem odrzucając głowę w tył.
- Spokojnie – szepnął Law, masując jego chude uda, a kiedy zaczął pobudzać jego członek, Chris opuścił głowę, otwierając oczy i uniósł się. Opadając, znów jęknął, ale tym razem z uwielbieniem, później zaczął energicznie szarpać biodrami.
Moi bogowie byli wspaniali…
Chwilę potem ja także kochałem się z Jasperem, który był podniecony jak nigdy. Miałem wrażenie, że za moment rozerwie mnie na strzępy, ale jednocześnie chciałem tego i ogarnięty ekstazą krzyczałem o więcej. Kilka minut później leżałem, tuląc twarz do poduszki; czułem jak gorąca sperma wypływa ze mnie i spływa po udach na prześcieradło.
- Spójrz na niego, Panty – szepnął rozbawiony Law, odgarniając Chrisowi włosy ze spoconej, ale rozpromienionej twarzy. - Jasp, coś ty z nim zrobił? Z takim chucherkiem trzeba delikatnie.
- To może twoje chucherko pokaże jak zająć się moim chucherkiem i przy okazji dokończą zabawę? – zasugerował spokojnie Jasper, a potem pociągnął kilka dużych łyków z butelki, którą Law zostawił koło łóżka.
- Co ty na to, Chris? – spytał ciemnowłosy bóg, z czułością przeczesując blond włosy uległego guru.
- Bardzo chętnie – uśmiechnął się Chris i pocałował Lawrence’a w usta, a potem zszedł z niego; zobaczyłem jak po jego udach także zaczyna spływać nasienie. Gdy zbliżył się do mnie, wcisnąłem się w poduszkę, dysząc. Jeszcze przed chwilą miałem ochotę na seks z nim – teraz trochę się bałem.
- No już, rozluźnij się – szepnął łagodnie i pocałował delikatnie moje spierzchnięte usta, jakbym zaraz miał się pod nim rozpaść na strzępy. Usiadł mi na brzuchu, masując zmysłowo mój tors, a ja zaczerwieniłem się niczym burak, gdy zobaczyłem przed sobą jego jeszcze wilgotne od potu ciało; przesunąłem wzrokiem przez jego klatkę piersiową i brzuch, a potem wbiłem wzrok w krótkie, kręcone włoski i sporą męskość.
- Czekaj, mam pomysł – szepnął mi dyskretnie w ucho, kładąc się obok mnie, po czym tym samym wyniosłym tonem, który wcześniej żądał od Lawrence’a wina, powiedział: - Nie zrobimy tego na sucho, musicie nas podniecić.
- A to ci kaprys – Law uniósł brew, krzyżując ręce na piersi, a później wziął od Jaspera wino i upił kilka łyków.
- Ciekawy – roześmiał się na to Jasp i odebrał Lawrence’owi butelkę, całując go mocno. Strużka purpurowego wina spłynęła po brodzie czarnowłosego, który naparł mocno na mojego blondyna, a on opadł posłusznie na plecy, wpuszczając Law’a między szeroko rozsunięte nogi. Całowali się zachłannie, nawzajem piszcząc się intensywnie, ocierając się o siebie, czasami doprowadzając do jęku. Zerknąłem na Chrisa, który patrzył na nich z uśmiechem, gładząc dłońmi wewnętrzne strony ud, natomiast ja i bez tego czułem coraz większe podniecenie. Jasp wczepił kurczowo palce we włosy Law’a, wpijając się w jego usta, a po chwili gwałtownie docisnął biodra do jego podbrzusza i cały wyprężył się z jękiem. Lawrence oderwał się do jego ust i uśmiechnął się, chichocząc bezgłośnie i bezwstydnie. Kiedy uniósł się na wyprostowanych rękach, z jego brzucha zaczęła kapać sperma Jaspa na skórę właściciela.
- Szmata - rzucił mu Lawrence prosto w twarz pogardliwym tonem, a on chyba po raz pierwszy poczuł się poniżony. Widziałem wstyd wypisany na jego twarzy.
Nie wiem dlaczego tak zareagował, ani dlaczego chwilę później wybiegł do łazienki, starając się ukryć twarz za zasłoną włosów, ale czułem, że coś jest nie tak… Lawrence wybuchł niemal okrutnym śmiechem i zdrowo pociągnął z butelki, a koleje purpurowe, aromatyczne strużki spłynęły mu po brodzie i skapnęły na nieskazitelnie białe prześcieradło.
- I jak tam ta wasza zabawa? – spytał, ocierając usta wierzchem dłoni. – Panty, miałeś się nim zająć.
- Nie musiałeś tego mówić, Law – odparł na to Chris poważniejszym tonem, ale pisarz tylko wzruszył ramionami i mruknął:
- Zaraz mu przejdzie, zobaczysz. No! – klasnął w dłonie. – Zaczynajcie, panowie ulegli! Teraz ja chcę popatrzeć.
Zaniepokojony, zerknąłem w stronę łazienki, po czym pocałowałem Chrisa, który od razu sięgnął między moje nogi i zaczął mnie stopniowo przygotowywać. Już gdy wsunął pierwszy palec, prawie przestałem oddychać, spinając się, więc gdyby nie wcześniejszy stosunek z Jasperem, chyba umarłbym z bólu. Objąłem Chrisa nogami w pasie, a kiedy wszedł we mnie, dociskałem łydkami jego biodra tak długo, dopóki nie wsunął się cały, już przy pierwszym pchnięciu drażniąc mój wrażliwy punkt. Później trwaliśmy dłuższy moment bez ruchu, patrząc sobie w oczy, a Chris pogładził mnie po policzku i odgarnął włosy ze spoconego czoła.
- Jasp, pośpiesz się, bo wszystko przegapisz! – krzyknął Lawrence, a ja poczułem się jak przedmiot, jak dziwka… choć wiedziałem, że Law nie chciał źle dla żadnego z nas. Kiedy jednak Jasp dalej się nie pojawiał, Lawrence wstał, pocałował nas obu w policzki z cichym „Zaraz wracam” i wyszedł do łazienki. Podczas gdy rozmawiali niemal niedosłyszalnie, przez co docierały do mnie jedynie ich stłumione głosy, znów spojrzałem na Chrisa, który gapił się na mnie.
- Nie… nie wiedziałem, że kiedyś pójdę z tobą do łóżka – szepnąłem i przesunąłem dłonią po jego brzuchu, aż dosięgnąłem krocza i dotknąłem nasady jego penisa, który cały czas uwierał moją prostatę.
- Ja też – uśmiechnął się lekko Chris i odgarnął z mojego czoła włosy, które znów opadły. Gdy ujął moją twarz w dłonie, pocałował mnie czule, liżąc moje wyschnięte wargi, po czym wycofał się aż do żołędzi i płynnym ruchem wsunął ponownie, naciskając na mój wrażliwy punkt. Stęknąłem przeciągle w jego w usta w momencie, kiedy Jasp wrócił do pokoju delikatnie całowany przez Lawrence’a , który obejmował go w pasie.
- I znowu zaczęli bez nas – jęknął niby rozżalony Jasp, przytrzymując Law’a za nadęte dziecinnie policzki.
- Bo się obraziłeś, jak panienka – burknął Law, a ja, mimo zamkniętych oczu i dreszczy rozkoszy, które niemal mnie obezwładniały, wiedziałem, że Jasper i Lawrence przyglądają się nam, przytuleni do siebie czule. Podczas gdy oni zaczęli się pieścić, Chris raz po raz trafiał w moją prostatę, a ja krzyczałem, czując, że dochodzę. Trysnąłem równocześnie z Chrisem, który skończył we mnie, później wtuleni w siebie przyglądaliśmy się, jak chłopaki z różnicą kilku sekund spuszczają się na siebie nawzajem.
Chris wyszedł ze mnie, z westchnieniem opadając na prześcieradło i ziewnął przeciągle.
- Chodźmy spać – mruknął, układając się wygodnie, a Lawrence, cmoknąwszy Jaspera w usta, wszedł na łóżko i objął go, także układając się do snu. Chris ułożył mu głowę na piersi i z błogim uśmiechem zamknął oczy. Mój prywatny artysta położył się obok mnie, przyciągnął do siebie, zabawnie mierzwiąc mi włosy, a po chwili wszyscy czterej zasnęliśmy głęboko, zmęczeni, pijani, ale zaspokojeni i szczęśliwi.
To bardzo przyjemnie, spędzić wieczór ze swoimi trzema największymi idolami przy kilku lampkach wina…




piątek, 22 listopada 2013

Nibiru 5 (cz.2)



Hej.
Hmmm... Zacznę tak

Jest godzina 00:52. Czyli już piątek.
Przepraszam.
Nie wyrobiłam się, choć się starałam.
Błagam o wybaczenie.
Życzę miłego czytania.


Nibiru cz. 5 (cz.2)


