niedziela, 20 października 2013

Nibiru 4

Hej, zgodnie z obietnicą, czas na mojego posta.(wrzucone nieco wcześniej, bo potem nie bd miała jak;) Oto dalsza część Nibiru i mam nadzieję, że się spodoba. Starałam się bardzo, a Law-chan mnie poganiała. Niemal z batem nade mną, biedną stała XD
Tak na serio cieszę się z jej poganiania, bo pewnie napisałabym to za co najmniej rok, z moim normalnym tempem. A tak Law-chan mnie motywuje. XD
Oddaje w wasze ręce jeszcze ciepły rozdział, mam nadzieje, że się spodoba i jak zwykle, proszę o komentarze.
Życzę miłego czytania! ^^




 Nibiru cz. 4


 Satoshi słyszał głosy.  Głosy były przerażone, a ich właściciele chyba płakali, raczej nie ze szczęścia. Nieco go to zaniepokoiło, więc otworzył oczy.
  Znajdował się w ciemnej komórce, dosyć ciasnej, zwłaszcza, że było w niej mnóstwo ludzi. Wszyscy byli ubrani w jednakowe białe koszule, sięgające do połowy ud.
  Satoshi spojrzał na siebie. On miał na sobie taką samą. Wstał i zatoczył się lekko.
Niedobrze pomyślał.
- Gdzie jesteśmy? - spytał mężczyzny obok. Mężczyzna nie odpowiedział, zaszlochał tylko.
- Jesteśmy poświęceni... - odezwała się trzęsącym głosem staruszka siedząca obok szlochającego mężczyzny i pogłaskała go po włosach. - Nie wiemy gdzie jesteśmy. I tak nic nam to nie da. Wszyscy zostaniemy złożeni w ofierze. -
- Komu? - spytał Satoshi.
- Panu Końca i Początku. Oby był litościwy! - krzyknęła stara kobieta i zaczęła bić głową w podłogę. - Wybacz mi, Panie, grzechy przeciw Tobie! Daj mi szybką śmierć! Wybacz, wybacz, wybacz.... -  powtarzała bez końca, a Satoshi patrzył na nią przerażony. Złapał ją za ramie, próbując jej przerwać, ale wyrwała się i kontynuowała. Satoshi podbiegł do drzwi.
  Spróbował je otworzyć. Były zamknięte, więc zaczął walić w nie rękami.
 - Wypuście mnie! - krzyczał. - Ja nie chce być poświęcony! -
 - Przestań, głupcze! - krzyknęła kobieta, przyciskająca niemowlę do piersi. - Jak cię usłyszą, to będą cie torturować, jako heretyka! Poświęć się, to przynajmniej umrzesz szybko!-
  Satoshi opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Cicho, mały. - szepnęła kobieta z dzieckiem. - Nie płacz. Zaraz będzie po wszystkim. Zaraz zajdzie słońce...- urwała, gdy otworzyły się drzwi.  Zrobiło się przerażająco cicho.
  Do pomieszczenia weszło dwóch ludzi. Mieli na sobie czarne szaty z kapturami zasłaniającymi twarze.  Na piersiach, czerwoną nicią, mieli wyszyte dziwne symbole. Czerwone koło otoczone dwoma okręgami, z drugiego, ku górze wychodził pojedynczy promień.
Za nimi stało jeszcze kilkunastu ludzi w podobnych szatach, tyle, że już bez kapturów.
- Powstańcie. - powiedział zakapturzony mężczyzna. - Gdy zajdzie słońce, zostaniecie złożeni w ofierze Panu Końca  i Początku, Panu Nowego Świata. Każda próba ucieczki, czy oporu, zostanie uznana za herezje, a zamęczenie heretyka na śmierć ucieszy naszego Pana.
- Chodźcie. - odezwała się druga zakapturzona postać, najwyraźniej kobieta. - Ceremonię czas rozpocząć.

