niedziela, 29 września 2013

Ja seme - ty uke by Law-chan (nowy autor :3)

Hej ^^
 Chciałabym Wam przedstawić drugą osobę, której opowiadania będą publikowane na blogu ;D
Kilka słów od niej:
- Oto ja, Law-chan, jestem beznadziejnie zakochana w anime i yaoi, które wypełniają mój harmonogram po brzegi, od rana do wieczora. Jeżeli chcecie przeczytać co roi się w mojej rozczochranej niczym głowa L'a czuprynie, zapraszam na salony.
 Poznajcie Law-chan! Mojego 'zastępcę' xD
Mam nadzieje, że będzie nam się dobrze razem pisało ( a Wam czytało;)

I od razu pierwsze opowiadanie Law-chan.
Miłego czytania!

***


Ja seme - ty uke. 


Przełknąłem z trudem ślinę, drżąc na całym ciele z zamkniętymi oczami, które otworzyłem dopiero, kiedy Law wsuwając lekko kciuk za moją dolną wargę, spytał:
- Chcesz się dzisiaj zamienić, Panty?
Otworzyłem szeroko oczy, zaskoczony, zaciskając mocniej palce na jego nadgarstkach, a w końcu wykrztusiłem:
- C-co masz na myśli?
Law tylko uśmiechnął się perwersyjnie i zagryzł wargę.
- T-to znaczy… Ja seme, a ty uke? – Szlag, znów zaczynałem się jąkać… Poza tym, to zdanie jakoś nie mogło przejść mi przez gardło, ale Lawrence jedynie skinął głową. Pomyślałem, że w sumie może być ciekawie i nie zaszkodzi spróbować, więc także się lekko uśmiechnąłem, przygryzając jego palec. Na początku zaczęliśmy się całować, jednak w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że właściwie nie wiem, co – jako seme – mam robić. Nie byłem do tego stworzony… Gdy złapałem Law’a za policzki, on odsunął się trochę, a ja bezradnie spytałem:
- L-Law… Nie wiem jak to zrobić…
Lawrence parokrotnie zamrugał swoimi przeszywającymi, głęboko granatowymi oczami, a później, uśmiechnąwszy się ponownie, zaczął masować mnie po klacie i wyszeptał mi do ucha:
- Wiesz… myślę, że jako seme, powinieneś zobaczyć najpierw, jak twoje uke robi sobie dobrze…
Zamarłem… On chyba nie mówił poważnie? Naprawdę zamierzał to zrobić teraz? Przy mnie? Kiedy cały czas na niego patrzę…? Ale mimo niejakiego przerażenia, poczułem jak robi mi się gorąco. Bo niby wiedziałem, że Law, jak każdy chłopak, czasami TO robi, ale nigdy nie myślałem, że będę mógł to zobaczyć.
Spojrzałem na Lawrence’a, czerwieniąc się niemiłosiernie, a on tylko zachichotał i zapytał:
- Chcesz?
Bez najmniejszego udziału woli skinąłem głową. Gdybym się zastanowił, może bym się nie zgodził, ale moje ciało było szybsze niż rozum, a ciało ze wszystkich sił pragnęło to ujrzeć. Oczywiście, zaraz się zmieszałem. Kiedy Law to zobaczył, roześmiał się cicho z błyskiem w oku i pocałował mnie.
- Matko… mój seme jest taki słodki.
A później odsunął się pod ramę łóżka, ściągnął koszulkę i bokserki, co, mimo że wiedział, iż cały czas na niego się gapię, zrobił bez najmniejszego skrępowania czy wahania. Chyba na chwilę przestałem oddychać, kiedy zobaczyłem go tak, jakby był przedstawiony na jakiejś wystawie. Chciałem go dotknąć, ale wiedziałem, że jeszcze nie mogę. Jeszcze nie teraz…
