poniedziałek, 7 grudnia 2015

Życzenia cz.2

Hej.
Oto druga część 'Życzeń', przepraszam za opóźnienie.
Zapraszam do czytania i życzę miłych wrażeń :>


Życzenia cz.2


Wziąłem głęboki oddech i stanąłem pośrodku mniejszego kręgu. Obok był jeszcze jeden, większy. Jeszcze raz upewniłem się, że oba są dobrze narysowane. A potem niepewnie, zacinając się zacząłem czytać z książki inkantacje. Nigdy wcześniej nie przywoływałem demonów i szczerze powiedziawszy nie wierzyłem, że mi się uda. Nie byłem materiałem na czarnoksiężnika, ale to była moja ostatnia nadzieja. Pojaw się, modliłem się w duszy, chociaż taki malutki...
Przyzywanie demona to niebezpieczna sprawa. Po pierwsze, będzie on próbował oszukiwać na wszelkie sposoby. Będzie wypaczał każde słowo. Po drugie, trzeba wszystko zrobić poprawnie, bo jak demon znajdzie jakikolwiek błąd, wykorzysta go bez chwili wahania, zabije bez skrupułów. Po trzecie, daje ci on trzy życzenia, ale gdy wypowiesz trzecie, twoja dusza, życie, należy do niego.
Ale ja nie chciałem trzech życzeń, tylko jedno, a potem demon może wracać do domu. To nic groźnego, przekonywałem siebie, trzęsąc się w kręgu i czekając na jakikolwiek znak że demon przybył.
Ale nic się nie działo.
Zakląłem szpetnie i już miałem wyjść z kręgu, gdy nagle poczułem dziwny dreszcz na plecach. Odwróciłem się powoli i spojrzałem na drugi krąg.
- Wiem, że tu jesteś. - powiedziałem głośno.
Cisza.
Przymknąłem oczy i potarłem powieki. Czyli ostatnia nadzieja zawiodła, a już świta... Westchnąłem ciężko, otworzyłem oczy i mój wzrok padł na krąg. Tyle, że on wcale nie był pusty. Sapnąłem z zaskoczeniem. Z wnętrza kręgu patrzył na mnie ciemny, ludzki kształt o świecących oczach. Siedział w wygodnym fotelu. Zmarszczyłem brwi. W życiu nie miałem takiego mebla.
Zapadła nieco niezręczna cisza. Odchrząknąłem.
- Ummm... - mruknąłem niepewnie. Nie wiedziałem jak zacząć. - Dzień dobry. Jak się nazywasz? - Demon nie zareagował. Czekałem cierpliwie, ale po chwili zacząłem się irytować.
- Halo, ja... - warknąłem gniewnie, ale demon mi przerwał.
- To życzenie? - zapytał. Miał dziwny głos. Głęboki, ale jakby rozwibrowany.
- Nie, nie, nie! - przeraziłem się. - Chciałem tylko zagaić rozmowę! -
Demon milczał przez chwilę, aż w końcu machnął ręką. Ciemny kształt rozjaśnił się, a na fotelu siedział teraz wysoki, blady mężczyzna o długich, czarnych włosach i przeraźliwie jasnych oczach. Wyglądał młodo, nie dałbym mu trzydziestki. Zagryzłem wargi, czując przypływ zazdrości. Demon bardziej wyglądał na maga niż ja sam.
Przyglądał mi się z uniesionymi brwiami.
- A gdzie zwyczajowe: Jestem twoim nowym panem, plugawy demonie, spełniaj moje życzenia i tak dalej? - wydawał się nieco rozbawiony.
- Chciałem być uprzejmy. - burknąłem, czując się nieco jak debil.
- Moje imiona to Irra, Q'areb Zareg, Xalpen, Xocotl, Asaion, Mai Cuilinn i Fenrir. - powiedział nagle demon. - Te najbardziej znane.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
-Czktol Kłaber Maj Kulin... I co dalej? - spróbowałem powtórzyć.
- Wystarczy Irra. - warknął demon z pewną dozą irytacji. Nie odzywałem się. Znów zapadło krępujące milczenie.
W końcu postanowiłem je przerwać.
- Hmmm... A więc, co z tymi życzeniami? - nieśmiało zagadnąłem. Troszkę mi na nich zależało. Demon przechylił głowę, uśmiechając się drwiąco.
- No ja nie wiem. - powiedział dziwacznie chłodno, mimo rozbawienia igrającego w oczach. - Śmierdzi tutaj. - dodał marszcząc nos.
- To księżniczka. - wymamrotałem bezwiednie. Demon... Irra spojrzał na trupa, ocenił jego stan i uniósł brwi. Bardzo wysoko. - Chciałbym żeby była żywa. - wydusiłem to wreszcie z siebie.
- Chcesz ją pojąć za żonę? - zapytał demon, parskając z cicha.
- Nie, bogowie brońcie! - sapnąłem. - Ma być tylko ożywiona! - Irra machnął dłonią w wielkopańskim geście.
- Zrobione.  - oznajmił. Zaniemówiłem.
- C-co? - wyjąkałem po chwili, odwracając się. - Już? - Tak łatwo mu to przyszło! Żadnych magicznych zaklęć, mikstur i innych, ot po prostu machnął ręką i uzyskał efekt, do którego ja bez powodzenia dążyłem sześć dni! Lekki płomyczek zazdrości zmienił się w pokaźny pożar. Zacisnąłem zęby i spojrzałem na księżniczkę.
A jaśnie oświecona, szlachetna księżniczka Ludwika wstała. Popatrzyłem na nią ze zgrozą. Mimo, że się poruszała, była wyraźnie martwa. Wciąż nadgniła i woniejąca. Na moich oczach z otwartych ust wyszła jej mucha.
- Nie mówiłeś, że ma wyglądać dobrze. - dotarł do mnie pełen złośliwości i satysfakcji głos demona.
Moja psychika tego nie wytrzymała.
Zemdlałem.