  Gdy wyszli na zewnątrz, Satoshi zrozumiał gdzie jest. Znajdował się na tyłach czerwonego kościoła. Słońce zachodziło i widział światła pochodni w oknach świątyni. Z kościoła dochodziły chóralne śpiewy. Grupa więźniów zatrzymała się, przerażona, ale zaraz ruszyła dalej, pogoniona przez strażników. Wprowadzono ich do środka.
  Wnętrze kościoła było wysokie, całe czarne z wyjątkiem kolumn, sięgających aż do sklepienia. Kolumny były czerwone, masywne i ciągnęły się od wejścia, do ołtarza. Na ołtarzu znajdował się ogromny biały kamień. Sądząc z zacieków zaschłej krwi, był to kamień ofiarny. Kamień nie był wysoki, tylko szeroki, zmieściłoby się na nim spokojnie dziesięciu ludzi. Stał na nim mężczyzna z odkrytą głową, ubrany w czerwone szaty z wyszytym złotą nicią symbolem. Kołem otoczonym dwoma okręgami. Ten sam symbol zdobił witraż na ścianie za ołtarzem. Koło było czerwone, okręgi i promień czarne, a tło żółte. Światło wpadające przez witraż, tworzyło ten symbol na posadzce, a promień był skierowany na wchodzących do świątyni.
   Na znak czerwonego kapłana poprowadzono ich środkiem kościoła, pomiędzy kolumnami, w stronę kamienia. Po bokach świątyni, w nikłym świetle pochodni kulili się, mówiący modlitwy ludzie, których twarzy nie dało się zobaczyć w ciemnościach. Modlitwa brzmiała jak miarowy pomruk, słowa były nie do odróżnienia.
Gdy doszli do ołtarza, wrzucono ich na kamień i kazano ustawić się w szeregu. Kapłan w czerwieni uniósł ręce do góry.
- Panie! Wspaniały Panie! Panie Zmian! Panie Końca, który zniszczyłeś nasz zepsuty świat, Panie Początku, któryś stworzył go na nowo czystym! Składamy ci ofiarę! Błagamy cię, uznaj ten świat, nie niszcz go i daj nam żyć na nim! Panie Nowego Świata, Nibiru! - wykrzyczał, a Satoshi spojrzał na niego w szoku. Ni-ni... Nibiru?
  Kapłan złapał za ramię jedną z ofiar. Była to ta staruszka, która tak rozpaczliwie modliła się w komórce. Wyciągnął ją przed szereg ofiar i puścił. Wyciągnął z rękawa sztylet.
- Błagam, Panie! - krzyknęła stara kobieta, gdy ją dźgnął. Krew chlusnęła na kamień, a staruszka upadła martwa.
  Przez świątynię przeleciał podmuch wiatru. Wszystkie pochodnie zgasły. Jedyne, nikłe światło, dochodziło z okien.
- Panie...? - wyszeptał kapłan. - Nie gniewaj się, to nie jedyna ofiara tej nocy. Wybacz, że zginęła tak szybko. Następne będą umierały dłużej! - krzyknął i spojrzał na więźniów.
  Satoshi już wiedział. Wiedział, zanim oczy mężczyzny spoczęły na nim. Zanim twarz kapłana rozciągnęła się w uśmiechu szaleńca. Wiedział, zanim mężczyzna wskazał na niego palcem.
Kapłan złapał Satoshi'ego za włosy i wyciągnął przed inne ofiary.
 - Na kolana! - wrzasnął i popchnął go.
  Satoshi upadł. Na kolanach patrzył jak kapłan unosi sztylet. Z ostrza spływała krew zabitej kobiety. Chłopak zamknął oczy. Zacisnął mocno powieki i czekał na cios.
  Poczuł zimne krople spadające na policzek.  Zaraz potem usłyszał krzyk. Otworzył oczy.
  Pierwszym co zobaczył, była ręka kapłana wisząca tuż nad nim. Trzymała rękojeść sztyletu. Ostrza już prawie nie było. Został tylko mały kawałek, szybko stający się przezroczysty. Cała reszta zmieniła się w wodę, która spływała po ręce kapłana i skapywała na twarz Satoshi'ego. Kapłan zbladł, otworzył usta i wydał z siebie dziwny, skrzypiący dźwięk. Któryś z wiernych znów krzyknął.
Satoshi przeniósł wzrok z jego ręki na przedramię. Trzymała je dłoń, mocno ściskając, niemal łamiąc kości. Spojrzał w górę nieco za mężczyznę.
Górowała nad nim ciemna postać. W niewidocznej twarzy lśniły czerwienią znajome oczy. Mrok otulał ją niczym płaszcz, rozpływając się i falując, tworząc na podłodze dziwne kształty. Nagle spłynął z postaci, niczym woda i otaczał już tylko jej nogi. Za kapłanem stał Nibiru.