- H-hej... - wyjąkał Satoshi. Palce Nibiru sprawiały mu przyjemność, ale był zbyt wystraszony, żeby pozwalać na tak wiele.  - Co ty.... - urwał, czując dłonie mężczyzny na pośladkach. Delikatnie dotykały, muskały jego skórę. Chłopak sapnął. Spróbował się uwolnić. Nibiru spojrzał mu w oczy, mrucząc, a Satoshi zauważył, że robi to w rytm muzyki. Całe ciało mężczyzny wibrowało.
- Przestań... - jęknął, jednak zauważył z przerażeniem, że przyjemność spowodowana dotykiem działa na niego, że zaczyna się podniecać. Nie spodziewał się, nigdy mu się nie zdarzyło by podniecił go ktoś tej samej płci. Nibiru wsunął mu udo między nogi i dzięki temu z pewnością czuł, że chłopak  nie przyjmuje dotyku obojętnie.
- E-ej... - sapnął, czując łzy w oczach. - Nibiru... -
 Nibiru chwycił jego twarz w dłonie, Satoshi zacisnął powieki.  Po chwili poczuł oddech mężczyzny na twarzy.  Zagryzł wargi, nie wiedział czego się może spodziewać. Gdy Nibiru musnął swoimi ustami jego powieki, znalazł dłońmi jego włosy i zacisnął palce na długich pasmach.
- Szszsz... ciii - szepnął mu Nibiru do ucha.
Chłopak wzdrygnął się.
- Nie bój się. - mężczyzna pocałował go w ucho. - Nie zrobię ci krzywdy, przecież mówiłem. - I jego dłonie wróciły na pośladki, lekko je ściskając i paznokciami robiąc delikatne kółeczka na miękkiej skórze. Przesunął ustami w dół jego szyi i ugryzł lekko w obojczyk. Satoshi'ego przeszył dreszcz. Jego próby obrony słabły. Mężczyzna spokojnie pieścił jego ciało, nie zwracając uwagi na opór chłopaka. Jego ręce wędrowały po całym ciele chłopaka, głaszcząc gdzieniegdzie, czasem delikatnie drażniąc wrażliwą skórę paznokciem, a czasem zdecydowanie drapiąc i ściskając. Chłopak miękł z każdą chwilą. W końcu poddał się zupełnie.  Zagryzł wargi starając się tłumić jęki.
Nibiru uśmiechnął się z triumfem w czerwonych oczach, ale chłopak tego nie widział, wciąż miał zaciśnięte powieki. Dlatego nie wiedział co mężczyzna robi, dopóki nie poczuł, że jest podnoszony w powietrze. Odruchowo otworzył oczy, zaraz jednak je zamknął. Sam nie wiedział czemu, ale bał się doświadczyć tego wszystkiego z otwartymi oczami.
Poczuł, że jest kładziony na czymś miękkim, pewnie kanapie , po chwili długie kosmyki musnęły jego twarz. Złapał się ich, jak gdyby tonął, a one były rzuconą mu liną ratunkową. Usłyszał szelest ubrań i materac ugiął się, gdy Nibiru na niego wszedł.
Czuł usta mężczyzny na swojej szyi.
Palce drażniące mu sutki, drugą dłoń powoli wędrującą w dół jego ciała.
Wargi na sutkach, całujące, pieszczący język.
Ugryzienie, mimo że nie mocne, a jednak wstrząsające całym jego ciałem.
Dłoń zaciskającą się na członku.
Jęknął przeciągle. Łzy spłynęły mu twarzy, nie bólu i upokorzenia, tylko zwykłego ludzkiego strachu. Nibiru przerwał wykonywane czynności. Poczuł jego oddech na policzku i palce delikatnie przeczesujące jego włosy.
- Otwórz oczy. - wyszeptał mężczyzna. Satoshi odwrócił głowę. Palce pogłaskały go po twarzy. Były wilgotne od łez. - Otwórz. - prosząco powtórzył Nibiru.
Niechętnie rozchylił powieki. Nie spojrzał na Nibiru. Bał się, że zobaczy na jego twarzy ten głód, a tego w tym momencie nie zniósłby na pewno.
-Popatrz na mnie. - Chyba czytał mu w myślach, każąc mu robić to, czego się bał.
Powoli odwrócił głowę i uniósł wzrok na twarz Nibiru. Mężczyzna patrzył na niego poważnie. Włosy miał rozpuszczone i chyba był nagi, chłopak nie widział wyraźnie, wpatrzony w jego oczy, które nagle błysneły lekko czerwienią, jednak po chwili przygasły. Wyglądał w miarę normalnie, o ile ktoś taki może normalnie wyglądać.
Przysunął się do chłopaka i przyciągnął go do siebie. Chłopak westchnął zaskoczony, gdy znalazł się w jego objęciach. Mimowolnie zesztywniał. Nibiru przytulił go i wtulił twarz w jego włosy.
- Nie płacz... - wymruczał. - Już nie będę. - Pogłaskał go po włosach. - Przepraszam. -
Chłopak, słysząc to, niespodziewanie dla siebie się rozkleił. Rozpłakał się tak naprawdę pierwszy raz od śmierci rodziców, od obudzenia się wśród trupów, gdy wszystko już nie było takie jak wcześniej. Zaszlochał.
- Już, już. - mruknął Nibiru. - Spokojnie...
- N-nie o to-o cho-odzi... - chlipnął Satoshi. - Wy-wystraszyłem się po prostuuu...
I nagle wtulił się w Nibiru, jak wystraszone kocie. Nibiru na chwilę zamarł, ale za moment już go obejmował, chyba troszkę zdziwiony.
- Nie boisz się już? - spytał ostrożnie.
- N-nie zrobisz mi krzywdy? - spytał chłopak, powoli się uspokajając.
Nibiru się uśmiechnął.
- Tobie nie mógłbym zrobić krzywdy. -
- D-dlaczego? -
- Bo... ty to ty. Jesteś sobą. Nie musisz się mnie bać. Ciebie nie chcę skrzywdzić.
 Satoshi popatrzył na niego, nieco zdziwiony, ale już na tyle znał Nibiru, by wiedzieć, że jaśniejszej odpowiedzi się nie doczeka. Dopóki Nibiru nie zechce tego jaśniej powiedzieć, to nie powie.
- To jak, nie boisz się? -
- Trochę się boje... ale mniej. - przyznał Satoshi.
Nibiru odsunął się od niego i z namysłem dotknął palcem jego ust.
- Słodkie. -
Chłopak zaczerwienił się. Zastanowił się.
- Jakbym poprosił, żebyś przestał, zrobiłbyś to?-
- Tak. - uśmiechnął się Nibiru. Nagle przywiódł na myśl Satoshi'emu Kota  z Cheshire, chociaż właściwie sam nie wiedział czemu. Może przez te ostre zęby szczerzące się w uśmiechu?
- Obiecujesz?
- Obiecuje. - Uśmiech Nibiru znikł w mgnieniu oka. Satoshi przysunał się do niego i powoli, z wahaniem, dotknął swoimi wargami jego warg. Nibiru powoli, jakby dając chłopakowi czas do namysłu przewrócił go na plecy i zawisł nad nim, jednocześnie pogłębiając pocałunek. Dłońmi delikatnie pieścił jego szyję i plecy. Satoshi wplątał dłonie w jego włosy, tuż przy głowie i zaczął gładzić miękkie pasma. Nibiru zamruczał.
Polizał go po szyi końcem języka, a dłoń przesunął z pleców chłopaka na jego uda. Po chwili całując po kolei obojczyki, sutki i żebra chłopaka zszedł do jego podbrzusza i ugryzł go lekko. Niespodziewanie chłopak jęknął, sapnął i odrzucił głowę do tyłu. Był bardzo podniecony. Nibiru uśmiechnął się i poślinił palce. Sięgnął reką i zaczął drażnić opuszkiem palca wejście Satoshi'ego.
Chłopak wyprężył się. To dziwne. Bał się, ale było mu dobrze. Jakoś... ten strach zszedł na dalszy plan. Otoczył ramionami jego kark i wtulił twarz w jego szyję. Nibiru wsunął mu palec do środka i poruszył nim. Satoshi wstrzymał oddech. To było naprawdę dziwne uczucie, dziwne, ale nie nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Mężczyzna ruszał przez chwile palcem, moment później wsunął drugi i rozłożył palce jak nożyczki. Chłopak jęknął.
Nibiru rozciągał go, szukając jego wrażliwego miejsca. Poczuł wilgoć na szyi.
-W porządku? - spytał.
-Yhmmm... - jęknął chłopak. Mężczyzna pogłaskał go po włosach i wsunął palce głębiej, paznokciami drażnić wrażliwe wnętrze chłopaka.  Nagle chłopak wydał z siebie niski, głęboki jęk i nabił się na jego palce.
- Tutaj? - mruknął i pogłaskał to miejsce.  Satoshi zadrżał i westchnął. Nibiru wyjął palce. Chłopak zaburczał niechętnie, czując dziwną pustkę. Nibiru przyłożył swojego członka do wejścia Satoshi'ego, a po chwili wszedł w niego powoli ale zdecydowanie. Chłopak wydał z siebie stłumiony okrzyk bólu. Nibiru zatrzymał się. Objął go i przytulił go do siebie.
-Spokojnie. - mruknął. - Rozluźnij się. Przestanie boleć. - Pogłaskał go uspokajająco po plecach.
- O-ok... - jęknął chłopak. - Już. - szepnął po chwili.
Nibiru zaczął się poruszać. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Nagle uniósł chłopaka i posadził go sobie na kolanach, chwycił za biodra i zaczął na siebie nabijać. Ich brzuchy ocierały się o członek Satoshi'ego sprawiając mu sporo przyjemności.
Chłopak w pewnym momencie sam zaczął się unosić i opadać. Mężczyzna złapał go za ramiona, oderwał od siebie i spojrzał mu twarz. Satoshi był zarumieniony, miał łzy w zamglonych oczach. Po brodzie spływała mu strużka śliny. Jęczał i zdecydowanie były to jęki przyjemności. Nibiru nie wytrzymał i pocałował go namiętnie, wsuwając mu język do ust i pieszcząc nim język chłopaka.
Dłonią złapał go za członka i zaczął mu obciągać. Nabijał go na siebie szybko i gwałtownie. Coraz brutalniej. Nagle chłopak wyprężył się i trysnął mu w dłoni. Mężczyzna doszedł zaraz po nim, zalewając wnętrze Satoshi'ego.
Chłopak opadł i wtulił się w ramię Nibiru. Czarnowłosy ostrożnie położył się na plecach, tak że chłopak znalazł się na jego klatce piersiowej. Powoli wysunął się z niego. Przytulił go i głaskał go uspokajająco po plecach. Chwycił czerwone szaty leżące na brzegu kanapy i przykrył ich oboje.
- Przepraszam. - powiedział cichutko Satoshi.
- Za co? -
- Obśliniłem ci ramię. - chłopak miał czerwone uszy.
 Nibiru zachichotał.
- Nie martw się... Będzie dobrze.
 Satoshi zacisnął dłonie na ramieniu mężczyzny.
- Nibiru... -
- Hmm?
- Nie pójdziesz sobie? - spytał niepewnie.
Nibiru pocałował go we włosy.
-Nie. Zostanę z tobą. -
Chłopak odwrócił głowę i popatrzył na niego. Nibiru uśmiechnął się. Pogłaskał go po twarzy.
- Prześpij się. Pójdziemy stąd jak będzie bezpiecznie.
- A gdzie?
- Gdzie tylko zechcesz.

***

Mam nadzieję, że było spoko.
Mimo mojej karygodnej postawy proszę o komentarze.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Nibiru 5 (cz.1)

Hej.
Ten rozdział z dedykacją dla Yuki, która ma dziś urodziny.
Życzę wszystkiego najlepszego! :3 A prezent wkrótce pojawi się na blogu xD

Przepraszam za długość notki, ale jest to pierwsza część tego rozdziału. Po prostu nie miałam na głowie mnóstwo roboty, a czasu brak. Naprawdę przepraszam! ;.;
Następna część rozdziału pojawi się najpóźniej w czwartek wieczorem, najwcześniej jutro rano.
Proszę o cierpliwość i wyrozumiałość. ;.;