Obudziłem się, czując zimno podłogi i coś nieprzyjemnie wbijającego mi się w łopatkę. Zmarszczyłem brwi. Wstałem powoli, zerknąłem na podłogę. Kawałek kredy. No tak, używałem jej do wyrysowania kręgów...
Zaraz, zaraz.
Rozejrzałem się gwałtownie.
Demona nie było.
A co gorsza, księżniczki też.
Usłyszałem krzyki na ulicy. Wypadłem z pracowni, gnany złymi przeczuciami i podążyłem w ich stronę. Moje przeczucia oczywiście się sprawdziły.
Na moście na końcu mojej ulicy, tuż przy barierce stał tłum ludzi, którzy przekrzykiwali się i robili okropne zamieszanie. Dotarły do mnie fragmenty ich wypowiedzi.
-... skoczyła! -
- ...nagle wypadła z ulicy.... -
- ... śmierdziało...
- ...taka młoda dziewczyna... -
- ... śmierdziało! -
Przepchnąłem się przez zbiorowisko i wychyliłem się przez barierkę. To była moja księżniczka, nie było wątpliwości.
- Troszkę ją poniosło... - usłyszałem znajomy, rozwibrowany głos, pełen rozbawienia. Uniosłem głowę i ujrzałem Irrę, siedzącego na poręczy. - Jednak zachowała jakieś resztki świadomości. - powiedział z czymś na kształt podziwu w głosie. - Kto by pomyślał... -
Zabrakło mi słów i osunąłem się na kolana. Moje szanse na przeżycie dramatycznie spadały. Jak mam teraz ożywić księżniczkę, skoro jej ciało właśnie znikło w odmętach rzeki? Co z tego, że było nieco nadpsute. Może coś by dało się z tym zrobić.
Irra ziewnął, co zwróciło moją uwagę na niego. Przecież on może je odzyskać, uświadomiłem sobie nagle i już otworzyłem usta, żeby wydać rozkaz, gdy usłyszałem znajomy, irytujący głos.
- Mistrzu Tistel. - odwróciłem się i zobaczyłem małego człowieczka, który zlecił mi to kretyńskie zadanie. W ręce trzymał pokaźny kawał kiełbasy. Przełknął, co miał w ustach i zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem. Zamarłem.
- To nie była jaśnie księżniczka Ludwika, prawda? - zapytał podejrzliwie.
- Nie! Nie, oczywiście że nie... Ha ha ha... - zaśmiałem się nerwowo, zezując na Irrę, ale demon znikł.
- Proszę mi pokazać księżniczkę. - zażądał złowróżbnie wąsacz.
- Ale... ale.... - wyjąkałem, szukając wymówki.
- Już! - krzyknął. Struchlałem.
- J-jest w mojej p-pracowni... -
- Chodźmy tam więc. - zarządził. - Prowadź mistrzu. -
Władczo pokazał mi kierunek ramieniem i spojrzał na mnie rozkazująco. Ruszyłem tam niechętnie, jak na ścięcie (co zresztą było bardzo adekwatne), cały czas próbując wymyślić jakieś wyjście z sytuacji. Niestety na próżno.
Dotarliśmy na miejsce. Drżąc, otworzyłem drzwi i wpuściłem człowieczka.
- Proszę usiąść, zaraz ją p-przyprowadzę... - powiedziałem, żeby kupić sobie czas. Wąsacz usiadł, wymownie przesuwając palcem po gardle. Przełknąłem ślinę i umknąłem do kuchni. Już miałem wyskakiwać przez okno, gdy usłyszałem cichy, drwiący chichot.
Odwróciłem się i ujrzałem Irrę. Demon siedział rozparty wygodnie w fotelu, pijąc coś z mojego kielicha. Drzwi do piwniczki z winem były otwarte. Wbiłem wzrok w mebel. Nigdy nie miałem fotela w kuchni! Otrząsnąłem się.
- Tyyyy... - Wywarczałem, w kilku szybkich krokach znajdując się przy nim.
- Te wasze trunki są ohydne. Spodziewałem się czegoś lepszego, skoro ciągle to pijecie... - poskarżył się demon, nie robiąc sobie nic z mojego oburzenia.
- Czemu mnie zostawiłeś? - sapnąłem.
- Nie kazałeś mi zostać. - wyjaśnił, wyciągając spod stołu butelkę miodu pitnego.
- Co ja mam teraz zrobić? - zapytałem, nie mając teraz głowy, żeby się martwić ubywającymi zapasami. Po co mi zapasy, jak moja przyszłość maluje się w czarnych barwach.
Zaraz. Jaka przyszłość?
Przecież nie mam żadnej...
- Muszę coś wymyślić! - zadeklarowałem, wpatrując się w demona, który już opróżnił butelkę z miodem, który chyba mu bardziej smakował niż wino. Odwrócił ją do góry nogami, wyraźnie rozczarowany.
- Masz tego więcej? - zapytał. Oświeciło mnie.
- Wiem! - wycelowałem palec w Irrę. - Zmienisz mnie w księżniczkę! - Demon wypuścił butelkę.
- Ciebie? - zdziwił się.
- No nie ciebie! Nie mógłbym cię pilnować i byś mnie pogrążył! -
Irra popatrzył na mnie sceptycznie.
- Wolisz mężczyzn? - zapytał.
- Co to... Co to w ogóle ma do rzeczy? - zatkało mnie i poczułem lekki rumieniec na twarzy.
- No może masz w tym jakieś ukryte cele... - zarechotał demon wrednie.
- Nie mam. - wysyczałem. - Upodobnij mnie do księzniczki, tylko na niezbyt długo! -
- Dobra. - wzruszył ramionami demon i machnął ręką. Poczułem dziwny, zimny dreszcz na całym ciele.
- Już. - mruknął i zmierzył mnie rozbawionym spojrzeniem. - Miłej zabawy.
Zignorowałem go. Wyszedłem z kuchni i na korytarzu wpadłem na człowieczka, który najwyraźniej się zniecierpliwił i sam postanowił poszukać albo mnie, albo księżniczki.
Na mój widok nagle się zarumienił i twarz mu się dziwnie rozpłynęła.
- Moja księżniczko! - wydyszał.
Czyli się udało.
- Mój panie... - zapiszczałem na próbę.
- Co tak formalnie? - zapytał dziwnym głosem wąsacz. - Zawsze jaśnie panienka mówiła do mnie po imieniu.-
- Ymmm... - zamruczałem coś niepewnie, ale wziął to za dobrą monetę. Złapał mnie za ręce.
- Chodźmy stąd moja księżniczko. - i obdarzył mnie gorącym spojrzeniem.
Gorącym i pożądliwym.
Poczułem zimny pot na plecach.
Gdzieś na granicy słyszalności dobiegł mnie drwiący śmiech demona.