Na jego twarzy już nie błąkał się znajomy półuśmiech. Był wściekły.  Satoshi poczuł dreszcz w dole pleców, sam nie wiedział czy strachu, czy czegoś innego. Usta Nibru wyginały się w asymetrycznym grymasie, uniesiona warga z jednej strony ukazywała kły.  Długie, rozpuszczone włosy sięgały, aż do ziemi, zlewając się z mrokiem. Tors miał nagi. Brwi miał zmarszczone, ale jego oczy były zimne jak lód. Jak lód splamiony krwią.
Kapłan upadł, dziwnie bezwładny. Z uszu zaczęła płynąć mu krew. Szeroko rozwartymi oczami patrzył przed siebie. Na kamień wpadli strażnicy w czarnych strojach.
Nibiru popatrzył na kapłana. Spojrzał na ciało staruszki w kałuży krwi, a potem na strażników. Przeniósł wzrok na Satoshi'ego, nadal klęczącego, teraz przed nim. Pochylił się i zerwał szatę z leżącego kapłana, zarzucił na chłopaka. Kapłan wstał i wyciągnął miecz, japońską katanę, w czerwonej pochwie. Wycelował miecz w Nibiru.
- Ofiarny miecz... Wyciągnął miecz... Świętokradztwo.... - Fala szeptów przetoczyła się przez kościół.
Kapłan zaśmiał się szaleńczo.
- Zginiesz demonie! - krzyknął, tocząc pianę z ust - To miecz zrobiony z meteorytu, który spadł z Nibiru, gdy nasz Pan palił nasz świat! Zginiesz przecięty tym ostrzem! - Wyciągnął miecz z pochwy.
 Klinga miecza była czarna. Ostrze obijało światło na czerwono. Rękojeść, tak samo jak pochwa, była szkarłatna. Nibiru przechylił głowę, patrząc na ostrze. Uśmiechnął się wilczo. Zaczął iść w kierunku mężczyzny z mieczem.
- Rzeczywiście, to miecz z części planety. - Zaśmiał się lekko. - Kto by się spodziewał. -
- Umieraj! - Wrzasnął kapłan, tnąc mieczem Nibiru. Ciął mocno, od ramienia po biodro. Satoshi krzyknął widząc jak ostrze przecina ciało mężczyzny. Wyciągnięta ręka dotknęła miecza.  Kapłan zawył.  A Nibiru wciąż stał.
I patrzył z drwiącym uśmiechem na ustach, podczas gdy rana, która powinna przecinać jego, rozdziela kapłana na dwie krwawiące połowy. Miecz upadł na ziemię. Nibiru podniósł go i spojrzał na krew.
- Nibiru... - szepnął Satoshi - Nibiru! - Długowłosy odwrócił się i spojrzał na niego. - To ty....-
W kościele zapadła cisza.
Ogromny witraż pękł, rozbił się na miliony kawałków. W drzazgi poszły kolorowe szyby i symbole na nich przedstawione. Do świątyni wlało się światło gwiazd. Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na wysokiego, długowłosego mężczyznę, z uwalaną krwią kataną w ręce, w czarnej szacie sięgającej do ziemi, owiniętej wokół bioder. Otaczające go strzępy mroku zbladły i znikły, zastąpione przez światło gwiazd.
Nagle jedna z ofiar upadła na kolana. Za jej przykładem ruszyli inni. Z jękiem padali na kolana, ręce wnosząc ku Nibiru błagalnie.
- Panie, zlituj się... Panie przyjmij nasze ofiary. -
Odwrócił się i spojrzał na nich. Zamilkli, patrząc w jego czerwone oczy, w których nie było ani współczucia, ani zrozumienia dla ich krzywd.
- Nie chce od was ofiar. Nigdy nie chciałem. Nie jestem waszym bogiem. - powiedział zimno i podszedł do klęczącego Satoshi'ego. Chłopak spróbował wstać, ale kolana miał zbyt miękkie. Ugięły się pod nim i znów upadł. Popatrzył na mężczyznę, stojącego nad nim.
Nibiru patrzył na niego, ze znajomym uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust. Chłopak owinął się czerwoną szatą, nagle dziwnie świadomy, że ma na sobie tylko krótką koszulę. Oczy Nibiru błysnęły. Przykucnął obok Satoshi'ego, złapał go pod plecami i kolanami, podniósł. Wziął go na ręce i ruszył w stronę wyjścia z kościoła. Mrok znów zaczął go spowijać.
Satoshi w pierwszym momencie spróbował się wyrwać, odruchowo, bez zastanawiania się, ale po chwili uspokoił się nieco i dał się nieść. Nie mógł się przezwyciężyć i spojrzeć na Nibiru.
Ludzie w świątyni patrzyli za odchodzącym Nibiru. Nagle jeden w wiernych wstał i krzyknął za nim:
- Więc co mamy robić, Panie?!
Nibiru przystanął i spojrzał na niego przez ramię.
- Żyć.
-Ale jak?! Nie mamy niczego!
 Nibiru odwrócił głowę i poszedł przed siebie.
- Panie! - Krzyknął rozpaczliwie mężczyzna.
- To wy jesteście ludźmi. Jak ja mogę wam tłumaczyć jak żyć? - powiedział Nibiru i rozpłynął się w ciemnościach nocy.
W kościele zapanowała cisza.