Nibiru cz. 5


Satoshi obudził się. Wciąż miał na sobie koszulę ze świątyni. Był przykryty czerwonymi szatami. Leżał na starej, lekko popsutej, podartej i powycieranej, skrzypiącej przy każdym ruchu kanapie.  Ale jednak kanapie. Nie pamiętał kiedy widział jakąś ostatnio.  Usiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu w którym się znajdował.
Ciemne, ciche z mnóstwem półek, wyglądało jakby było w piwnicy. Na podłodze leżała stara, szara wykładzina, pod pomalowaną na szaro, odrapaną ścianą stał stół. A na stole wieża i wielkie głośniki. W pomieszczeniu była para drzwi. Jedne, chyba wejściowe, wśród półek i drugie, koło stołu z głośnikami.
Wstał i podszedł do stołu. Przyjrzał się półkom. Stały na nich płyty i kasety z muzyką. Znajdował się w jakimś sklepie, bądź piwnicy maniaka muzyki.
Nie, chyba mały, obskurny sklepik, bo pod przeciwną ścianą stało biurko z kasą fiskalną. Podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je. Zobaczył zawalony korytarz. Ruiny wyglądały na niedawno ruszane, ale mimo to nie sądził by mógł zrobić sobie przejście. Zamknął drzwi. Nie tędy droga. Ruszył w stronę drugich drzwi. Przechodząc pogłaskał mimochodem głośnik.
Uwielbiał muzykę. Większość gatunków, nie było dla niego ważne, czy to rock, czy muzyka klasyczna. Jak mu się podobało, to słuchał.
Brakowało mu tego. Od dawna nie było na tyle prądu, by posłuchać muzyki, ani też nie miał sprzętu. Gdy zobaczył ogromne głośniki, coś go boleśnie ukłuło w duszy.
Odtworzył drzwi.
I stanął twarzą w twarz z Nibiru.
Zaskoczony spanikował i odskoczył. Wpadł na ścianę. Plecami przypadkowo przycisnął przycisk i w pokoju zapaliło się światło. Zaskoczony spojrzał na lampę.
Nibiru popatrzył na niego rozbawiony.
- Jak wystraszone kocię. - skomentował.
Satoshi spojrzał na niego ze złością. Opanował się. Znów popatrzył na lampę.
- Jest prąd? - wyraził swoje zaskoczenie. Nibiru popatrzył na niego pytająco.
- Światło. Jest światło. - wskazał na lampę. Nibiru zagapił się na jego palec. Satoshi poczuł się nieswojo. Zabrał ręke.
- W całym budynku może się świecić. - powiedział niechętnie Nibiru i przeniósł wzrok na szyję chłopaka. - Na dachu jest takie coś, co robi światło. Ale reszta budynku jest zamieszkana.
- Zamieszkana? - Zdziwił się Satoshi.
- Tak, nie jest tam bezpiecznie. Ale tu jest. One nie schodzą pod ziemię. Boją się. -
- Jakie one? - zaniepokoił się chłopak. - Co tam jest?-
- Ludzie, nieludzie. Tacy, co się zmienili do końca. Nie mają woli, ale ich pani ma. Jej głos tu nie dociera, dlatego tu nie wchodzą. Umierają jak zejdą. - Wyjaśnił Nibiru niejasno.
- Jak stąd wyjdziemy? - zapytał Satoshi. Nibiru popatrzył na niego jak na idiotę.
- Drzwiami.
- A oni? - wskazał na sufit i zauważył, że Nibiru znów niezdrowo zainteresował się jego palcem. Poruszył nim i zobaczył, że mężczyzna wodzi za nim wzrokiem.
- Najwyżej ich pozabijam. - odparł nieobecnym głosem Nibiru. Satoshi eksperymentalnie zbliżył palec do jego twarzy. Nibiru rozchylił usta.
A potem rzeczy potoczyły się błyskawicznie. Satoshi poczuł, że jest przewracany. Po chwili leżał na podłodze, przygnieciony ciężarem Nibiru. Mężczyzna trzymał jego dłoń, z wciąż wystawionym palcem. Spojrzał w oczy Satoshi'emu i zbliżył wargi do jego palca. Otworzył je i wsunął sobie palec do ust. Po chwili Satoshi poczuł lekkie ugryzienie. Otworzył szeroko oczy, czuł, że drży mu całe ciało. Nibiru znów miał ten głodny wyraz twarzy. Puścił jego palca, choć wyglądało jakby wcale nie chciał.  Odwrócił wzrok.
- Co to jest? - zapytał dziwnie gardłowym głosem, patrząc nad głowę Satoshi'ego, na stół. Chłopak zadarł głowę, spojrzał na wieżę i głośniki.
- Sprzęt do odtwarzania muzyki. - mruknął, głos mu drżał. Nibiru spojrzał na niego. Twarz mu złagodniała, przechylił głowę pytająco.
- Co to muzyka? - zapytał.
- Nie wiesz? - zdziwił się Satoshi, powoli się uspokajając. Nibiru pokręcił głową przecząco i oparł podbródek na obojczykach Satoshi'ego.
- Wytłumacz. - zażądał.
- To... - Satoshi zastanowił się. Spojrzał na świecącą lampę. - Pokazać ci? Tylko musisz dać mi wstać. - Nibiru podniósł się, robiąc niezadowoloną minę. Chłopak wstał i podszedł do wieży. Włączył ją. Działała.
- Podaj mi jakąś płytę z półki. Wybierz jedną. - powiedział. Nibiru popatrzył na półkę z namysłem. Po chwili wręczył chłopakowi płytę. Satoshi spojrzał na okładkę. Lana del Rey. Born to die. Zaskoczony spojrzał na Nibiru.
- Pokazuj. - powiedział mężczyzna i stanął za nim.
- Już. - powiedział Satoshi i włożył płytę do odtwarzacza.
Jedna płyta, tyle wspomnień. Jego matka była fanką Lany. Puszczała ją w samochodzie, jak odwoziła Satoshi'ego do szkoły i śpiewała 'Blue jeans'. Wtedy uważał to za żenujące, teraz... Chciałby to usłyszeć. Wybrał piosenkę. Z głośników popłynęły pierwsze takty utworu. Poczuł smutek. Tęsknił za mamą.
Miał ochotę płakać.
Opanował się szybko. Odwrócił się.
I will love you till the end of time
I would wait a million years
Promise you'll remember that you're mine
Baby can you see through the tears? - głos kobiety sprzed końca świata, otaczał ich i hipnotyzował, zapewniał o miłości.
- I jak? - spytał zachrypniętym głosem i spojrzał na Nibiru.
Nibiru szeroko otwartymi oczami patrzył w przestrzeń. Opuścił nieco wzrok.
- Da się tak? - wyszeptał. - Tak czuć... Wy możecie?
- Hę? -
- Tyle uczuć... - wymruczał nisko.  - Niesamowite... Nie wiedziałem...
Nagle Satoshi zdał sobie sprawę, że Nibiru przypiera go do stołu. Mężczyzna pochylił się do ust chłopaka. Z cichym pomrukiem pocałował Satoshi'ego i wsunął mu ręce pod koszulę, błądząc palcami po jego nagich plecach.
- ... że mogę tak czuć.


***

Jeszcze raz przepraszam. 
W ramach przeprosin wrzucam chibi postaci zrobionych w pewnym programie.


Nibiru



Satoshi

Oto link do programu, jakby chciał się ktoś pobawić:
Obiecuję, do czwartku wrzucę dalszą część. 
Mimo to mam nadzieję, że się podobało i proszę o komentarze. 

wtorek, 12 listopada 2013

Śpisz...? ('Boy Princess' fanfik, Shahi x Derek)



 Heeeeej xD
Czytałam sobie ostatnio manhwę Boy Princess (polecam, do kreski trudno się przyzwyczaić, ale jak się uda to jest fajna) i zrobiło mi się smutno, ponieważ... nie będę spoilerować, ale było mi smutno więc napisałam taki krótki tekścik. Kilka osób poradziło mi, żebym wrzuciła na bloga, więc wrzucam.
 Poniższy tekst może zawierać spoilery.

Dotyczy on relacji między Shahim, zielarzem i księciem następcą tronu, Derekiem.

Ten tekst jest traktowany jak rp Shizaya, czyli i tak w terminie powinien się pojawić kolejny rozdział Nibiru.
Miłego czytania i komentarze mile widziane :3


Śpisz...?


Hej Shahi...

Słyszysz mnie? A może już śpisz?

Dotykam cię, twojej mokrej od łez twarzy, ale nie otwierasz oczu.
Nie reagujesz.

Jak zawsze, zimny i obojętny, nieważne jak bardzo chce wymusić na tobie reakcję.

Śpisz.

Dziś było inaczej. Płakałeś. Po raz trzeci odkąd cię znam. Po raz pierwszy gdy cię sobie wziąłem. Drugi gdy na mnie wpadłeś, cały we łzach. I dziś, gdy chciałeś mnie zatrzymać ze względu na moje dziecko, na szacunek dla niego. Ale to nie ja jestem powodem twoich łez, lecz coś czego nie jestem w stanie ujrzeć. Płakałeś długo... Próbowałem zatrzeć twój płacz, sprawić, byś znów był  taki jak zwykle, ale nie reagowałeś. Nigdy nie reagujesz. Nieważne, jak źle i okrutnie cię traktuje. Ja... wiem, że mnie nienawidzisz. Rozumiem cię.  Mimo to, nie jestem w stanie sobie darować i cię zostawić.
Pożądam cię całym sobą, nie potrafię tego opanować. A ty uparcie na mnie nie patrzysz, nie podchodzisz do mnie. Nawet gdy cie do tego zmuszam, patrzysz gdzieś w dal, obojętnymi oczami, jakbyś nie wiedział, że istnieje. Ale twoje ciało odpowiada wbrew twojej woli. Pokazuje, że dla ciebie istnieję. Więc słucham ciała.

Shahi...

Twoje imię jest jak szelest ziół. których zapachem jesteś otoczony. Cichy i delikatny jak cień, i zimny i odległy jak księżyc. Czasem zdajesz się tak niematerialny.

Znów muskam palcami twoje policzki. Łzy wysychają, zostawiając słone ślady na skórze. Twoje srebrne włosy rozsypały się po poduszce, powieki ci drgają przez sen. Ciekawe co ci się śni. Zapewne koszmar o mnie.

Nie płacz, Shahi.
Straciłem nadzieję na odwzajemnienie moich uczuć, więc nie bolą mnie twoje łzy.
Tak sobie mówię. Ale mimo to nie lubię, gdy płaczesz. Nie chciałem ci dziś zrobić krzywdy. Starałem się, ale przegrałem z własnym pożądaniem. Byłem delikatny, ale to za mało, prawda? Gdybym wiedział co jest powodem twoich łeż, zniszczyłbym to i przywłaszczył sobie. Tak jak ciebie sobie przywłaszczyłem. Należysz do mnie.

Jesteś mój.

Nie ważne co zrobię, i tak mnie nie kochasz.

Nic tego nie zmieni.
Ale ja...

Kocham cię, Shahi. Tak bardzo, że nie jestem w stanie się powstrzymać.
Jestem złym, okrutnym człowiekiem. Egoistą.
Chciałbym...

Kocham cię.

Śpij spokojnie. Ja też zasnę.

Dobranoc Shahi.


***

Takie smutne ni to, ni sio. Mam nadzieję, że się spodobało.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Cholerny deszcz by Law-chan