***

I co sądzicie?
Mam nadzieję, że się podobało ^^
Pozdrawiam ~


piątek, 13 listopada 2015

Życzenia cz. 1 (inne opowiadanie)

Hej
Jako, że ostatnio pisanie mi nie idzie, postanowiłam wstawić coś nowego-starego, coś, czego kontynuację piszę na równi z Nibiru. Może dzięki temu częściej będą pojawiały się nowe rozdziały... Bo ja raz piszę to, raz to, nie umiem skupić się tylko na jednym opowiadaniu. XD

A więc, przedstawiam wam 'Życzenia'.

Miłego czytania. :>


Życzenia cz.1


Świeca nie chciała się zapalić. Nie pomagało machanie rękami, przekleństwa, coraz bardziej skomplikowane zaklęcia, ani nawet poszukiwanie zapałek. Zapałki zaginęły w pomroce dziejów, a ja wciąż pozostawałem marnym magiem, na dodatek z początkami depresji.

Podobno mam talent, ale nawet ja nie wiem gdzie go ukryłem. Jedyne czego jestem pewien, to że posiadam w sobie oceany lenistwa, które odkryłem podczas studiów i do których dna wciąż nie dotarłem. Powiedzmy sobie krótko. Jestem strasznym leniem, nie byłem pilnym uczniem i teraz za to płace. Nie potrafię nawet zapalić świeczki, nekromancja pozostaje daleko poza moim zasięgiem. Jedyne co potrafię ożywić, to muchy, ale w tym momencie niewiele mi to pomaga.
Oparłem twarz o blat na którym leżała martwa księżniczka. Czułem, że zaraz się rozpłaczę.
Pozwólcie, że wyjaśnię sytuację.
Jestem licencjonowanym magiem, z dyplomem z nekromancji i ziołolecznictwa. Skończyłem studia, ledwo - ale skończyłem. Dzięki kilku sprytnym sztuczkom uzyskałem dyplomy. Jako, że znam się na ziołach, udało mi się znaleźć pracę jako lekarz i aptekarz w stolicy. Z moją magiczną naturą się nie obnosiłem - zachowałem resztki zdrowego rozsądku. Byłem za słabym magiem, by się nią chwalić. Żyłem więc sobie spokojnie, przez pięćdziesiąt lat. I po marnej połowie wieku dobre czasy się skończyły. Nagle i niespodziewanie.
Piłem sobie sobie spokojnie herbatę, gdy do mojej apteki wpadła banda uzbrojonych wojaków, prowadzonych przez małego człowieczka z dumną miną. Był łysy, ale miał za to pokaźne wąsiska, które wyglądały jakby je ktoś posmarował masłem. Miałem wrażenie, że dostrzegam w nich okruszki chleba, ale nie byłem pewien czy to wyobraźnia mnie nie zwodzi.
- Mistrz Tistel? - zapytał tonem bynajmniej nie pytającym. Przełknąłem ślinę nerwowo. Tytuł przed imieniem... Czyli ma interes do maga. Wstałem niepewnie.
- Tak. To ja. - Wymamrotałem nerwowo. Ocenił mnie wzrokiem. Spłoszyłem się. Wiem, że nie wyglądam na maga. Większość obdarzonych mocą poprawia sobie wygląd, by pasować do któregoś ze stereotypów. Ja tego nie potrafię. Jestem więc skazany na wystające kości i lekko wypłoszowaty wygląd. Poza tym mam dość długie, wiecznie rozczochrane włosy. Na szczęście, jestem czarownikiem, nawet jeśli jestem beznadziejny, proces starzenia mojego organizmu zatrzymał się na momencie gdy moja moc się rozwinęła i dojrzała. Ludzie dają mi jakieś dwadzieścia lat.
Tak naprawdę mam osiemdziesiąt cztery.
Wąsacz władczym ruchem wskazał na stół przy którym przed chwilą siedziałem. Dwóch drabów rzuciło na niego sporej wielkości tobół. Zmuszony znaczącym gestem człowieczka podszedłem do niego i niechętnie go rozwinąłem. Zbladłem.
Świeży trup.
- Z rozkazu Jego Królewskiej Mości masz ożywić ukochaną córkę króla, szlachetną księżniczkę Ludwikę. - oznajmił radośnie wąsacz. - Masz na to tydzień. W przypadku niepowodzenia... - urwał i znacząco przesunął palcem po szyi.
Poruszyłem ustami niczym ryba wyjęta z wody, a moi goście, nic sobie nie robiąc z mojego stanu, wyszli, zanim zdążyłem się otrząsnąć. Przed wyjściem mój oprawca odwrócił się jeszcze.
- I nie próbuj uciekać. Pilnujemy cię. - i opuścił ostatecznie budynek.
Upuściłem kubek z herbatą w spóźnionej, ale wciąż pełnej rozpaczy reakcji.

Po okresie początkowej paniki, cały pierwszy dzień poświęciłem na wizyty w bibliotekach i czytaniu naukowych tekstów. Aż wreszcie pojawił się promyk nadziei. Według jednej księgi, dzięki pewnemu sposobowi nawet słaby mag może ożywić człowieka na krótki czas, a to w zupełności by mi wystarczyło. Księżniczka wstałaby na kilka dni, które ja poświęciłbym na uciceczkę. Gdy zaklęcie się wyczerpie, będę już daleko, bezpieczny.

Podbudowany nieco, ukradkiem wsadziłem księgę za pazuchę i pospiesznie oddaliłem się z biblioteki. Po dwóch dniach prób, początkowy optymizm (Robię coś źle, jeszcze raz, w końcu się uda!) przeszedł w zdecydowany pesymizm. (Już nie żyję.) Jako że od kilku miesięcy panowały upały, trzeciego dnia księżniczka była już nieco nadgniła, a jedynym zaobserwowanym życiem wokół niej były muchy, którym wyraźnie odpowiadał zapach, zdecydowanie nie przystający pannie z królewskiego rodu.