***

Szli przez miasto owinięci w ciemność. Nikt ich nie dostrzegał. Satoshi wziął głęboki oddech i odważył się wreszcie spojrzeć na Nibiru. Oczy mężczyzny były obojętne, był niespotykanie poważny, choć już nie wściekły. Jakby wyczuwając wzrok chłopaka, spojrzał na niego.
- Kim jesteś? - zapytał, jak już kilka razy wcześniej.
- Jestem Nibiru. - odpowiedział jak zwykle mężczyzna.
- Jesteś bogiem? - spytał. Nibiru prychnął.
- Czym jest bóg? To tylko słowo, którego ludzie używają by nazwać coś czego nie rozumieją. Jak demon czy człowiek. Ale co czyni ciebie człowiekiem, a mnie bogiem? Czym się różnimy? I ja jem, chodzę oddycham, i też też to robisz. Równie dobrze można ciebie nazwać bogiem.
- Ja nie mogę zrobić tego, co ty.
- Ja nie mogę wielu rzeczy, a część z nich możesz zrobić ty. Czemu to ja jestem nazwany bogiem?
- Chcesz powiedzieć, że nim nie jesteś? - zapytał Satoshi.
- Nie. - odparł Nibiru. - Chcę powiedzieć, że bogowie nie istnieją, przynajmniej nie tacy jak wy sądzicie.
Satoshi zamilkł. Nagle poczuł się zmęczony. Przymknął oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że oczy Nibiru znów są dziwnie głodne, ale mrugnął i znów były normalne. Przywidziało mi się. pomyślał. Już zasypiał, gdy sobie o czymś przypomniał.
- Nibiru... -
- Tak? - spojrzał na niego mężczyzna.
- Dziękuje. - mruknął, lekko czerwieniejąc.
 Nibiru uśmiechnął się, a oczy zabłysły mu czerwienią.
- Śpij. - powiedział. - Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca. - Ale Satoshi już tego nie usłyszał.
Spał.

***

To by było na tyle, na razie xD
Ale mam ochotę zaspoilerować :DDD   Mam nadzieje, że się podobało.
Za dwa tygodnie kolej Law-chan ^^
Do zobaczenia!

czwartek, 17 października 2013

RP (Shizaya) i sprawy organizacyjne.

Hej.
Jako, że ciągle docierają do mnie prośby o dalszy ciąg Shizayi, żeby choć troszkę Was ułagodzić i ukoić stęsknionę za Izayą i Shizu-chanem serduszka, wrzucam króciutkie rp autorstwa mojego i Law-chan. Nie ma ono żadnego związku z fabułą z mojego opowiadania, a powstało pod wpływem nudy. Nie będzie ono traktowane jako pełna notka, więc 21-ego możecie spodziewać się Nibiru 4. Nibiru będzie podzielone na serie, tak samo jak Shizaya, więc jak skończę tą część, będzie można spodziewać się Shizayi. Następnie, prawdopodobnie będzie historia Leona i Cody'ego (kto to dowiecie się czytając :P) a potem wznowienie Nibiru. A co dalej nie wiem, nie planuje aż tak daleko w przyszłość. Aha, plany mogą się zmienić, w zależności od możliwości i czasu.
Lubie pisać raz to, raz co innego. To, na co w danej chwili mam ochotę, stąd kolejność notek.
Tyle jeśli o mnie chodzi.
Law-chan najprawdopodobniej wciąż będzie wrzucać opowieści o Chrisie i Lawrence, być może pojawi się cała ich historia, nie tylko krótkie one-shoty.
Zachowany zostanie układ publikowania notek, to jest co dwa tygodnie, raz ja, raz Law-chan.
To tyle ze spraw organizacyjnych.