Hej XD
Czas na Law-chan.
Miłego czytania i prosimy jak zwykle o komentarze ^^


Cholerny deszcz…

- Law… Ja już nie chcę tak żyć, to jest bez sensu… - wyszeptałem, zaciskając z bólem palce na brzegu należącego do Lawrence’a biurka, na którym siedziałem. Patrzyłem gdzieś w kąt pokoju, aby tylko nie widzieć tego zimnego, nieugiętego spojrzenia Law’a utrzymującego mnie przy życiu przez ostatnie trzy miesiące. Lawrence siedział na krześle tuż przede mną, nawet opierałem stopy między jego nogami, ale ponad wszystko bałem się na niego spojrzeć.
Padało. Duże krople rzęsistego deszczu raz po raz stukały o szybę wielkiego okna za mną. Gdy słyszałem ten nieprzerwany szum na zewnątrz, wyobrażałem sobie jak spływają po szkle, a po chwili poczułem się jak jedna z tych kropli deszczu, bo ja także dałem za bardzo ponieść się wichrowi targających mną emocji, więc trafiłem daleko od celu, właśnie na tę szybę, po której teraz zsuwałem się w dół.
- Powiedz, że pozwalasz mi to skończyć… - szepnąłem błagalnie, naciągając czapkę na oczy, w których nagle wezbrały łzy i zaczęły spływać po policzkach.
- Nie powiem czegoś tak durnego – odparł lodowato Lawrence, wstając i opierając ręce koło moich bioder. – Nie powiem, bo nie pozwalam.
Kiedy złapał mnie za brodę i pocałował mocno, otwarłem szeroko oczy ze zdziwienia, czując jak moje serce się zatrzymuję. Byłem oszołomiony i trwałem przez chwilę w bezruchu, mogąc policzyć wszystkie rzęsy Law’a, a potem wydałem z siebie protestujący pomruk i odepchnąłem go za ramiona, ale wtedy przekonałem się, że bynajmniej nie zamierza na tym poprzestać, bo kiedy próbowałem uciec z biurka, Law powiedział złowieszczo ściszonym głosem:
- Siedź tu, Chris. Siedź i nie ruszaj się.
Kiedy tak patrzył na mnie mrocznie zza zasłony swoich czarnych włosów, zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zadaję się z ludzkim wcieleniem diabła… Znieruchomiałem, wtedy Law przysunął krzesło bliżej biurka, zahaczając o jego nogę stopą, usiadł z powrotem, a potem, rozsunąwszy szeroko moje nogi, zaczął rozpinać mi spodnie.
Byłem przerażony! Nie wiedziałem kompletnie co robić.
- L-Law… - zacząłem bezradnie, ale Law właśnie uporał się z paskiem oraz zamkiem moich spodni i natychmiast mi przerwał, jedną ręką zbierając swoje włosy do tyłu, a drugą ujmując moje dłonie. Zacisnął je w swoich włosach, po czym, zerkając na mnie, mruknął:
- Zamknij się i trzymaj włosy.
Kiedy pokiwałem gorliwie głową, liczyłem na chociaż cień uśmiechu, ale była to nadzieja godna kogoś, kto w ogóle Lawrence’a nie znał. Uśmiech u niego w takim momencie to czekanie na cud, który ostatecznie się nie wydarzył, zamiast tego Law wyciągnął z bokserek moją męskość, co wystarczyło, abym cały zdrętwiał i przestał oddychać. Lawrence błyskawicznie przywrócił mi oddech, biorąc mnie w usta, bo wciągnąłem ze świstem powietrze, mimowolnie odrzucając głowę w tył. Po moim ciele rozeszła się silna fala przyjemności, która momentalnie skupiła się w kroczu. Poczułem jak sztywnieję w ustach Lawrence’a, a on zaczął poruszać językiem, co doprowadzało mnie do szału. Zacieśniłem palce w jego włosach, wydobywając z siebie jakiś nieokreślony syk.
Cholera… Mój pierwszy raz naprawdę przeżyję z facetem? Takie myśli dręczyły mnie bardzo krótko, bo Law zniszczył je, kiedy zacisnął mocniej wargi i przyspieszył. Zadygotałem konwulsyjnie, szybko złączając nogi z powrotem, a potem poczułem, że Law wyjmuje mój członek z ust. Gdy na niego spojrzałem, zobaczyłem jak strużka śliny ciągnie się od warg Law’a do mojej męskości. Kiedy mnie lizał z jakiegoś nieokreślonego powodu, bałem się zobaczyć jak to robił.
O matko… Przez niego zrobiłem się naprawdę wielki…
- Nie złączaj ud -mruknął, po czym zarzucił sobie moją lewą nogę na bark, trzymając ją mocno, a drugą ręką przesunął po moim członku. Pulsowałem w jego dłoni, na czubku było już kilka białych kropel, poza tym napięcie wrosło niemiłosiernie, więc byłem naprawdę bliski szczytu.
- L-Law… jak teraz włożysz go z powrotem, to… - wyszeptałem w kilku urywanych słowach, bo Lawrence znów potarł dłonią mój członek, a później jęknąłem na całe gardło, ponieważ z powrotem objął mnie mocno wargami.
Szlag… Miałem głowę Lawrence’a między nogami…
Jednak tym razem patrzyłem na każdy jego ruch. Widziałem jak jego głowa miarowo unosiła się i opadała, jak mój penis znikał w jego ustach, jego zamknięte oczy i pojedyncze loki na jego czole. Miał tak samo czerwone policzki z podniecenia jak ja.
- Wy… wyjmij… - wydyszałem, nie chcąc dojść mu w usta, ale on nie słuchał. Wygiąłem się ostro, odrzucając z krzykiem głowę. Eksplodowałem. Kiedy puściłem włosy Lawrence’a, rozsypały się na moich udach, a sam Law wypuścił mnie z ust i przełykając moją spermę, odgarnął zamaszyście włosy do tyłu.
Spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem, przykładając do drżących warg równie drżące palce. Wciąż dyszałem, czapka opadła mi z czoła, przez co prawie nic nie widziałam, ale za wszelką cenę nie chciałem stracić Lawrence’a z oczu, więc uniosłem ją pospiesznie, próbując coś z siebie wykrztusić.
- Lawrence…- zdołałem w końcu wyszeptać – K-kochaj się ze mną… proszę…
I zdarzył się cud – Lawrence się uśmiechnął. Cholera… wyglądał z tym, jakby chciał mnie zgwałcić. Wziąć brutalnie i bez cienia litości. Ale i tak tego chciałem, choć nie wiem jakim cudem przeszło mi to przez gardło. Wstrzymałem oddech, gdy podszedł do mnie, przeczesując rozczochrane włosy palcami. Ujął mnie delikatnie pod brodę, głaskając kciukiem po zapadniętym policzku. Od Lawrence’a biło gorąco i podniecenie, jego policzki były równie czerwone, jak moje przed chwilą.
- No wiesz… Prosić mnie o takie rzeczy – wyszeptał kilka centymetrów od moich ust, przesuwając palcem po moich spierzchniętych wargach, a potem pocałował mnie delikatnie. Kiedy wsunął język w moje usta, przesunął dłoń z policzka na kark i przycisnął do siebie, a ja zacząłem niepewnie oddawać pocałunek. Teraz już nie było odwrotu. W końcu nabrałem pewności i szczerze mówiąc, całowanie z Law’em mi się spodobało. Nagle Law naparł na mnie, a ja poleciałem do tyłu, strącając z biurka plik zapisanych drobnym druczkiem kartek i kubek z długopisami, które rozsypały się z hałasem na podłodze. W ostatniej chwili oparłem się o brzeg parapetu, dysząc. Spojrzałem na Lawrence’a, który uklęknął na biurku między moimi nogami, obejmując się nimi w pasie.
- Chris, boisz się…? – zapytał cicho.
Gdy przełknąłem z trudem ślinę, niepewnie zaciskając uda wokół bioder Law’a i próbując znaleźć jakiś punkt podparcia na parapecie, powoli pokiwałem głową, ale choć naprawdę miałem wątpliwości, wiedziałem, że Lawrence już nie przestanie. Nie teraz. Za późno na wycofanie się, więc wolałem otwarcie przyznać się do strachu, bo może wtedy Law będzie… delikatniejszy…
Lawrence zawisł tuż nad moją twarzą, a jego włosy opadły na moje ramiona i klatkę piersiową. Czułem się, jakby jego niebieskie oczy chciały przewiercić mnie na wylot.
- To nic… - Pogłaskał delikatnie mój policzek. – Nie bój się, postaram się, żeby bolało jak najmniej.
Pokiwałem szybko głową, zastanawiając się, czemu Law nagle stał się taki łagodny i kiedy wróci do normy. Jednak zapowiadało się, że on do normy wcale wracać nie chce. Z jednej strony fajnie było poznać takiego subtelnego Law’a, który właśnie z błyskiem w oku zasłoniętym trochę przez włosy opadające na twarz rozpinał mi koszulę, ale z drugiej miałem wrażenie, że to nie był „mój” Lawrence. To całkiem inna osoba.
Kiedy ściągnął ze mnie koszulę, a potem rzucił ją na podłogę, uniosłem się niepewnie, zaciskając mocniej uda wokół jego bioder. Czułem wypukłość w jego spodniach, oddychał nerwowo i nierówno.
- L-Law – przełknąłem z trudem ślinę – nie mógłbyś być taki jak zawsze?
Lawrence uśmiechnął się kątem ust, sięgając po rzemień, którym związał włosy, żeby mu w niczym nie przeszkadzały.
- Ale ja taki właśnie jestem. – Zawisł centralnie nade mną na wyprostowanych rękach, ocierając się o moje krocze. – Czego się po mnie spodziewałeś? Gwałtu? Jakiegoś chorego fetyszu? Daj spokój – złapał mnie za brodę i pocałował – jestem aż taki straszny?
Zaczerwieniłem się ze wstydu, ale Law, nie zwracając na to uwagi przycisnął mnie do siebie, a gdy przywarłem do niego całym ciałem, zaczął lekko szczypać i pocierać palcem mój sutek. Zajęczałem, zaciskając powieki, a Law zachichotał mi bezgłośnie w ucho.
- Matko… jesteś taki wrażliwy.
A potem wziął drugą brodawkę w usta. Wygiąłem się, oddychając chrapliwie i zaciskając palce w jego włosach. Znów robiłem się podniecony. Po chwili zeskoczył z biurka, ściągając swoją koszulkę. Niby widziałem go już bez koszulki wcześniej, ale dopiero teraz naprawdę mi się podobał. Był piękny. Normalnie wydawał się szczupły i marnej budowy, jednak teraz mogłem przyjrzeć się zarysowi mięśni na jego brzuchu i wyrzeźbionej klatce piersiowej. W niektórych miejscach można było dostrzec cienkie, czasem poszarpane blizny. Byłem ciekaw skąd je miał, ale i tak nie odpowiedziałby mi na to pytanie, a przynajmniej nie w tym momencie.
Kiedy rzucił koszulkę na puchaty fotel, szybko pozbył się moich trampek i skarpetek, a potem kilkoma szarpnięciami ściągnął ze mnie także spodnie. Ściągnąwszy bokserki, oparł się kolanem o biurko, założył sobie moją nogę na ramię i zaczął delikatnie pieścić moje udo językiem, a chwilę potem poczułem jak wsuwa we mnie palec. Wstrzymałem oddech, zamykając oczy, a gdy po momencie wsunął także drugi, otwarłem usta zupełnie jak do krzyku, oddychając ochryple, od czasu do czasu wydając z siebie pojedyncze, zduszone stęknięcia.
- Law… rence… - sapnąłem przez ściśnięte gardło. Parę sekund później Law wepchnął palce głębiej, trafiając w mój czuły punkt, a ja wygiąłem się z głośnym jękiem.
Kiedy Lawrence wyciągnął palce, poczułem nagłą pustkę. Otworzyłem powoli oczy.
- Bolało? – spytał, rozpinając spodnie.
Szlag… nie mogłem oderwać od niego wzroku.
- Trochę… Cholera… ale masz długie palce…
Law zatrzymał się, gdy rozpiął zamek. Spojrzał na mnie z ciekawością, uśmiechając się lekko, a ja chłonąłem wzrokiem każdy nagi kawałek jego skóry.
- Chcesz zobaczyć co zaraz w ciebie wsadzę? – spytał z czystym rozbawieniem.
Natychmiast odwróciłem głowę, naburmuszony, marszcząc brwi.
- Wcale, że nie…
- Dobra, więc będziesz żył w niewiedzy – westchnął teatralnie, a później podszedł i odwrócił mnie twarzą do okna, klękając za mną na biurku. Oparłem się o szybę, mrucząc pod nosem „łaski bez”, kiedy słyszałem szelest spodni Lawrence’a, który po chwili przyciągnął mnie do siebie za biodra. Może i zgrywałem obrażonego, ale w tym momencie byłem naprawdę przerażony. Gdy poczułem, jak Law wchodzi szybko jednym silnym pchnięciem, wygiąłem się z krzykiem, czując napływające do oczu, cholernie piekące łzy.
Szlag… Lawrence był naprawdę wielki…
- Bardzo boli?
Pokiwałem bezradnie głową, z której Law ściągnął czapkę o rzucił na biurko, a potem usiadł na piętach, sadzając mnie sobie na biodrach. Przeczesał czule moje rozczochrane, jasne włosy palcami, po czym złapał mnie za brodę i odwrócił moją twarz do siebie.
- Nie przejmuj się, nic ci nie będzie… - wyszeptał i pocałował mnie, poruszając się powoli. Zajęczałem cicho w jego usta, ale on tylko przycisnął mnie do siebie mocniej, a kiedy zaczął poruszać się w miarowym, dosyć szybkim tempie, po moich policzkach zaczęły spływać gorące łzy. Wpiłem się mocniej w usta Law’a, ale czułem, że przy każdym ruchu ból jest coraz mniejszy. Po chwili pchnął mocniej, ponownie trafiając w mój punkt rozkoszy. Wygiąłem się z okrzykiem, obejmując Law’a za szyję, a drugą ręką mocniej opierając się o szybę.
- Widzisz, nie ma o co płakać – szepnął z uśmiechem, ścierając łzy z moich policzków. Potem z powrotem uniósł nas obu na kolana, a ja zacieśniłem uścisk wokół jego szyi.
Law, trzymając mnie za biodra, pchnął znowu, a ja ponownie wygiąłem się z głośnym jękiem. Za każdym razem, gdy Lawrence wbijał się we mnie z nową siłą, jęczałem coraz głośniej, aż w końcu bez opamiętania zacząłem krzyczeć imię Law’a, który przyspieszył mocno, oplatając mnie ramionami w pasie.
Szyba pokryła się mgłą mojego chrapliwego oddechu. Krew szumiała mi w uszach, ale słyszałem dyszenie Lawrence’a, który nagle wyszeptał w ekstazie, że dochodzi, a wtedy zamknąłem oczy i trysnąłem z przeciągłym, ochrypłym jękiem na szybę. Kiedy poczułem, jak Law kończy we mnie, opadłem na niego, dysząc ciężko.
- Cholera… Law…
Law opadł na pięty, przytulając mnie mocno. Wtuliłem się w niego, patrząc z rozmarzeniem za okno, po którym nadal gęsto spływały krople deszczu.
- Law…?
- Tak?
- Zostańmy tak jeszcze przez chwilę, ok?
Lawrence cmoknął mnie w policzek.
- Jasne…
Mojego Law’a chyba ktoś podmienił…