Powróciła panika, z ponurą asystą grobowej rozpaczy. Przytłoczony emocjami, piątego dnia postanowiłem poprawić sobie nastrój krótką wizytą w karczmie. Krótka wizyta przeciągneła się do późnej nocy, kiedy to wracałem do domu w humorze niemal szampańskim i przysięgałem, że zmienię króla, księżniczkę i całe dwór w żaby. Nastał szósty dzień. O poranku stwierdziłem, że nastrój mam jeszcze gorszy niż wcześniej, a do tego bolała mnie głowa. Wieczór zastał mnie klnącego i próbującego zapalić świeczkę zaklęciami, które nijak mi nie wychodziły.
I tak teraz siedzę, w ciemności, w desperacji modląc się do bogów, w których nie wierzę. Mam jeden dzień na ożywienie księżniczki, a ona nie chce współpracować, czego nie omieszkałem jej wyrzucić w gorzkich słowach.

Wstałem, i ruszyłem w stronę kuchni. Tam musiały być jakieś zapałki, w końcu czymś zapalałem w piecu rano, gdy gotowałem sobie kawę. Machając przed sobą rękami, po omacku szedłem przez nieco podśmierdujący księżniczką mrok. Nagle moja dłoń strąciła coś z krzesła, co ciężkim okuciem spadło mi na stopę. Księga, którą ukradłem z biblioteki. Już miałem zacząć ponownie kląć, gdy nagle przypomniałem sobie, że widziałem w niej wcześniej coś, czego nie brałem dotychczas nawet po uwagę. Teraz jednak byłem zdesperowany. Chwyciłem książkę i popędziłem do kuchni, docierając do celu już bez większych wypadków. Po chwili gorączkowego macania wszystkich powierzchni płaskich, trafiłem wreszcie na zapałki.
Zapaliłem świece i zacząłem kartkować księgę. W końcu znalazłem to czego szukałem.


***

I co o tym sądzicie?
Pisałam to na konkurs, ale nie wyrobiłam się z terminem XD

Pozdrawiam :>


niedziela, 8 listopada 2015

Nibiru 8

Hej.

Oto kolejny rozdział Nibiru, jeszcze ciepły.
Przepraszam bardzo za zwłokę i dziękuję za poganianie mnie :> Dzięki temu wiedziałam, że ktoś na to czeka :>

Życzę miłego czytania!



Nibiru 8



Uciekał. Jego bose stopy uderzały o ziemię w panicznym rytmie, wzbijając chmury drobnych kropel wody. Nie oglądał się za siebie. Zbytnio przerażało go to przed czym uciekał. I tak wiedział, że to jest już tuż za nim. Czuł zimno kąsające jego plecy.
Nie goniło go specjalnie. Po prostu posuwało się do przodu, a on niestety znalazł się w pobliżu. Dyszał ciężko. Powoli tracił siły.
Ogarnęła go mleczna mgła, poczuł jak łzy przerażenia zamarzają mu na policzkach. Zarzęził, w nieudanej parodii szlochu. Nagle pośliznął się na zamarzniętej wodzie. Przewrócił się.
Zaczął pełznąć, czując, że...
Że umiera.
Nagle natrafił na coś opuszkami wyciągniętych palców. Kora. Spojrzał w górę i dojrzał niewyraźne we mgle zarysy korony ogromnego drzewa. Jęknął i objął pień rękami.
Obejrzał się. Widział niewyraźne kształty we mgle. Nagle coś go chwyciło. Odwrócił się i zobaczył w pniu... Twarz. Drewniane ręce złapały go pod ramiona i wciągnęły w nagle otwartą w pniu szczelinę.
Poczuł ciepło.
I ciemność.