Przez nasze wcześniejsze pieszczoty Law już był całkiem podniecony, więc rzucił mi tylko przelotny uśmiech, po czym rozsunął szeroko nogi, abym mógł wszystko dobrze zobaczyć, i chwycił swoją męskość jedną dłonią, a drugą oparł się o materac. Gdy zaczął, robił to… tak jakby trochę niepewnie i nieśmiało, jak prawdziwy uke, ale później przyspieszył, coraz bardziej zaczerwieniony i spocony. Patrzył na mnie zamglonym wzrokiem, nadal z lekkim uśmiechem. Po chwili ze świstem nabrał powietrza, zaciskając mocno palce na pościeli i zamknął oczy z cichym pomrukiem, a ja nie mogłem oderwać od niego wzroku, po prostu nie byłem w stanie. Miałem ochotę chłonąć ten widok każdą komórką swojego ciała.
Kilka sekund później dyszał już ciężko, coraz bardziej przyspieszając. Gdy wydał z siebie urywany, krótki jęk, wyciągnąłem mimowolnie do niego dłoń, a on wykrztusił:
- P-Panty… j-ja… ja zaraz…
I wygiął się, odrzucając głowę w tył oraz zaciskając mocno palce na swojej męskości. Gdy doszedł, brudząc prześcieradło, opadł na ramę łóżka, oddychając ciężko, szepnąłem „Lawrence…”, a on otworzył powoli oczy. Widząc mój wyraz twarzy i wyciągniętą dłoń, uśmiechnął się sennie, mrucząc:
- Podobało ci się, prawda…?
A ja natychmiast pokiwałem głową. Law po chwili podniósł się i pocałował mnie, a raczej musnął tylko moje wargi swoimi. Nieśmiało… Jak uke…Pragnąłem go, natychmiast, więc objąłem go mocno, wpychając język w jego usta i nie wiedząc do końca, czy robię to dobrze, wsunąłem dwa palce w jego wejście. Law ze stłumionym stęknięciem przywarł do mnie, wyginając się lekko. Przełknąłem ślinę, poruszając palcami i spytałem:
- D-dobrze…?
- Mm-hmm… - wymruczał przeciągle Law, poruszając biodrami. – Świe… Świetnie…
Spojrzawszy na mnie jakby przez mgłę, uśmiechnął się lekko, a później zmrużył oczy, wypychając biodra do przodu. Wtedy uznałem, że już wystarczy i kiedy wyciągnąłem z niego palce, oparłem się o ramę łóżka, po czym trzymając za biodra Lawrence’a, który zacisnął dłonie na moich ramionach, nasadziłem go na siebie ostrożnie. Law wstrzymał oddech, ja także. Law z bólu, a ja z zachwytu. Cholera… wewnątrz Lawrence’a było cudownie! Był mój, tylko mój, cały teraz należał do mnie. Nie mogąc się powstrzymać, uniosłem go natychmiast i wbiłem się znowu, a z jego gardła wydobył się zduszony jęk.
- P-przepraszam… - wyszeptałem, ale już rozumiałem dlaczego czasami Law zaczynał tak szybko. Nie przestałem, wręcz przeciwnie, zacząłem szarpać jego biodrami w gorączkowym tempie, że Law musiał wbić paznokcie w moje ramiona z taką siłą, iż popłynęła krew. Dopiero wtedy się opanowałem.
- S-spokojnie… - wyszeptał, mimo wszystko opanowany. Drżał, pot spływał po jego ciele, włosy opadały w nieładzie na jego szczupłą, zaczerwienioną twarz i kleiły się do policzków oraz nagiego torsu. Trwaliśmy przez chwilę w bezruchu, a potem Law sam zaczął się poruszać, przymykając powieki. Uniósł się płynnie, później równie zgrabnie na mnie opadł tak, że wszedłem cały. Potem jeszcze raz, i znowu. Po kilku ruchach jęknął przeciągle, trafiając w swój czuły punkt. Po raz pierwszy mogłem usłyszeć pełnowymiarowy, długi jęk Lawrence’a, który zadygotał konwulsyjnie i zaczął nabijać się szybciej. Oparłem ręce na jego biodrach, odchylając głowę w tył z rozchylonymi ustami. Law dygotał, pot zostawiał szkliste, mokre smugi na jego ciele, a rozkosz ogarnęła go całego. Cholera… Nie mogłem już wytrzymać… Gdy przewróciłem go na plecy, otworzył szeroko oczy, zaskoczony, ale zacisnął je z powrotem, czując moje pchnięcie. Usiadłem na piętach, obejmując jego uda ramionami i zacząłem pieprzyć go szybko i mocno, patrząc na niego uważnie, znów nie mogąc oderwać od niego wzroku. Chciałem patrzeć na niego bez przerwy i bez przerwy słuchać jak jęczy, jak jeszcze nigdy.