***

niedziela, 20 października 2013

Nibiru 4

Hej, zgodnie z obietnicą, czas na mojego posta.(wrzucone nieco wcześniej, bo potem nie bd miała jak;) Oto dalsza część Nibiru i mam nadzieję, że się spodoba. Starałam się bardzo, a Law-chan mnie poganiała. Niemal z batem nade mną, biedną stała XD
Tak na serio cieszę się z jej poganiania, bo pewnie napisałabym to za co najmniej rok, z moim normalnym tempem. A tak Law-chan mnie motywuje. XD
Oddaje w wasze ręce jeszcze ciepły rozdział, mam nadzieje, że się spodoba i jak zwykle, proszę o komentarze.
Życzę miłego czytania! ^^




 Nibiru cz. 4


 Satoshi słyszał głosy.  Głosy były przerażone, a ich właściciele chyba płakali, raczej nie ze szczęścia. Nieco go to zaniepokoiło, więc otworzył oczy.
  Znajdował się w ciemnej komórce, dosyć ciasnej, zwłaszcza, że było w niej mnóstwo ludzi. Wszyscy byli ubrani w jednakowe białe koszule, sięgające do połowy ud.
  Satoshi spojrzał na siebie. On miał na sobie taką samą. Wstał i zatoczył się lekko.
Niedobrze pomyślał.
- Gdzie jesteśmy? - spytał mężczyzny obok. Mężczyzna nie odpowiedział, zaszlochał tylko.
- Jesteśmy poświęceni... - odezwała się trzęsącym głosem staruszka siedząca obok szlochającego mężczyzny i pogłaskała go po włosach. - Nie wiemy gdzie jesteśmy. I tak nic nam to nie da. Wszyscy zostaniemy złożeni w ofierze. -
- Komu? - spytał Satoshi.
- Panu Końca i Początku. Oby był litościwy! - krzyknęła stara kobieta i zaczęła bić głową w podłogę. - Wybacz mi, Panie, grzechy przeciw Tobie! Daj mi szybką śmierć! Wybacz, wybacz, wybacz.... -  powtarzała bez końca, a Satoshi patrzył na nią przerażony. Złapał ją za ramie, próbując jej przerwać, ale wyrwała się i kontynuowała. Satoshi podbiegł do drzwi.
  Spróbował je otworzyć. Były zamknięte, więc zaczął walić w nie rękami.
 - Wypuście mnie! - krzyczał. - Ja nie chce być poświęcony! -
 - Przestań, głupcze! - krzyknęła kobieta, przyciskająca niemowlę do piersi. - Jak cię usłyszą, to będą cie torturować, jako heretyka! Poświęć się, to przynajmniej umrzesz szybko!-
  Satoshi opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Cicho, mały. - szepnęła kobieta z dzieckiem. - Nie płacz. Zaraz będzie po wszystkim. Zaraz zajdzie słońce...- urwała, gdy otworzyły się drzwi.  Zrobiło się przerażająco cicho.
  Do pomieszczenia weszło dwóch ludzi. Mieli na sobie czarne szaty z kapturami zasłaniającymi twarze.  Na piersiach, czerwoną nicią, mieli wyszyte dziwne symbole. Czerwone koło otoczone dwoma okręgami, z drugiego, ku górze wychodził pojedynczy promień.
Za nimi stało jeszcze kilkunastu ludzi w podobnych szatach, tyle, że już bez kapturów.
- Powstańcie. - powiedział zakapturzony mężczyzna. - Gdy zajdzie słońce, zostaniecie złożeni w ofierze Panu Końca  i Początku, Panu Nowego Świata. Każda próba ucieczki, czy oporu, zostanie uznana za herezje, a zamęczenie heretyka na śmierć ucieszy naszego Pana.
- Chodźcie. - odezwała się druga zakapturzona postać, najwyraźniej kobieta. - Ceremonię czas rozpocząć.

  Gdy wyszli na zewnątrz, Satoshi zrozumiał gdzie jest. Znajdował się na tyłach czerwonego kościoła. Słońce zachodziło i widział światła pochodni w oknach świątyni. Z kościoła dochodziły chóralne śpiewy. Grupa więźniów zatrzymała się, przerażona, ale zaraz ruszyła dalej, pogoniona przez strażników. Wprowadzono ich do środka.
  Wnętrze kościoła było wysokie, całe czarne z wyjątkiem kolumn, sięgających aż do sklepienia. Kolumny były czerwone, masywne i ciągnęły się od wejścia, do ołtarza. Na ołtarzu znajdował się ogromny biały kamień. Sądząc z zacieków zaschłej krwi, był to kamień ofiarny. Kamień nie był wysoki, tylko szeroki, zmieściłoby się na nim spokojnie dziesięciu ludzi. Stał na nim mężczyzna z odkrytą głową, ubrany w czerwone szaty z wyszytym złotą nicią symbolem. Kołem otoczonym dwoma okręgami. Ten sam symbol zdobił witraż na ścianie za ołtarzem. Koło było czerwone, okręgi i promień czarne, a tło żółte. Światło wpadające przez witraż, tworzyło ten symbol na posadzce, a promień był skierowany na wchodzących do świątyni.
   Na znak czerwonego kapłana poprowadzono ich środkiem kościoła, pomiędzy kolumnami, w stronę kamienia. Po bokach świątyni, w nikłym świetle pochodni kulili się, mówiący modlitwy ludzie, których twarzy nie dało się zobaczyć w ciemnościach. Modlitwa brzmiała jak miarowy pomruk, słowa były nie do odróżnienia.
Gdy doszli do ołtarza, wrzucono ich na kamień i kazano ustawić się w szeregu. Kapłan w czerwieni uniósł ręce do góry.
- Panie! Wspaniały Panie! Panie Zmian! Panie Końca, który zniszczyłeś nasz zepsuty świat, Panie Początku, któryś stworzył go na nowo czystym! Składamy ci ofiarę! Błagamy cię, uznaj ten świat, nie niszcz go i daj nam żyć na nim! Panie Nowego Świata, Nibiru! - wykrzyczał, a Satoshi spojrzał na niego w szoku. Ni-ni... Nibiru?
  Kapłan złapał za ramię jedną z ofiar. Była to ta staruszka, która tak rozpaczliwie modliła się w komórce. Wyciągnął ją przed szereg ofiar i puścił. Wyciągnął z rękawa sztylet.
- Błagam, Panie! - krzyknęła stara kobieta, gdy ją dźgnął. Krew chlusnęła na kamień, a staruszka upadła martwa.
  Przez świątynię przeleciał podmuch wiatru. Wszystkie pochodnie zgasły. Jedyne, nikłe światło, dochodziło z okien.
- Panie...? - wyszeptał kapłan. - Nie gniewaj się, to nie jedyna ofiara tej nocy. Wybacz, że zginęła tak szybko. Następne będą umierały dłużej! - krzyknął i spojrzał na więźniów.
  Satoshi już wiedział. Wiedział, zanim oczy mężczyzny spoczęły na nim. Zanim twarz kapłana rozciągnęła się w uśmiechu szaleńca. Wiedział, zanim mężczyzna wskazał na niego palcem.
Kapłan złapał Satoshi'ego za włosy i wyciągnął przed inne ofiary.
 - Na kolana! - wrzasnął i popchnął go.
  Satoshi upadł. Na kolanach patrzył jak kapłan unosi sztylet. Z ostrza spływała krew zabitej kobiety. Chłopak zamknął oczy. Zacisnął mocno powieki i czekał na cios.
  Poczuł zimne krople spadające na policzek.  Zaraz potem usłyszał krzyk. Otworzył oczy.
  Pierwszym co zobaczył, była ręka kapłana wisząca tuż nad nim. Trzymała rękojeść sztyletu. Ostrza już prawie nie było. Został tylko mały kawałek, szybko stający się przezroczysty. Cała reszta zmieniła się w wodę, która spływała po ręce kapłana i skapywała na twarz Satoshi'ego. Kapłan zbladł, otworzył usta i wydał z siebie dziwny, skrzypiący dźwięk. Któryś z wiernych znów krzyknął.
Satoshi przeniósł wzrok z jego ręki na przedramię. Trzymała je dłoń, mocno ściskając, niemal łamiąc kości. Spojrzał w górę nieco za mężczyznę.
Górowała nad nim ciemna postać. W niewidocznej twarzy lśniły czerwienią znajome oczy. Mrok otulał ją niczym płaszcz, rozpływając się i falując, tworząc na podłodze dziwne kształty. Nagle spłynął z postaci, niczym woda i otaczał już tylko jej nogi. Za kapłanem stał Nibiru.
Na jego twarzy już nie błąkał się znajomy półuśmiech. Był wściekły.  Satoshi poczuł dreszcz w dole pleców, sam nie wiedział czy strachu, czy czegoś innego. Usta Nibru wyginały się w asymetrycznym grymasie, uniesiona warga z jednej strony ukazywała kły.  Długie, rozpuszczone włosy sięgały, aż do ziemi, zlewając się z mrokiem. Tors miał nagi. Brwi miał zmarszczone, ale jego oczy były zimne jak lód. Jak lód splamiony krwią.
Kapłan upadł, dziwnie bezwładny. Z uszu zaczęła płynąć mu krew. Szeroko rozwartymi oczami patrzył przed siebie. Na kamień wpadli strażnicy w czarnych strojach.
Nibiru popatrzył na kapłana. Spojrzał na ciało staruszki w kałuży krwi, a potem na strażników. Przeniósł wzrok na Satoshi'ego, nadal klęczącego, teraz przed nim. Pochylił się i zerwał szatę z leżącego kapłana, zarzucił na chłopaka. Kapłan wstał i wyciągnął miecz, japońską katanę, w czerwonej pochwie. Wycelował miecz w Nibiru.
- Ofiarny miecz... Wyciągnął miecz... Świętokradztwo.... - Fala szeptów przetoczyła się przez kościół.
Kapłan zaśmiał się szaleńczo.
- Zginiesz demonie! - krzyknął, tocząc pianę z ust - To miecz zrobiony z meteorytu, który spadł z Nibiru, gdy nasz Pan palił nasz świat! Zginiesz przecięty tym ostrzem! - Wyciągnął miecz z pochwy.
 Klinga miecza była czarna. Ostrze obijało światło na czerwono. Rękojeść, tak samo jak pochwa, była szkarłatna. Nibiru przechylił głowę, patrząc na ostrze. Uśmiechnął się wilczo. Zaczął iść w kierunku mężczyzny z mieczem.
- Rzeczywiście, to miecz z części planety. - Zaśmiał się lekko. - Kto by się spodziewał. -
- Umieraj! - Wrzasnął kapłan, tnąc mieczem Nibiru. Ciął mocno, od ramienia po biodro. Satoshi krzyknął widząc jak ostrze przecina ciało mężczyzny. Wyciągnięta ręka dotknęła miecza.  Kapłan zawył.  A Nibiru wciąż stał.
I patrzył z drwiącym uśmiechem na ustach, podczas gdy rana, która powinna przecinać jego, rozdziela kapłana na dwie krwawiące połowy. Miecz upadł na ziemię. Nibiru podniósł go i spojrzał na krew.
- Nibiru... - szepnął Satoshi - Nibiru! - Długowłosy odwrócił się i spojrzał na niego. - To ty....-
W kościele zapadła cisza.
Ogromny witraż pękł, rozbił się na miliony kawałków. W drzazgi poszły kolorowe szyby i symbole na nich przedstawione. Do świątyni wlało się światło gwiazd. Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na wysokiego, długowłosego mężczyznę, z uwalaną krwią kataną w ręce, w czarnej szacie sięgającej do ziemi, owiniętej wokół bioder. Otaczające go strzępy mroku zbladły i znikły, zastąpione przez światło gwiazd.
Nagle jedna z ofiar upadła na kolana. Za jej przykładem ruszyli inni. Z jękiem padali na kolana, ręce wnosząc ku Nibiru błagalnie.
- Panie, zlituj się... Panie przyjmij nasze ofiary. -
Odwrócił się i spojrzał na nich. Zamilkli, patrząc w jego czerwone oczy, w których nie było ani współczucia, ani zrozumienia dla ich krzywd.
- Nie chce od was ofiar. Nigdy nie chciałem. Nie jestem waszym bogiem. - powiedział zimno i podszedł do klęczącego Satoshi'ego. Chłopak spróbował wstać, ale kolana miał zbyt miękkie. Ugięły się pod nim i znów upadł. Popatrzył na mężczyznę, stojącego nad nim.
Nibiru patrzył na niego, ze znajomym uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust. Chłopak owinął się czerwoną szatą, nagle dziwnie świadomy, że ma na sobie tylko krótką koszulę. Oczy Nibiru błysnęły. Przykucnął obok Satoshi'ego, złapał go pod plecami i kolanami, podniósł. Wziął go na ręce i ruszył w stronę wyjścia z kościoła. Mrok znów zaczął go spowijać.
Satoshi w pierwszym momencie spróbował się wyrwać, odruchowo, bez zastanawiania się, ale po chwili uspokoił się nieco i dał się nieść. Nie mógł się przezwyciężyć i spojrzeć na Nibiru.
Ludzie w świątyni patrzyli za odchodzącym Nibiru. Nagle jeden w wiernych wstał i krzyknął za nim:
- Więc co mamy robić, Panie?!
Nibiru przystanął i spojrzał na niego przez ramię.
- Żyć.
-Ale jak?! Nie mamy niczego!
 Nibiru odwrócił głowę i poszedł przed siebie.
- Panie! - Krzyknął rozpaczliwie mężczyzna.
- To wy jesteście ludźmi. Jak ja mogę wam tłumaczyć jak żyć? - powiedział Nibiru i rozpłynął się w ciemnościach nocy.
W kościele zapanowała cisza.