- Pożera ludzi? - zapytał Satoshi, wąchając dziwną ziołową herbatę.
- Taaa, ostatnio coraz częściej. - odezwała się kobieta, owijając sobie włosy na palec i pijąc ze swojego naczynia - Wszystkich co tam pójdą, a ostatnio coraz więcej idiotów. -
- Po co tam łażą?  - zapytał chłopak, decydując się wziąć łyka.
- Podobno jest tam coś cennego...
- Co, pieniądze? - prychnął z pogardą Satoshi. - Na co to komu? -
- Nie pieniądze. Tam było laboratorium, podobno coś wynaleźli... coś potężnego. - mruknęła, oblizując wargi. Chłopak pokręcił głową.
- Głupota. - stwierdził. Podeszło do nich dwóch mężczyzn.
- Podobno... to coś może pomóc przeżyć. - stwierdził jeden z nich.
- Jak po to pójdziesz, to zginiesz. Raczej przeszkadza. - Odezwał się wreszcie Nibiru, który od dłuższego czasu siedział cicho w kącie. Właściwie nie mówił nic odkąd znaleźli dziwaczną piwnicę w środku pustkowia. Okazała się swego rodzaju domem i karczmą. To znaczy, zazwyczaj był to dom, ale gdzy zjawiali się jacyś ludzie (średnio dwóch na pół roku, jak wyjaśniła właścicielka) znajdowali tu nocleg i posiłek. O ile udowodnili, że są ludźmi.
Znalazł to miejsce, rzecz jasna, Nibiru, który nagle wyhamował motorem w środku lasu, powęszył chwilę i skręcił gwałtownie przyprawiając siedzącego za nim Satoshi'ego o zawał. Zatrzymali się przy obrośniętych bluszczem ruinach. Potem nastąpiło kilka innych dziwnych zdarzeń, to jest: odkrycie, że mierzono do nich z karabinów, Nibiru się obraził, bo do niego strzelono, następnie Satoshi udowodnił, że jest człowiekiem, potem ponownie strzelono do Nibiru, który się zdenerwował i unieszkodliwił jeden karabin, potem ogólna panika, a na koniec Satoshi'emu wreszcie udało się przekonać wszystkich dookoła, że druga strona nie miała zamiaru zrobić nikomu krzywdy i że nie szukają kłopotów. Potem z lasu wyszła kobieta z kolejnym karabinem, uspokoiła całe towarzystwo, wysłuchała wyjaśnień Satoshi'go i udzieliła obu wędrowcom gościny.
Zwłaszcza gdy Satoshi skłamał, że Nibiru jest jego przyjacielem, którego troszke zmutowało, ale nie jest groźny. A za to Nibiru obraził się najbardziej.
Od tamtego czasu siedział bez słowa w kącie i promieniował dezaprobatą.
Teraz, gdy wreszcie się odezwał, spojrzenia wszystkich skierowały się na niego. Satoshi westchnął. Wolałby, żeby najlepiej jego towarzysz w ogóle się nie odzywał, bo nie chciał zwracać na niego uwagi. Poza tym wciąż się bał, że Nibiru palnie coś głupiego, przez co będą problemy.
Nibiru wyglądał na rozbawionego. Pokręcił głową.
- Ludzie są dziwni. - parsknął.
- A ty nie jesteś człowiekiem? - kobieta szybko zerknęła na Satoshi'ego, który unikał jej wzroku. Obdarzył za to Nibiru morderczym spojrzeniem.
- A no tak. - Nibiru zrobił minę jakby mu się coś przypomniało. - Człowiek. Jestem człowiekiem. Jestem dziwny bo jestem człowiekiem. Widzisz? - uśmiechnął się promieniście. - Wszystko jest całkiem normalne. - Zachichotał. -  Normalne bo dziwne. -
- Skończ. - zasyczał Satoshi. Nibiru popatrzył na niego z ukosa.
- O co chodzi? - zapytał niewinnie. - Przecież jestem niegroźny.
Satoshi jęknął. No tak, tego mu do szczęścia brakowało. Urażonego chyba-bóstwa.
- No dobrze. - powiedział. - Jesteś bardzo groźny. - Miał nadzieje, że zabrzmiało to jak sarkazm. Nibiru wydął wargi.
- Teraz ci nie wierzę. - oznajmił.
Satoshi westchnął.
Kobieta patrzyła na nich nieco podejrzliwie, ale po chwili kontynuowała.
- Jeśli jest tam coś takiego, dobrze by było to zdobyć. Dla przetrwania ludzkości. -
Nibiru prychnął.
- Głupota. - oznajmił i wstał.
- Jesteście najemnikami, prawda? - zapytała szybko. - Zapłaciłabym wam. -
Satoshi pokręcił głową.
- Nie jestem najemnikiem. Mam swój cel i nie zamierzam ryzykować życia. Poza tym nie ma nic czym moglibyście mnie skusić, bym się na to porwał. - wyjaśnił.
- A ty? - jeden z mężczyzn zwrócił się do Nibiru.
Towarzysz Satoshi'ego ignorując go zupełnie, podszedł do kobiety i nachylił się nad nią, czerwonymi tęczówkami wpatrując się w jej oczy.
- Kłamiesz. - Powiedział spokojnie Nibiru, zwracając się do kobiety. - Mów prawdę. Po co mamy tam iść? -  Mężczyźni zacisnęli dłonie na karabinach.
- Spokojnie! - pojednawczo zaczął Satoshi. - Zostaw ją! -
Nibiru odsunął się nieco, ale wciąż wbijał w nią świdrujące spojrzenie.
 Zapadła cisza.
- Moja córka... - szepnęła nagle kobieta. - Poszła tam... Miała sny, one kazały jej tam iść! To nie jej wina... Nie jej...  - łzy popłynęły jej po twarzy. - Nie mogła umrzeć... Trzeba ją ratować.
- Czemu sama tego nie zrobisz? - zapytał spokojnie Nibiru. Kobieta z dziwnie pustym wzrokiem, podniosła znoszoną koszulę, by pokazać brzuch. Ciało przecinały blizny, pozostałości po potwornych ranach. Każdą ranę przecinały ślady po grubych niciach.
Nibiru patrzył na to obojętnie.
- Poddałaś się? - zapytał drwiąco.
- Nie mogę tam wrócić... Nie mogę jej ratować... Nie mogę znaleźć tego miejsca, a gdy ktoś mnie próbuje zaprowadzić, tracę przytomność... Ja... Ja muszę jej pomóc! - zawyła. Jeden z mężczyzn objął ją, na twarzy miał smutek. Satoshi zerknął na Nibiru i zamarł, zaskoczony.
Na twarzy mężczyzny wreszcie odbiły się emocje. Szeroko otwarte oczy lśniły mu czerwienią, lekki uśmiech ukazywał ostre kły. Wyglądał zdecydowanie nie jak człowiek i wszyscy obecni to zauważyli. Wpatrywali się w niego, w dłonie chwycili broń. Chłopak zerwał się z miejsca i stanął pomiędzy nimi a Nibiru.
- Nibiru... - powiedział cicho, prosząco. Jego towarzysz popatrzył na niego, a jego twarz straciła przerażający wyraz. Blask w oczach z wolna przygasał. Uśmiechnął się do Satoshi'ego pogodnie.
- Spokojnie, nie chcę nikomu robić krzywdy. - oznajmił. - To po prostu ciekawe. -
Mieszkańcy karczmy powoli się uspokajali, mimo to zerkali podejrzliwie na mężczyznę, nie wypuszczając z rąk broni.
Nibiru podszedł do drzwi i popatrzył wyczekująco na Satoshi'ego. Chłopak poczuł, że czegoś się od niego właśnie wymaga.
- Co? - zapytał niepewnie.
- Idziemy. Chodź. - Nibiru uśmiechnął się do niego olśniewająco.
- Gdzie? - Satoshi ostrożnie badał teren.
- No, do tego la...bolarotorium.
- Po co? - z wrażenia aż pominął przejęzyczenie towarzysza.
- Zobaczyć! - oświadczył dziwnie radośnie Nibiru. - Nie ciekawi cię to? -
Satoshi'ego zatkało.
- Nie bardzo...? - wybąkał po chwili.
- Jak możesz! Ludzie powinni pomagać sobie nawzajem! - oznajmił mentorskim tonem Nibiru. - Niewiele was... To znaczy nas... zostało! - szybko poprawił swoją wypowiedź. Satoshi ukrył twarz w dłoniach.
- Jasne... Chodźmy, czemu nie... - zgodził się słabym głosem. - Najwyżej zginiemy... -
- Drobnostka. - machnął dłonią jego towarzysz. - Zresztą, do tego nie dojdzie. - dodał pewnie.
Niestety, to wcale nie uspokoiło chłopaka.