W końcu doszliśmy obaj, ja dla odmiany ze zduszonym jękiem, a Law z rozdzierającym krzykiem, wyginając się pode mną spazmatycznie. Puściłem jego uda, czując jego spermę na brzuchu, a potem opadłem na niego z cichym, pełnym niedowierzania:
- Boże, Lawrence…
Obaj dyszeliśmy przez chwilę, wycieńczeni, a później Law oplótł mnie udami, odwrócił na plecy i roześmiał się głośno, siadając między moimi nogami.
- Teraz seme jestem ja! – krzyknął z bijącą od niego aurą prawdziwej władzy, ale nadal szeroko się uśmiechał. Ja natomiast wyszeptałem tylko, patrząc na niego spod swojej jasnej, rozczochranej grzywki:
- Law… chcę wziąć cię w usta…
A on całkowicie znieruchomiał, w niemym zaskoczeniu. Ale ja naprawdę tego chciałem. Bardzo.Law przez chwilę patrzył na mnie osłupiały, bo jeszcze nigdy go o to nie poprosiłem, a później uklęknął nade mną i pogłaskał po policzku.
- Pewien jesteś? Może to bycie seme przewróciło ci w głowie, co?
- Law, kretynie! – Uderzyłem pięścią w jego klatę, przez co roześmiał się cicho, ujmując mnie pod brodę.
- Ok, ok, zrozumiałem – trochę zniżył biodra, aby było mi wygodniej, po czym wplótł palce w moje włosy i przyciągnął do siebie. Jednym ramieniem objąłem jego lewe udo, a drugą dłonią złapałem jego członek i wsunąłem do ust. Jeśli za każdym poprzednim razem miałem mu za złe, że wpychał się tak głęboko, teraz zrozumiałem dlaczego to robił. Ja także nie mógłbym się powstrzymać. Zacząłem energicznie poruszać głową, wdychając zapach Law’a, który przyciskał mnie do siebie mocno, ciągnąc trochę za włosy. Nie protestowałem, nie krzywiłem się, jak zwykle, jedynie zacząłem podrażniać go językiem, co doprowadziło go do drżenia, choć –ku mojemu zawodowi – już nie jęczał.
Gdy doszedł już po chwili, wyciągnął szybko członek z moich ust i wsunął kciuki między moje wargi pokryte jego nasieniem.
- Nie przełykaj – wyszeptał zdyszany, a ja rozchyliłem szerzej usta i przymknąłem powieki, które kleiły się już ze zmęczenia. Poruszyłem bezradnie językiem, bo musiałem w końcu kiedyś przełknąć, a Law zacisnął palce w moich włosach, po czym zaczął mnie całować. Aż zawirowało mi przed oczami! Przez dłuższą chwilę całowaliśmy się zachłannie jak szaleńcy, a sperma spływała nam po wargach i brodach oraz sklejała języki. Objąłem Law’a udami w pasie, siadając mu na kolanach. Gdy oderwał się ode mnie wreszcie, odchyliłem głowę w tył, sapiąc, a on otarł wargi z nasienia i cmoknął mnie w napiętą szyję, po której leniwie spływała stróżka białej cieczy.
- Jeszcze jakieś życzenia, semesiu? – spytał szeptem.
- Tak! – wykrzyknąłem natychmiast. – Chodźmy spać!
Law zachichotał cicho pod nosem, kładąc się ze mną na boku i przymknął powieki, a ja po chwili wyszeptałem:
- Chociaż z drugiej strony…
Law uchylił powiekę, a w jego granatowej tęczówce czaiła się rządza mordu.
- Śpij.
- Ale Law…!
- Śpij…
- Lawrence…
Westchnął.
- No…?
- Kocham cię, wiesz…?
Law uśmiechnął się lekko.
- Śpij.