***

Szli przez miasto owinięci w ciemność. Nikt ich nie dostrzegał. Satoshi wziął głęboki oddech i odważył się wreszcie spojrzeć na Nibiru. Oczy mężczyzny były obojętne, był niespotykanie poważny, choć już nie wściekły. Jakby wyczuwając wzrok chłopaka, spojrzał na niego.
- Kim jesteś? - zapytał, jak już kilka razy wcześniej.
- Jestem Nibiru. - odpowiedział jak zwykle mężczyzna.
- Jesteś bogiem? - spytał. Nibiru prychnął.
- Czym jest bóg? To tylko słowo, którego ludzie używają by nazwać coś czego nie rozumieją. Jak demon czy człowiek. Ale co czyni ciebie człowiekiem, a mnie bogiem? Czym się różnimy? I ja jem, chodzę oddycham, i też też to robisz. Równie dobrze można ciebie nazwać bogiem.
- Ja nie mogę zrobić tego, co ty.
- Ja nie mogę wielu rzeczy, a część z nich możesz zrobić ty. Czemu to ja jestem nazwany bogiem?
- Chcesz powiedzieć, że nim nie jesteś? - zapytał Satoshi.
- Nie. - odparł Nibiru. - Chcę powiedzieć, że bogowie nie istnieją, przynajmniej nie tacy jak wy sądzicie.
Satoshi zamilkł. Nagle poczuł się zmęczony. Przymknął oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że oczy Nibiru znów są dziwnie głodne, ale mrugnął i znów były normalne. Przywidziało mi się. pomyślał. Już zasypiał, gdy sobie o czymś przypomniał.
- Nibiru... -
- Tak? - spojrzał na niego mężczyzna.
- Dziękuje. - mruknął, lekko czerwieniejąc.
 Nibiru uśmiechnął się, a oczy zabłysły mu czerwienią.
- Śpij. - powiedział. - Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca. - Ale Satoshi już tego nie usłyszał.
Spał.

***

To by było na tyle, na razie xD
Ale mam ochotę zaspoilerować :DDD   Mam nadzieje, że się podobało.
Za dwa tygodnie kolej Law-chan ^^
Do zobaczenia!

czwartek, 17 października 2013

RP (Shizaya) i sprawy organizacyjne.

Hej.
Jako, że ciągle docierają do mnie prośby o dalszy ciąg Shizayi, żeby choć troszkę Was ułagodzić i ukoić stęsknionę za Izayą i Shizu-chanem serduszka, wrzucam króciutkie rp autorstwa mojego i Law-chan. Nie ma ono żadnego związku z fabułą z mojego opowiadania, a powstało pod wpływem nudy. Nie będzie ono traktowane jako pełna notka, więc 21-ego możecie spodziewać się Nibiru 4. Nibiru będzie podzielone na serie, tak samo jak Shizaya, więc jak skończę tą część, będzie można spodziewać się Shizayi. Następnie, prawdopodobnie będzie historia Leona i Cody'ego (kto to dowiecie się czytając :P) a potem wznowienie Nibiru. A co dalej nie wiem, nie planuje aż tak daleko w przyszłość. Aha, plany mogą się zmienić, w zależności od możliwości i czasu.
Lubie pisać raz to, raz co innego. To, na co w danej chwili mam ochotę, stąd kolejność notek.
Tyle jeśli o mnie chodzi.
Law-chan najprawdopodobniej wciąż będzie wrzucać opowieści o Chrisie i Lawrence, być może pojawi się cała ich historia, nie tylko krótkie one-shoty.
Zachowany zostanie układ publikowania notek, to jest co dwa tygodnie, raz ja, raz Law-chan.
To tyle ze spraw organizacyjnych.

A więc czas na RP.
Kamera...
Akcja!


Shizuo: <idzie przez miasto, paląc papierosa i patrząc na wszystkich podejrzliwie zza czarnych okularów> Gdzie ta menda...

Izaya: *podskakuje radośnie, idąc przez Ikebukuro, gdy nagle dostrzega przed sobą znajomą postać. Uśmiecha się radośnie. Zaczyna machać ręką* -Oiii Shizuuu-chan~♫

S: <odwraca się szybko, wypluwając szluga, a gdy zaciska mocno pięści, zaczyna iść w stronę Izayi> IIIZAAYAAA-KUUN! Mówiłem, żebyś zabierał stąd swoją kościstą dupę!

I: -Kościstą? *czuje się lekko urażony, ale po chwili znów się uśmiecha* - Przyszedłem, bo pomyślałem, że się stęskniłeś, że ci nudno beze mnie, SHIZU-CHAN.

S: Ja ci zaraz kurwa pokażę, jak się stęskniłem! <wyrywa z pobocza znak, a potem biegnie za Izayą z żądzą mordu w oczach>

I: - Hej nie wymachuj tym żelastwem, Shizu-chan, bo zrobisz komuś krzywdę! * krzyczy uciekając, w biegu odwracając głowę za siebie. *

S: <biegnąc za nim, ciska znakiem z całej siły> Zamknij ryja!

I: *Już ma odskoczyć, gdy czuje, że coś ma nie tak z nogą. Patrzy w dół i widzi skórkę od banana. Poślizgnął się na niej i nie zdążył odskoczyć* No bez jaj *znak trafia go w głowę. Upada, oszołomiony*

S: Ty szmaciarzu... <podchodzi i chwyta go mocno za włosy, a potem szarpoie gwałtownie> Zaraz ci pokaże jak bardzo się kurwa stęskniłem...

I: *patrzy na niego oszołomionym spojrzeniem* Naprawdę? *próbuje być ironiczny, ale trochę mu przeszkadzają gwiazdki przed oczami*

S: Och, nawet nie wiesz jak bardzo... <puszcza jego włosy, ale chwyta wpół i przerzuca sobie przez ramię, a potem idzie z nim gdzieś w boczne uliczki>

I: *szarpie się, ale nagle przestaje widzieć, bo coś zalewa mu oczy. Ociera je ręką. * O krew. * Wyciera rękę o koszule Shizuo*

S: Przestań, mendo, bo ci zwiążę ręce <rzuca go na kontener ze śmieciami>

I: * Marszczy nos* Shizu-chan, nie wiedziałem, że lubisz takie klimaty....

S: To już wiesz. <zrywa okulary z twarzy i rzuca je gdzieś za siebie, a potem zaczyna rozpinać spodnie>

I: Planujesz na mnie nasikać? Zboczeniec! * wyciąga nożyk.* Chcesz, żebym ci obciął co nieco? 

S: Ty mi możesz co najwyżej obciągnąć <wyrywa mu nóż i wbija w zieloną blachę, a potem przytrzymuje go mocno za klatę, żeby nie uciekł>

I: *Zaczyna się niepokoić* Hmm... a co ty planujesz? *próbuje się wyrwać* 

S: Och, sam kazałeś mi pokazać, jak bardzo się stęskniłem <szarpie się z klamrą paska> A więc stęskniłem się tak bardzo, że postanowiłem cię przelecieć.

I: *Unosi brwi. Jest lekko spanikowany, ale próbuje zachować zimną krew*  Błąd, Shizu-chan. Zwierzęta nie parzą się z ludźmi. Nie chce być zoofilem. 