Kompleks budynków tworzących laboratorium stał nad wielkim jeziorem z podejrzanie ciemną wodą. Jeśli kiedykolwiek to miejsce otaczała zieleń, to musiało być bardzo dawno i nie zostało po niej śladu. Z pomiędzy popękanych kawałków betonu, gdzieniegdzie wysypywała się spalona, zatruta ziemia. Obszar, który kiedyś należał do laboratorium musiał być ogromny, bo pierwsze, małe drzewka widniały gdzieś w oddali, a cały teren zdominowała szarość betonu. Gdy wyjechali z lasu, Satoshi aż zamarł widząc tą ponurą scenerię. Przyzwyczaił się już do widoku natury wracającej na miejsca, które jej zabrano. Jednak w tym miejscu człowiek zostawił zbyt potężną ranę, i nawet teraz było tu pusto i martwo.
Zsiedli z motoru dopiero nad jeziorem, gdzie Nibiru przykucnął i zaczął wciągać powietrze ustami ze zniesmaczoną miną.
- Nic tu nie czuję. - oznajmił po chwili. - Powietrze jest złe. -
Satoshi przyglądał mu się przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami, a potem wyciągnął z plecaka maskę przeciwgazową i włożył ją.
- Mam nadzieję, że nic mi nie będzie. - wyburczał ponuro, ale Nibiru zignorował go, wyraźnie zaintrygowany wpatrując sie w nowy element wyposażenia chłopaka.
- Co to jest? - zapytał w końcu.
- Takie coś dzięki czemu nie będę wdychał trujących rzeczy, jeśli tu są. Mam jeszcze jedną, chcesz? -
Nibiru aż się cofnął.
- Nie chcę! - sapnął oburzony. - To jest głupie! - i odszedł, zostawiając Satoshi'ego w stanie mocno skołowanym i nieco zirytowanym.
- Nibiru, ty...! - zaczął ze złością i urwał nagle czując, że coś mu się owija wokół nogi. Stracił grunt pod nogami. Zobaczył, że Nibiru odwrócił się,  szybkim rozmazanym ruchem i znikł, maksymalnie przyspieszając swoje ruchy.
Ostatnie, co zdołał dojrzeć , to ciemna woda wokół niego, a po chwili twarz Nibiru wśród czerni.
Nibiru skoczył za mną, uświadomił sobie.
A potem nie widział już nic.


sobota, 4 kwietnia 2015

Nibiru 7




Hej.
Wreszcie udało mi się dokończyć rozdział, który z braku czasu i często również środków, pisałam pół roku.
Miałam ciężki przypadek braku weny, a do tego trudne jest życie studenta, zwłaszcza z komputerem, który chyba naprawdę lubi się buntować. Cóż, w tym miesiącu powinnam go wreszcie naprawić i uporządkować swoje sprawy.
Tak, czy siak - skończyłam.
Do końca opowiadania jeszcze dużo, dużo, zwłaszcza, że jakoś je lubię.
A, i z góry mówię - nawet jeśli długo mnie nie ma, nie zamierzam porzucać bloga, po prostu mam swoje gorsze i lepsze okresy, jak każdy. Nie zniechęcajcie się więc, proszę :>

Rozdział ten dedykuję Zuzi Żychalak, która dzielnie czyta i komentuje moje wypocinki ^^ szczerze przepraszam, że trzeba było tak długo czekać!