 ***


Prosimy o komentarze xD

sobota, 21 września 2013

Nibiru 3




  Brama była wysoka i potężna. Nibiru odchylił głowę żeby jej sie dobrze przyjrzeć. Wykonana była z części okien, bram wjazdowych i drewna, pospawanych i poprzybijanych mocno razem, kilku warstwowo. Wyglądała na mocną i trudną do zdobycia. Po murze chodziło kilku strażników w kolczugach, które wyglądały na domową robotę.
 Nibiru ciekawie przyglądał się otoczeniu, podczas gdy Satoshi stanął przy bramie. Jeden ze strażników niespiesznie poszedł do niego, a dwóch innych patrzyło na nich podejrzliwie.
 - Chcemy wejść do miasta. -
 - Ludzie?- spytał strażnik, gładząc sie po wąsie.
 - Tak. - odparł Satoshi, modląc się, by nie przyglądali się Nibiru zbyt dokładnie.
 - Twój towarzysz też? - spytał drugi strażnik, wskazując na Nibiru.
 - On jest troszkę inny, ale niegroźny - Satoshi zdecydował się na półprawdę.
 - Mamy tu już takich. - mruknął wąsaty strażnik - Ej ty! - zawołał do Nibiru.
Nibiru oderwał się od fascynujących widoków i spojrzał na niego. Zmierzył go znudzonym spojrzeniem czerwonych oczu. - Hmmm...?
 - Lepiej nie próbuj niczego głupiego. A ty... - wąsacz zwrócił się do Satoshiego - ... będziesz za niego odpowiedzialny. Jak coś odwali, obaj będziecie wisieć.
 Nibiru spojrzał na strażnika z rozbawioną miną i zachichotał. Satoshi poczuł dreszcz na plecach. Zignorował go i spytał:
 - Możemy więc wejść?
- Tylko pilnuj tego swojego pojeba.

***

  Widok wewnątrz murów niewiele się różnił od tego na zewnątrz. Ludzie mieszkali w na wpół rozwalonych budynkach, namiotach i bezkształtnych szałasach. Przez bruk na ulicach przebijała się trawa, a w niej leżały części budynków, olbrzymie kawałki betonu i stosy gruzu. Pomiędzy nimi chodzili ludzie, wszyscy uzbrojeni. Na starych latarniach wisiały pochodnie. Prąd co prawda gdzieniegdzie był, ale był zbyt cenny by go marnować na oświetlenie ulic. Zazwyczaj brał się z baterii słonecznych. Zaułki i małe uliczki były nie oświetlone. W ciemności poruszały się kształty, niektóre nie do końca ludzkie. Z jednej uliczki wylewała się kałuża krwi.
  Nad miastem górował stary kościół odbudowany i przemalowany na czerwono. Gdy Satoshi był tu ostatnio kościół był jeszcze w ruinach. Teraz czerwona farba rzucała się w oczy, przyciągając wzrok. Ludzie przechodzili obok świątyni dziwnie skuleni, skurczeni, gnąc głowy w pokornym ukłonie.
  Satoshi oderwał oczy od kościoła i odwrócił się, niemal wpadając niemal na Nibiru. Wyminął go i ruszył przed siebie. Przeszedł kilka kroków kiedy zauważył.
 Nibiru nie poszedł za nim.
Odwrócił się i spojrzał na mężczyznę. Nibiru stał jak wmurowany. Satoshi podszedł do niego i spojrzał na jego twarz. Oczy Nibiru szeroko otwarte wpatrywały się w czerwony kościół. Lekko świeciły. Usta miał uchylone i wyglądał na niezbyt przytomnego.
- Nibiru? - powiedział Satoshi cicho.
 Nibiru zamrugał. Powoli opuścił wzrok i spojrzał na chłopaka. Oczy mu przygasły.
- Co jest? - spytał Satoshi.
- Nic. - mruknął Nibiru i odwrócił się - Gdzie teraz?
- ... - Satoshi patrzył na niego przez chwile. - Chodź - powiedział a potem ruszył przodem.
Nie widział jak Nibiru spojrzał za siebie i  rzucając świątyni ostatnie spojrzenie, zmarszczył brwi.