A więc czas na RP.
Kamera...
Akcja!


Shizuo: <idzie przez miasto, paląc papierosa i patrząc na wszystkich podejrzliwie zza czarnych okularów> Gdzie ta menda...

Izaya: *podskakuje radośnie, idąc przez Ikebukuro, gdy nagle dostrzega przed sobą znajomą postać. Uśmiecha się radośnie. Zaczyna machać ręką* -Oiii Shizuuu-chan~♫

S: <odwraca się szybko, wypluwając szluga, a gdy zaciska mocno pięści, zaczyna iść w stronę Izayi> IIIZAAYAAA-KUUN! Mówiłem, żebyś zabierał stąd swoją kościstą dupę!

I: -Kościstą? *czuje się lekko urażony, ale po chwili znów się uśmiecha* - Przyszedłem, bo pomyślałem, że się stęskniłeś, że ci nudno beze mnie, SHIZU-CHAN.

S: Ja ci zaraz kurwa pokażę, jak się stęskniłem! <wyrywa z pobocza znak, a potem biegnie za Izayą z żądzą mordu w oczach>

I: - Hej nie wymachuj tym żelastwem, Shizu-chan, bo zrobisz komuś krzywdę! * krzyczy uciekając, w biegu odwracając głowę za siebie. *

S: <biegnąc za nim, ciska znakiem z całej siły> Zamknij ryja!

I: *Już ma odskoczyć, gdy czuje, że coś ma nie tak z nogą. Patrzy w dół i widzi skórkę od banana. Poślizgnął się na niej i nie zdążył odskoczyć* No bez jaj *znak trafia go w głowę. Upada, oszołomiony*

S: Ty szmaciarzu... <podchodzi i chwyta go mocno za włosy, a potem szarpoie gwałtownie> Zaraz ci pokaże jak bardzo się kurwa stęskniłem...

I: *patrzy na niego oszołomionym spojrzeniem* Naprawdę? *próbuje być ironiczny, ale trochę mu przeszkadzają gwiazdki przed oczami*

S: Och, nawet nie wiesz jak bardzo... <puszcza jego włosy, ale chwyta wpół i przerzuca sobie przez ramię, a potem idzie z nim gdzieś w boczne uliczki>

I: *szarpie się, ale nagle przestaje widzieć, bo coś zalewa mu oczy. Ociera je ręką. * O krew. * Wyciera rękę o koszule Shizuo*

S: Przestań, mendo, bo ci zwiążę ręce <rzuca go na kontener ze śmieciami>

I: * Marszczy nos* Shizu-chan, nie wiedziałem, że lubisz takie klimaty....

S: To już wiesz. <zrywa okulary z twarzy i rzuca je gdzieś za siebie, a potem zaczyna rozpinać spodnie>

I: Planujesz na mnie nasikać? Zboczeniec! * wyciąga nożyk.* Chcesz, żebym ci obciął co nieco? 

S: Ty mi możesz co najwyżej obciągnąć <wyrywa mu nóż i wbija w zieloną blachę, a potem przytrzymuje go mocno za klatę, żeby nie uciekł>

I: *Zaczyna się niepokoić* Hmm... a co ty planujesz? *próbuje się wyrwać* 

S: Och, sam kazałeś mi pokazać, jak bardzo się stęskniłem <szarpie się z klamrą paska> A więc stęskniłem się tak bardzo, że postanowiłem cię przelecieć.

I: *Unosi brwi. Jest lekko spanikowany, ale próbuje zachować zimną krew*  Błąd, Shizu-chan. Zwierzęta nie parzą się z ludźmi. Nie chce być zoofilem. 

S: Jakby mnie to obchodziło <prycha, a potem zrywa z niego spodnie>

I: *Kopie go w kolano, podkula drugą nogę* Przestań żartować Shizu-chan! Przecież się mnie brzydzisz! 

S: Och, tak, ale po prostu bardzo się stęskniłem za swoją małpą <łapie go za włosy, a drugą ręką rozsuwa szeroko jego kolana>

I: *Próbuje go odepchnąć* Hej to obrzydliwe, Shizu-chan! Chcesz mnie zgwałcić na śmietniku? Jeszcze się czymś zarazimy! *szuka argumentów. JAKICHKOLWIEK*

S: Taka chodząca cholera jak ty może się jeszcze czymś zarazić? Zaraz się przekonamy... <wchodzi na śmietnik, wślizgując się między jego uda, za które mocno go przytrzymuje, a potem z całej siły wpycha członek w jego wejście>

I: *Oczy zachodzą mu łzami. Desperacko stara się rozluźnić.* Shizuu... boliii.... *Z zemsty gryzie go z całej siły w szyję i tak trzyma.*

S: <łapie go za włosy i mocno odchyla jego głowę w tył, a potem pcha> Wiem, że boli. MA boleć...