S: Jakby mnie to obchodziło <prycha, a potem zrywa z niego spodnie>

I: *Kopie go w kolano, podkula drugą nogę* Przestań żartować Shizu-chan! Przecież się mnie brzydzisz! 

S: Och, tak, ale po prostu bardzo się stęskniłem za swoją małpą <łapie go za włosy, a drugą ręką rozsuwa szeroko jego kolana>

I: *Próbuje go odepchnąć* Hej to obrzydliwe, Shizu-chan! Chcesz mnie zgwałcić na śmietniku? Jeszcze się czymś zarazimy! *szuka argumentów. JAKICHKOLWIEK*

S: Taka chodząca cholera jak ty może się jeszcze czymś zarazić? Zaraz się przekonamy... <wchodzi na śmietnik, wślizgując się między jego uda, za które mocno go przytrzymuje, a potem z całej siły wpycha członek w jego wejście>

I: *Oczy zachodzą mu łzami. Desperacko stara się rozluźnić.* Shizuu... boliii.... *Z zemsty gryzie go z całej siły w szyję i tak trzyma.*

S: <łapie go za włosy i mocno odchyla jego głowę w tył, a potem pcha> Wiem, że boli. MA boleć...

I: *Zaciska zęby i oczy zdecydowany nie wydać z siebie żadnego dźwięku. A tym bardziej, żeby nie patrzeć na Shizu-chana* 

S: I jak? Czujesz się już chory, szmato? <pcha znowu, wchodząc prawie do końca>

I: Czuje się chory od samego patrzenia na ciebie *warczy zza zacisnietych zębów* Mam nadzieje, że się czymś zarazisz.... potworze *już nie jest w stanie się powstrzymywać, jęczy z bólu i łzy ciekną mu po policzkach* 

S: <opiera się o ścianę obiema rękami, poruszając się coraz szybciej i wbijając coraz głębiej> Znalazł się kurwa chorowitek...

I: Tak jak myślałem, jesteś potworem * jęczy przez łzy, ale z dziwną satysfakcją w głosie* 

S: <wychodzi z niego i dochodzi na jego brzuch, po czym schodzi ze śmietnika, zapinając spodnie> Gorzej dla ciebie...

I: *Czuje krew zmieszaną z jego spermą spływającą mu po udach. Upada na śmietnik. Patrzy na niego.* Tak?

S: Lepiej jakby nie pieprzył cię potwór, co? A teraz spierdalaj, zanim nie zatęsknię znowu.

I: *Próbuje wstać. Przewraca się. Patrzy na niego znowu.* Przez jakiegoś potwora nie mogę sobie spierdolić, więc idź sobie, z łaski swojej ty... ty... *Opuszcza głowę*

S: No powiedz mi jaki jestem popierdolony <patrzy na niego z góry z pogardą w oczach>

I: Jesteś potworem. *mówi beznamiętnie. Nie patrzy na niego. Nie widać mu twarzy. Łzy padają mu na gołe uda*

S: Chodź tu, małpo... <dźwiga go z łatwością>

I: *Patrzy na niego zaskoczony, i szybko odwraca głowę. Niemrawo próbuje się wyrwać* Sam jesteś małpa *Jakoś nie stać go na lepszą ripostę*

S: A ty zoofilem... 

I: Nie, ja nie jestem. Ty jesteś jakimś... Humanofilem!

S: Lepsze to niż taki buc jak ty <czochra mu i tak zmierzwione już włosy>

I: *Prycha* Uważaj bo ubrudzisz swoje barmańskie wdzianko tym bucem, którego zgwałciłeś, i któremu leci krew ze spermą z tyłka! *Wyszło nie zamierzenie płaczliwie. Znowu się szarpie. *

S: Chcesz mi spierdolić czy nie?

I: Nawet na to nie mam siły! *ma mroczki przed oczami, więc wtula się w niego* Jak zasnę to mnie zabijesz?

S: Miałeś przecież spierdolić <wywraca oczami>

I: Nie mam siły. Ani spodni. *oczy mu się zamykają*

S: Cholera, jesteś taki beznadziejny... <wzdycha>

I: Ty bardziej * zasypia* Shizu-chan....?

S: Mmm?

I: Następnym razem jak się stęsknisz... użyj jakiegoś żelu, dobra? *śpi*

S: To go przynieś, małpo...

I: *wtula się w niego przez sen* Dobra Shizu-chan *mamrocze*

 (koniec?)


***
Mam nadzieje, że się podobało. Proszę o komentarze, one baaardzo motywują i od razu chce się pisać, jak ma się dla kogo XD
I zagadka:
Która z nas pisała jako Shizuo, a która jako Izaya?
^^



poniedziałek, 7 października 2013

Ja seme - ty uke by Law-chan cz.2

Ohayo ^^
Oto kolejna część opowiadania Law-chan. Mamy nadzieje, że będzie się dobrze czytać xD
Najprawdopodobniej następnie wrzucimy moje opowiadanie, ponieważ ustaliłyśmy, że będziemy się wymieniać. Ogólnie postaramy się wrzucać co dwa tygodnie, ale mi się pewnie nie uda, więc z góry przepraszam za opóźnienia. Proszę Was bardzo o wyrozumiałość, ponieważ mam w tym roku dyplom, mnóstwo roboty w związku z tym, a na dodatek MATURA IS COMING. xD
Cóż robić, czwarta klasa, ostatnia.
Ale koniec o moich problemach.
Życzymy miłego czytania i jak zwykle prosimy o komentarze (chcemy znać Waszą opinię! ^^)