Życzę miłego czytania~


Nibiru cz. 7




Po spalonej równinie rozniósł się gardłowy warkot motocykla i ochrypłe od krzyku głosy mężczyzn. Po chwili jeszcze kilka maszyn dołączyło do ryku. Ludzkie krzyki stały się głośniejsze. Uniosła się chmura pyłu.
Nibiru stał na ogromnym głazie, wręcz skale, przechylając głowę i zaciekawieniem wpatrując się w tamtą stronę. Chmura powiększała się i zbliżała.
- Co to? - zapytał z zaciekawieniem, zerkając w dół na Satoshiego, który stał pod kamieniem i patrzył  na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie wiem. - burknął. - Brzmi jak motory, ale dziwi mnie to, ponieważ paliwa nie ma już od dawna. - Spojrzał na niego ze złością. - Kiedy wreszcie stamtąd zejdziesz? Wolałbym, żeby nic cię nie zauważyło! - odwrócił się i odszedł kilka kroków, czując się... źle. Wybitnie źle.
Kilka dni temu - wciąż czuł się dziwnie, nawet tylko o tym myśląc - przespał się z Nibiru. Facetem. Na dodatek, co w świetle ostatnich wydarzeń było dość jasne, nie do końca człowiekiem. Właściwie Satoshi zastanawiał się czy mężczyzna ma w sobie choć odrobinę ludzkiej krwi. Nic na to nie wskazywało.  Na razie wyglądało na to, że jest on czymś w rodzaju bóstwa. Wyjątkowo silnego i morderczego.  Sam Nibiru próby określania go w ten sposób, czy - co gorsza - objawy jakiegokolwiek kultu  przyjmował z wyjątkową irytacją, tłumacząc, że bogowie nie istnieją, a ewentualnych wyznawców określał mianem idiotów. Jeśli więc był bóstwem, to niewątpliwie ateistycznym, co zakrawało na pewnego rodzaju paradoks. Sama idea religii wzbudzała w nim niechęć.
Chłopak w jego towarzystwie czuł się niepewnie, bo choć od tamtego czasu mężczyzna nie próbował w żaden sposób przystawiać się do niego, to jednak często wyczuwał na sobie jego uważne spojrzenie, które sprawiało, że zaczynał się jąkać i czerwienić. Czasami miał wrażenie, że Nibiru po prostu bawi jego zachowanie. Ale nade wszystko w takich momentach bał się zerknąć na niego i napotkać jego wzrok. Nie miał pojęcia, jaki wyraz mogą mieć wtedy jego oczy i to go przerażało.
A to wszystko prowadziło do tego, że za wiele się nie odzywał, chodził wiecznie zestresowany,  a między nimi panowała pełna napięcia cisza. Nibiru zdawał sobie nic z tego nie robić, jedynie śledził pełnymi zaciekawienia i rozbawienia ruchy chłopaka, powodując u niego stany lękowe, gdy tylko czerwień jego tęczówek zabłysła nieco mocniej.
Satoshi był zły na siebie.
Chciałby móc zachowywać się normalnie. Miał wrażenie, że to wszystko go osłabia.
Miał ochotę opaść na kolana na suchą ziemię i wyć ze frustracji. Na dodatek jego kot znikł rano i dotąd nie wrócił. Zamknął oczy i pomasował palcami czoło. Po chwili usłyszał ciche stąpniecie obok siebie i kroki.
- Źle się czujesz? - usłyszał obok siebie głos Nibiru i poczuł jego wzrok na sobie. Tak, miał ochotę krzyknąć, tak, źle się czuję, z tobą, z tą całą sytuacją, nie mogę znieść tego jak na mnie patrzysz! Ale milczał.
- Dobrze. - wydusił z siebie. Poczuł, że mężczyzna odwraca wzrok i dopiero odważył się otworzyć oczy. Nibiru patrzył na głaz. Nagle spojrzał na niego i złapał jego spojrzenie. Chłopak cofnął się, ale nie potrafił zerwać kontaktu wzrokowego. 
Mężczyzna przechylił głowę, badawczo wpatrując mu się w oczy.
- Żałujesz?  - zapytał. 
- Cz...czego? - wyjąkał, zwilżając usta chłopak.
- Wiesz. - Nibiru zmrużył czerwone oczy.
Satoshi zagryzł wargi. Sęk w tym, że on sam nie wiedział co czuje w tej sprawie. Nie wiedział co o tym wszystkim sądzić, a jego towarzysz, mimo wszystko wciąż wzbudzał w nim strach. Zwłaszcza te momenty, gdy jego oczy przybierały ten głodny wyraz. Bał się, gdy tak patrzył na niego.
- Nie o to chodzi. - w końcu odpowiedział.
- A o co? -
Dobre pytanie.
Od odpowiedzi na nie wybawił chłopaka zbliżający się warkot motocyklów. Nibiru wykrzywił wargi w niezadowolonym grymasie i odwrócił wzrok, wyzwalając chłopaka spod swojego spojrzenia. Satoshi poczuł, że ma miękkie kolana i opadł na suchą ziemię. Co on mi robił, zastanowił się, czemu jestem taki osłabiony?
W tym momencie zza głazu wypadło na nich stado motocyklistów. Gdy ich zauważyli, zatrzymali się gwałtownie, wznosząc chmury pyłu. Chłopak zerwał się na nogi. Zakręciło mu się w głowie i znów by upadł, gdyby Nibiru nie złapał go za ramię. Zrobiło mu się nieco głupio. W sumie, jaki straszny by nie był, ciemnowłosy nigdy nie zrobił mu krzywdy, wręcz przeciwnie - cały czas go chronił. No tylko raz się z nim przespał, ale nie wbrew jego woli. Zaczerwienił się lekko.
- Proszę, proszę... - odezwał się jeden z motocyklistów. Wielki i włochaty, prawie w ogóle nie przypominał człowieka. Do tego był gruby i śmierdział, chłopak czuł nawet z takiej odległości. Właściwie to wszyscy śmierdzieli. - Ludzie na takim pustkowiu...
- Przeszkadzacie. - burknął z niezadowoleniem Nibiru, stając między nimi i chłopakiem. Marszczył nos z obrzydzoną miną.
No tak, miał dużo lepszy węch od Satoshi'ego.
- Idźcie sobie stąd. - rozkazał mężczyzna. - Albo zginiecie.
- Nibiru! - wystraszył się chłopak. - Przestań! Nie możesz ich tak po prostu zabić! Nic ci nie zrobili. - jeszcze, dodał w myślach, mając głupią nadzieję, że obcy wykażą się odrobiną rozsądku i nie sprowokują bójki.
- Ale śmierdzą! - warknął Nibiru ze złością.
- Co powiedziałeś śmieciu?! - ryknął włochaty, czerwieniejąc gwałtownie. Reszta jego kamratów zsiadła z motorów i wyciągnęła broń. W większości noże, ale znalazło się kilka pałek.
- Prawdę. - Nibiru teatralnie zatkał nos. Satoshi jęknął.
Nie spodziewał się, że to Nibiru będzie ich prowokował, ale najwyraźniej chciał wykorzystać okazję do wyładowania agresji.
Włochaty olbrzym zaryczał i zeskoczył z motocykla, całkiem szybko biegnąc w stronę Nibiru, w którego dłoni zmaterializował się czarny miecz.
- Stop! - wrzasnął Satoshi wkraczając między nich. Co dziwne, coś to dało. Nibiru zatrzymał się w połowie ruchu, patrząc z zaskoczeniem, a motocykliści wytrzeszczyli oczy. - Opanuj się! - wywarczał w stronę swojego towarzysza. Nibiru wzruszył ramionami, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Chłopak urwał, zbity z tropu, zerknął na niego pytająco.
- Nie przeszkadzaj sobie, krzycz na mnie dalej. - Nibiru machnął dłonią w przyzwalającym geście. Miecz zniknął. - Nie przerywaj. -
- Hę? - niezbyt inteligentnie odezwał się Satoshi.
- No co? Przynajmniej się do mnie odzywasz, a nie zachowujesz się jak wystraszona mysz. - objaśnił Nibiru. - Wolę żebyś krzyczał. Mogę ich nawet pozabijać... - Wzruszył ramionami. Chłopakowi zrobiło się głupio.
W sumie, jakby nie patrzeć, Nibiru może i nie był człowiekiem, miał z lekka przerażające cechy, ale nie zasłużył sobie na takie traktowanie. Ba, przez większość czasu zachowywał się całkiem przyjaźnie, a nawet opiekuńczo wobec chłopaka.
- Co się tu dzieje, do cholery?! - nagle postanowił zgłosić swoje obiekcje włochaty i chyba tylko po to by w jakiś sposób zaakcentować swoje słowa, złapał zupełnie niespodziewającego się tego Satoshiego za szyję. Nibiru zmrużył oczy, które zabłysły złowrogim światłem.
- Lepiej mnie puść... - Pełen złych przeczuć Satoshi postanowił udzielić olbrzymowi przyjacielskiej rady, ale ten jedynie zacisnął mocniej palce na jego gardle. Chłopak zacharczał. Zaczynało mu brakować powietrza.
Z gardła Nibiru wyrwał się nieprzyjemny warkot. Sprężył się jak do skoku.
- Nie zbliżaj się bo ukręcę mu główkę, jak kurczakowi. - zagroził motocyklista, potrząsając chłopakiem jak kociakiem i aż sapnął, gdy Nibiru pojawił się tuż przed nim wbijając mu rękę w brzuch. Uścisk na szyi Satoshi'ego zelżał i chłopak wyrwał się, chwiejnie odsuwając się na kilka kroków. Jęknął łapiąc się za gardło.
Nibiru zlustrował go szybkim spojrzeniem i wbił wściekły wzrok w olbrzyma. Odsunął się odrobinę i chwycił go za gardło, a Satoshi zdał sobie sprawę, iż mimo że jego towarzysz był szczuplejszy i smuklejszy, to jednak nie był dużo niższy od włochatego. A na pewno był silniejszy niż na to  wyglądał, gdyż właśnie uniósł motocyklistę na wyciągniętej ręce kilka centymetrów nad ziemię.
A potem nim rzucił.
Potężny mężczyzna z hukiem uderzył o głaz. Jego kamraci spojrzeli po sobie, dopadli motorów i odjechali w znacznym pośpiechu pozostawiając za sobą chmarę pyłu.
Nibiru podszedł do leżącego mężczyzny, z mieczem w dłoni.
- Przestań! - wykrztusił Satoshi.
- Chciał cię zabić. - Czerwone tęczówki skierowały się na niego. Nie było w nich litości, jedynie ... niezrouzmienie.
- Nie zabiłby... - Satoshi podciągnął rękaw bluzy, pokazując mu nóż. - Mogłem rozpruć mu brzuch.
- Więc czemu tego nie zrobiłeś? - Nibiru przekrzywił głowę.
- Nie lubię zabijać bez potrzeby. - niechętnie wyjaśnił chłopak. Mężczyzna roześmiał się.
- Wolałbyś, żeby cię udusił? -
Satoshi wzruszył ramionami.
- Nigdy nic nie wiadomo, ja jeszcze nie umierałem, a może jednak coś by go powstrzymało...
Nibiru znalazł się tuż przed nim.
Chłopak zagapił się w z wolna gasnący blask zbliżających się czerwonych oczu...
Usta owiał mu oddech, a potem poczuł na nich ciepłe muśniecie obcych warg, delikatne i miękkie...
A potem Nibiru się odsunął.
Dopiero po chwili Satoshi zdał sobie sprawę, że nie oddycha i wziął drżący haust powietrza.
- Następnym razem nie czekaj. - szepnął mężczyzna. - Denerwuje mnie to.
Chłopak skupił na nim wzrok. Dopiero po chwili dotarły do niego jego słowa. Zatkało go.
Czyżby...
Martwił się...?
Och.
Nibiru trącił stopą włochatego.
- Niech sobie leży. - oznajmił.
Podszedł do motora olbrzyma. Maszyna była wielka, czarna, o grubych oponach, zupełnie inna niż te do których przyzwyczaił się Satoshi. Działała też pewnie na innych zasadach. Powierzchnie na bokach, wyglądały jak baterie słoneczne, co wiele by wyjaśniało.
Mężczyzna z zaciekawieniem przesunął palcami po kierownicy pojazdu. Wyraźnie mu się podobał.
- Mogę to sobie wziąć?
Chłopak dopiero teraz ocknął.
- Czemu... Czemu nie. - mruknął cicho, odwracając głowę i czując rumieniec wpływający z wolna na jego policzki.
Zerknął na Nibiru i został niemal olśniony przez jego uśmiech.
- A będziesz umiał na nim jeździć? - zapytał, nagle zdając sobie sprawę, że Nibiru był dość... No cóż. Inny.
- Jasne. - zaskoczyła go pewna odpowiedź. - Jak on umiał, to ja też. - uśmiechnął się radośnie Nibiru. - Poza tym widziałem jak tamci jeżdzą.
- Zobaczymy. - mruknął pesymistycznie chłopak.