***

 Gdy weszli do namiotu. powitał ich okrzyk :
- Kogo me stare oczy widzą! Toż to nasz milusi chińczyk Satoszi! -
- Po pierwsze nie takie stare. Po drugie nie jestem Chińczykiem, Zdenek. -
- Och, Chińczyk, Japończyk, co za różnica! Jeden żółty i drugi żółty! - Zaśmiał się mężczyzna. Reczywiście stary nie był, wyglądał na trochę ponad trzydzieści. Jasnowłosy, barczysty z pokaźnym nosem.  - Co masz dla starego sklepikarza? -
- Trochę ziół, mięsa, i kilka ciekawych rzeczy, na przykład to. - Satoshi położył na stole radio od samochodu. - W sumie znalazłem cały samochód, ale sam musisz go zabrać jeśli chcesz bo ja całego nie przyniosę. -
-Rozumiem, rozumiem. - pokiwał głową Zdenek. - A kim jest twój przyjaciel? - spytał patrząc na Nibiru, który zafascynowany wpatrywał się w fotel obrotowy.
- To jest Nii.... yyyy... hmmmm...ru. Niru! - wymyślił Satoshi. Jakoś nie wydawało mu się rozsądne, mówić Zdenkowi, że jego towarzysz nazywa się jak planeta, która zabiła większość ludzkości, a całej reszcie zniszczyła życie.
- Niru? - zdziwił się Nibiru.
-Tak, właśnie tak! Niru! - wykrzyczał Satoshi, marząc by zrozumiał.
- Nie musisz krzyczeć.- skrzywił się Nibiru - Wiem jak mam na imię.
- A jak? - spytał chytrze Zdenek. Satoshi spiął się.
-Ni.. - Satoshi wstrzymał oddech. - ...ru, przecież ci mówił. - prychnął Nibiru.
 Ulga wręcz promieniowała z Satoshiego.
- Chcesz te rzeczy? - spytał Zdenka.
- A co chcesz w zamian? -
- Zapas baterii i nowe noże. -
- Nie żądasz aby za dużo? - targował się sklepikarz.
- Jak nie chcesz, mogę iść gdzie indziej. - Satoshi wstał.
- Nie, nie, czekaj. Zgoda. Ale tylko dwa noże.
- No dobra, niech będzie. - zgodził się Satoshi - A ty coś chcesz, Niru?
Nikt nie opowiedział. Satoshi obejrzał się.
- Niru?
Nibiru nie było.
- Cholera! - waknął chłopak, wręczył Zdenkowi radio i resztę, sam zabrał baterie i noże. Błyskawicznie wypadł przed namiot.
- NIRU! -krzyknął i rozejrzał się. Pobiegł kawałek ulicą, aż zobaczył coś ciemnego w jednym z zaułków.
- Nibiru? - cicho spytał, robiąc krok w ciemność.
 Poczuł silne uderzenie w głowę.
 Zemdlał.