Ja seme – ty uke 2


 Mam na imię Lawrence. Znacie, prawda? Otóż ten humorzasty, wredny i bezczelny Law to ja. Tak nazywa mnie Chris i tak o mnie w głębi duszy myśli, a w dodatku łudzi się, że ja o tym nie wiem, ale on jest tak prostolinijny, że bez trudu to odgadłem. Ale to nie o tym. Nie chcę go naśladować i rozwodzić się, jaki to ze mnie zimny, niezdecydowany typ, który nie wie czego chce i doprowadza tym wszystkich do szału – co zresztą uwielbiam - bo chcę ukazać coś zupełnie innego.
Chcę rozwiać mgłę tajemniczości nad tym co ten cholerny narcyz, który nikogo nie potrzebuje, czuje, podczas gdy Chris wylewa siódme poty, aby oddać co z kolei on odczuwa, gdy idziemy do łóżka. Tak, pragnę to ukazać, bo na pewno wszyscy sobie wyobrażają jaki to jestem niewyżyty, a żaden partner nigdy mnie nie zaspokaja, a to wcale nieprawda. Żeby to udowodnić, przedstawię moment, który za każdym razem wywołuje szeroki uśmiech na mojej twarzy. Oczywiście, Chris o tym nie wie, bo gdyby wiedział, rozpanoszyłby się i wszedłby mi na głowę. A skoro mowa o wchodzeniu… Wtedy to właśnie Chris był seme, nie powiem, całkiem dobrym, ale rozmawiając z nim o tym, całkowicie się tego wypieram. A on jeszcze myśli, że jestem szczery do bólu…
Było to zaraz po tym, jak pozwoliłem Chrisowi pierwszy raz być seme. Spodobało mu się, mi w zasadzie też, ale czy ja wyglądałem na kogoś, kto nadawał się na uke? Czysta niedorzeczność.
- Laaaw… - jęknął znudzony na łóżku, patrząc jak piszę pracę na konkurs literacki. Nawet na niego nie spojrzałem.
- Co?
- Chodź do mnie… Laaaw, no proszę cię…
- Zaraz – wymruczałem przez zaciśnięte zęby, marszcząc w skupieniu brwi.
I to niby ja jestem niewyżyty? Też mi coś… Popatrzcie na niego!
- Laaaw? A mógłbym znowu… - urwał, jakby speszony, ale kiedy nie odezwałem się ani słowem, dopisując następne zdanie, nabrał ze świstem powietrza i dokończył: -… mógłbym znowu być seme?
Trochę, jakbym dostał w twarz, ale przynajmniej na niego spojrzałem.
- Boli cię głowa? – zapytałem, unosząc kpiąco brew.
- Dlaczego nie chcesz?
- Daj spokój. Nie pozwolę, żebyś znów coś we mnie wsadzał.
- Kiedy to ty mi zawsze…
- Bo od tego jesteś.
Chris zrobił naburmuszoną minę, zakopując się w pościel, ja natomiast wróciłem do pisania, a raczej udawałem, że to robię, bo tak naprawdę, rozważałem czy naprawdę mu na to pozwolić. Po chwili rzuciłem zeszyt na biurko, siadając na blacie i założyłem z wdziękiem nogę na nogę, a potem spojrzałem na niego, przekrzywiając głowę z uwodzicielskim uśmiechem i powiedziałem:
- Dobra. Zgoda.
- H-haa…? – Chris wystawił głowę z pościeli z miną, jakby usłyszał, że chcę wyskoczyć z okna z 20. piętra.
- No chyba, że nie chcesz – dodałem zaraz, odgarniając niesforny lok za ucho.
- Chcę! – wrzasnął rozgorączkowany.
Kiedy podszedł do mnie trochę chwiejnym krokiem, przez co miałem ochotę roześmiać mu się w twarz, usiadł na moim obracanym fotelu, patrząc na mnie niepewnie. Wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem go po policzku i podbródku, a potem powiedziałem:
- Dlaczego mój seme się tak trzęsie?
Chris prawie z wściekłością odepchnął moją dłoń i wstał, patrząc na mnie hardo.
- Wcale się nie trzęsę, mały – burknął, a jego ton wzbudził następną falę śmiechu, którą ze wszystkich sił starałem się zdusić. To by zraniło jego godność, przestałby przychodzić, a mi się abstynencja seksualna wcale nie uśmiechała, więc lepiej było po prostu się opanować.
- Skoro tak mówisz… - mruknąłem, ograniczając uśmiech do minimum, bo czułem, że gdybym jeszcze o milimetr wykrzywił wargi, wybuchłbym szaleńczym śmiechem. Cholera, on był taki zabawny, kiedy zgrywał twardego! A jaki słodki…
Ale tamtym razem go poniosło, naprawdę mnie zerżnął. Aż się zdziwiłem… chociaż miałem jednocześnie cichą nadzieję, że dziś też go poniesie. Naprawdę miałem na to ogromną ochotę.
Gdy sam się zorientował, że ta uwaga do mnie zabrzmiała trochę… głupio, zmarszczył gniewnie brwi, a potem złapał mnie za kolana i rozsunął moje uda tak szeroko, aby się miedzy nimi zmieścił. Zacisnął mocno palce na mojej szczęce i pocałował drapieżnie, niemal brutalnie, a potem przyciągnął do siebie, trzymając za pośladki.
Szczerze? Nigdy go o to nie podejrzewałem! Nie znałem go od tej strony.
Później wepchnął język w moje usta, napierając udem na moje krocze. Po chwili popchnął mnie na biurko i cudem nie zniszczyłem ekranu komputera, który, bądź co bądź, był w cholerę drogi. Rozpiął szybko moją koszulę – zrobił to błyskawicznie. Nie miał już z tym problemów, nie trzęsły mu się ręce tak jak zwykle. Gdy już mój tors, ramiona i brzuch były nagie, Chris stanowczo przycisnął mnie do blatu biurka, więc opadłem posłusznie, wspierając się już tylko na łokciach, po czym zaczął mnie całować. Po szyi, potem obojczykach, z czego jeden nawet polizał przeciągle po całej długości, następnie przesunął się na klatkę piersiową. Mój oddech przyspieszył, zrobiło mi się strasznie gorąco, w spodniach ciasno tak, że zaczynało mi to sprawiać ból, ale to jeszcze nic. Z mojego gardła wyrwał się całkiem niespodziewany – nawet przeze mnie – jęk, gdy najpierw przygryzł mój lewy sutek, a potem zaczął lizać go czubkiem języka dookoła. Dysząc ciężko, patrzyłem, jak ujmuje drugą brodawkę w dwa palce i zaczyna ją pocierać, później delikatnie szczypać, w końcu masować klatkę piersiową, aż w końcu zacisnął palce, wbijając lekko paznokcie w moją skórę i podniósł głowę, po czym dotykając wypukłości w moich spodniach zapytał bez cienia wstydu:
- Podoba się, Panie Nie-Będziesz-Mi-Niczego-Wsadzał?
Nie odpowiedziałem. Po prostu gapiłem się na niego, oszołomiony, ale naprawdę mi stał… To znaczy… za każdym razem, ale wtedy wystarczał mi sam widok jęczącego Chrisa, a tymczasem Chris nie zajęczał teraz ani razu, a byłem nawet bardziej napalony niż zwykle i w dodatku sam jęczałem.
To było oburzające…
Patrzył na mnie nadal uparcie, a gdy ciągle nie słyszał odpowiedzi, wsunął dłoń w moje spodnie i zacisnął palce na mojej męskości, aż jęknąłem, pragnąc, żeby teraz-natychmiast wziął mnie w usta, chociaż wiedziałem, że tego nie zrobi. Nie obciągnie mi, gdy był seme. Jako uke, łatwo było go do tego przekonać, i w zasadzie on to lubił, nie kazałbym mu, gdybym wiedział, że to dla niego coś w rodzaju tortury, ale naprawdę to lubił. Tylko że jako seme, nigdy by się na to nie zgodził, prędzej mnie by do tego zmusił. Rozpiął moje spodnie tak gwałtownie, że guzik się oderwał i z brzękiem odbił od paneli. Kiedy zaczął mi robić dobrze dłonią, najpierw moje plecy wygięły się w łuk, a ja z sapnięciem przymknąłem powieki, a potem przerwał i przyciągając mnie do siebie, powiedział:
- Obejmij mnie – Tak jak ja to często robiłem.
Objąłem go, a jakżeby inaczej. Otoczyłem mocno ramionami jego szyję, a on zaczął znowu. Przywarłem do niego mimowolnie, kiedy złapał mnie w obie dłonie, poruszając nimi szybko. Myślałem, że oszaleję. Naprawdę. I w ogóle, gdzie on się nauczył takich rzeczy? Czyżby oprócz rysowania komiksów, czytał po nocach jakąś Kamasutrę?
Gdy dochodziłem, wbiłem paznokcie w jego kark, wyginając plecy w łuk, a potem oparłem się o biurko, dysząc ciężko.
- Law, spójrz na mnie. Popatrz, co zrobiłeś – powiedział cicho, jakby z cieniem groźby. O w mordę, miałem ochotę go za to udusić, ale było to jednocześnie tak podniecające, że zarazem oprócz żądzy mordu wywołał we mnie chęć natychmiastowego zaciągnięcia go do łóżka – taka przewrotna była z niego bestia. Czasem był lepszy z tymi swoimi sprzecznościami ode mnie. Otwarłem oczy, które zaszły mgiełką i spojrzałem na niego. Potem, podążając za jego wzrokiem, zerknąłem na jego dłoń. Cała była w mojej lepkiej spermie. Normalnie nie był to dla mnie powód do wstydu lub zakłopotania, ale teraz zaczerwieniłem się i wyglądałem z tym pewnie jak cegła. A na pewno byłem wtedy głupi niczym cegła.
Uniosłem na ramiona zmiętą koszulę, która opadła i zatrzymała się na moich łokciach, a potem, odwracając wzrok, burknąłem:
- I co z tego? Ręka jak ręka…
Kiedy teraz to sobie przypominam, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. O w życiu… ja i taki tekst?!
- Wiesz o co mi chodzi, prawda? – spytał Chris cicho, a ja doskonale wiedziałem. – Chociaż z drugiej strony… - rzekł po chwili zamyślonym tonem, jednocześnie ściągając ze mnie koszulę – mam ochotę na coś innego.
A ja nadal wiedziałem o co mu chodzi. Aż za bardzo. Czekałem tylko, aż złapie mnie za włosy i rzuci na kolana, a gdy to zrobił, zebrał moje długie włosy do kupy, bawiąc się jednocześnie pojedynczymi pasemkami, które ubrudził moją spermą, i czekał aż rozepnę jego spodnie. Ależ zrobił się z niego brutal… Klękajcie narody! Nawet ja taki nie byłem, dlatego nigdy więcej nie dopuściłem go do roli seme. Wepchnął się głęboko, niemal do gardła i z trudem łapałem oddech. Zamknąłem oczy, zawsze zamykałem, i zacząłem mu obciągać. Wtedy na chwilę znów był sobą. Szczególnie, kiedy kończył. Wtedy czułem, jak mocno pulsował w moich ustach i czułem już na języku słone krople, a gdy zalał mi usta gorącym nasieniem, wyjęczał moje imię tak samo przeciągle, jak zawsze. Tak samo słodko.
Żeby być seme, musiał jeszcze trochę potrenować… ja bym na przykład nigdy tak nie jęczał.
Później, kiedy ściągnął ze mnie spodnie, oparłem się mocno o biurko. Nie miałem już na sobie nic, i to było niesprawiedliwe! On był ubrany! Czułem się taki nagi… Choć z drugiej strony, jak miałem się czuć, skoro naprawdę byłem nagi?
Chris wygrzebał z szuflady jakąś oliwkę, bo tam je trzymałem. Nikt nie grzebał w moim biurku, więc mogłem tam spokojnie przechowywać wszystkie takie rzeczy. Gdy wetknął we mnie palec i zaczął poruszać nim delikatnie, otworzył buteleczkę zębami i po chwili wylał na trzy palce śliski płyn. Ależ mi się zrobiło przyjemnie, gdy czułem ślizgające się w mnie palce, które tak słodko drażniły mnie w środku… W końcu pogładził moje rozszerzone wejście opuszkiem palca, po czym przyciągnął za biodra i wszedł. Do połowy. Niemal przeżyłem wstrząs, gdy poczułem go w sobie. Przez moment nawet zrobiło mi się ciemno przed oczami. Oddychałem chrapliwie, zaciskając palce na krawędzi biurka. A kiedy wycofał się i wbił znowu, tym razem głębiej, ale wciąż nie do końca, wygiąłem się z bolesnym jękiem. Wyprężyłem się niczym struna, drżąc.
- Nie… ruszaj się… - wycedziłem przez zęby – …głupku…
- Spokojnie, Law. Nie skrzywdzę cię przecież… - oparł głowę między moimi łopatkami, głaskając moje biodra. Poruszył się dopiero po dłuższej chwili, gdy ból opadł do minimum. Wtedy zrobiło się naprawdę słodko i gorąco. Wzdychałem za każdym razem, gdy na nowo przyciągał mnie za biodra, wchodząc coraz głębiej. Włosy całkiem zakryły moją spoconą twarz, bo spuściłem bezsilnie głowę, ale palce zacisnąłem tak, że niemal straciłem w nich czucie. Kiedy trafił w moją prostatę, znów się cały zesztywniałem, drżąc z urywanym stęknięciem na ustach.
- Law… Law, spójrz na mnie… - Chris na moment przerwał, łapiąc mnie za brodę. Kiedy pocałowaliśmy się mocno, drażniąc nawzajem językami, wysunął się ze mnie i odwrócił do siebie przodem. Wszedłszy ponownie, objął mnie z całych sił, a ja jego nogami. Przymknąłem powieki; czułem jego drżenie, które doprowadzało mnie do szału. Złapałem go za włosy, całując mocno, a on wplótł palce w moje, które przykryły w nieładzie moje ramiona, plecy, opadały też na biurko. Obaj byliśmy blisko kresu wytrzymałości. Kiedy Chris przysunął bliżej mój obracany fotel, zaczepiając o niego nogą, usiadł na nim, sadzając mnie na swoich biodrach. Wtedy ja zacząłem podnosić się i opadać w szaleńczym tempie, przyciskając jego głowę do swojej klatki piersiowej. W końcu z przeciągłym jękiem wygiąłem plecy w łuk, nadal przyciskając do siebie Chrisa, który wpił palce w moje biodra i doszedł jednocześnie ze mną. Opadłem plecami na biurko, zdyszany, a Chris leżał parę chwil na moim mostku, wyczerpany. Padłszy na oparcie mojego fotela, spojrzał w dół. Obaj byliśmy ubrudzeni moją spermą…
- Cholera… - westchnąłem, próbując z niego zejść, bo nadal był w środku, a kiedy stanąłem chwiejnie na podłodze i niepewnie położyłem dłonie na swoich pośladkach, poczułem jak z kolei jego płyny zaczynają spływać mi po udach. – Patrz, co zrobiłeś…
Gdy spojrzał na moje chude uda, po których zaczęły sunąć w dół białe stróżki, zaczerwienił się ze wstydem.
- Szlag… przepraszam… - szepnął, na powrót zmieniając się w uke, ale na koniec zebrał w sobie jeszcze resztkę odwagi, zmarszczył brwi i powiedział krótko: - Chodź tu.
Słysząc to, ja także się zaczerwieniłem. Jak już wspominałem, niby był niewinny i słodki, ale potrafił wzbudzić we mnie kilka sprzecznych emocji naraz. I to także wywoływało we mnie wewnętrzne sprzeczności. Nienawidziłem i kochałem to zarazem. Ostatecznie… psychologiczny kalejdoskop ze mnie.
Usiadłem ponownie na jego kolanach, a on zapadł się w fotelu, uniósł moje biodra wysoko i zaczął to wszystko zlizywać. Nawet ja bym go do tego nie zmusił… ale on sam chciał. Kiedy czułem jak jego śliski język sunie po mojej skórze, odgarnąłem przeszkadzające mi włosy, sapiąc cicho, a Chris, zamknąwszy oczy, tak samo, jak ja to robiłem, wsunął sobie mojego penisa w usta, zaciskając palce, abym przypadkiem za wcześnie nie doszedł. Wydałem wtedy z siebie jakiś nieokreślony syk i tym razem to on mnie lizał, więc z powrotem zdegradował się do roli uke. Drażnił mnie językiem i wargami, na zmianę wsuwając go sobie głęboko albo pieszcząc tylko czubek. Nie mogłem już tego znieść. Złapałem go mocno za nadgarstki i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej, która unosiła się szybko w rytm rozpaczliwie łapanego oddechu. Ponieważ drażnił akurat żołądź, skończyłem mu z głuchym westchnieniem na twarz i poddałem się… W taki sposób nigdy nie będziemy czyści…
A kiedy teraz to wspominam, zaśmiewam się do łez, jednocześnie czując się taki szczęśliwy. I cóż ja bym zrobił bez tego swojego napaleńca…? Chyba bym umarł, bo kochałem go ponad wszystko, ale żeby nie było, nigdy nie powiedziałem mu tego prosto w twarz. On i tak wie, tak jak ja wiem, że darzy mnie tym samym uczuciem równie mocno.
Otarłem jego twarz swoją koszulą, a potem, chcąc, nie chcąc, obaj poszliśmy się wykąpać. Och, prysznic z nim… To dopiero jazda… Kiedyś opowiem, ale teraz… za dużo jak na jeden raz, nie sądzicie?
Tak… jestem wredny…