Dopiero o zmierzchu Nibiru wreszcie załapał o co w tym wszystkim chodzi i przejechał dłuższy kawałek, ba, nawet zawrócił. Na pewno przydały się wskazówki włochatego olbrzyma, który gdy tylko się ocknął - pozbawiony dającego odwagę wsparcia kolegów - okazał się bardzo pomocny i chętnie oddał swój motor Nibiru. Satoshi'ego ucieszył też powrót kota, wlokącego paskudną, olbrzymią jaszczurkę, która okazała się bardzo smaczna po upieczeniu. Kanashimi dość niechętnie odniósł się do włochatego, który - po tym jak już nauczył Nibiru wszystkiego co uznał za stosowne - zmył się około północy. Sam Nibiru okazał się bardzo dobrym uczniem, przynajmniej według jego nowego znajomego. Wyglądało na to, że olbrzym miał rację, bo nad ranem Nibiru jeździł już jakby robił to od urodzenia. Wtedy też powrócił włochaty z gromadą znajomych i mimo, że Satoshi spodziewał się po nim czegoś innego, przywiózł im niezłe zapasy i ubrania na zmianę. Podarował też Nibiru ładną skórzaną kurtkę, rzecz jasna czarną, bo skoro miał już motor, to taką uznął za wręcz niezbędną. Przeprosił też grzecznie Satoshi'ego który wybąkał, że nic się nie stało i z niemałym szokiem przyjął składany nóż.  Następnie nowy znajomy zapytał plany na przyszłość, a gdy dowiedział się, że nie pozostaną długo, wyraził nadzieję, że jeszcze go kiedyś odwiedzą, zaofiarował skłonność do wszelkiej pomocy i grzecznie się pożegnał. Nibiru pogodnie poklepał go po plecach i oznajmił że chętnie go odwiedzi w przyszłości, co - o dziwo - zostało przyjęte z radością.
Rozwój wydarzeń tak bardzo zaskoczył chłopaka, że stwierdził, że nic nie wie o ludziach, czy świecie jako takim i poszedł odespać noc, którą zarwał przez Nibiru, który sumiennie uczył się obsługi nowej zabawki.
Wtulił się w granatowe futro kota, który już drzemał przed ogniskiem. Poczuł miękki, szorstki język zwierzęcia liżący go po twarzy. Po chwili myśli zaczęły mu się mącić, powoli zapadał w objęcia snu.
- Śpij dobrze. - doszedł do niego jeszcze cichy głos Nibiru. I nagle coś do niego dotarło w ostatnim mgnieniu świadomości.
Zdał sobie sprawę, że mimo wszelkich wątpliwości, które towarzyszyły mu w ciągu dnia, wieczorem zasypiał bez problemu, zaskakująco czując się zupełnie bezpiecznie. A wszystko dlatego, że Nibiru był obok.
Zamruczał w odpowiedzi i zasnął.



***


Mam nadzieję, że się podobało!