I: *Zaciska zęby i oczy zdecydowany nie wydać z siebie żadnego dźwięku. A tym bardziej, żeby nie patrzeć na Shizu-chana* 

S: I jak? Czujesz się już chory, szmato? <pcha znowu, wchodząc prawie do końca>

I: Czuje się chory od samego patrzenia na ciebie *warczy zza zacisnietych zębów* Mam nadzieje, że się czymś zarazisz.... potworze *już nie jest w stanie się powstrzymywać, jęczy z bólu i łzy ciekną mu po policzkach* 

S: <opiera się o ścianę obiema rękami, poruszając się coraz szybciej i wbijając coraz głębiej> Znalazł się kurwa chorowitek...

I: Tak jak myślałem, jesteś potworem * jęczy przez łzy, ale z dziwną satysfakcją w głosie* 

S: <wychodzi z niego i dochodzi na jego brzuch, po czym schodzi ze śmietnika, zapinając spodnie> Gorzej dla ciebie...

I: *Czuje krew zmieszaną z jego spermą spływającą mu po udach. Upada na śmietnik. Patrzy na niego.* Tak?

S: Lepiej jakby nie pieprzył cię potwór, co? A teraz spierdalaj, zanim nie zatęsknię znowu.

I: *Próbuje wstać. Przewraca się. Patrzy na niego znowu.* Przez jakiegoś potwora nie mogę sobie spierdolić, więc idź sobie, z łaski swojej ty... ty... *Opuszcza głowę*

S: No powiedz mi jaki jestem popierdolony <patrzy na niego z góry z pogardą w oczach>

I: Jesteś potworem. *mówi beznamiętnie. Nie patrzy na niego. Nie widać mu twarzy. Łzy padają mu na gołe uda*

S: Chodź tu, małpo... <dźwiga go z łatwością>

I: *Patrzy na niego zaskoczony, i szybko odwraca głowę. Niemrawo próbuje się wyrwać* Sam jesteś małpa *Jakoś nie stać go na lepszą ripostę*

S: A ty zoofilem... 

I: Nie, ja nie jestem. Ty jesteś jakimś... Humanofilem!

S: Lepsze to niż taki buc jak ty <czochra mu i tak zmierzwione już włosy>

I: *Prycha* Uważaj bo ubrudzisz swoje barmańskie wdzianko tym bucem, którego zgwałciłeś, i któremu leci krew ze spermą z tyłka! *Wyszło nie zamierzenie płaczliwie. Znowu się szarpie. *

S: Chcesz mi spierdolić czy nie?

I: Nawet na to nie mam siły! *ma mroczki przed oczami, więc wtula się w niego* Jak zasnę to mnie zabijesz?

S: Miałeś przecież spierdolić <wywraca oczami>

I: Nie mam siły. Ani spodni. *oczy mu się zamykają*

S: Cholera, jesteś taki beznadziejny... <wzdycha>

I: Ty bardziej * zasypia* Shizu-chan....?

S: Mmm?

I: Następnym razem jak się stęsknisz... użyj jakiegoś żelu, dobra? *śpi*

S: To go przynieś, małpo...

I: *wtula się w niego przez sen* Dobra Shizu-chan *mamrocze*

 (koniec?)


***
Mam nadzieje, że się podobało. Proszę o komentarze, one baaardzo motywują i od razu chce się pisać, jak ma się dla kogo XD
I zagadka:
Która z nas pisała jako Shizuo, a która jako Izaya?
^^



poniedziałek, 7 października 2013

Ja seme - ty uke by Law-chan cz.2

Ohayo ^^
Oto kolejna część opowiadania Law-chan. Mamy nadzieje, że będzie się dobrze czytać xD
Najprawdopodobniej następnie wrzucimy moje opowiadanie, ponieważ ustaliłyśmy, że będziemy się wymieniać. Ogólnie postaramy się wrzucać co dwa tygodnie, ale mi się pewnie nie uda, więc z góry przepraszam za opóźnienia. Proszę Was bardzo o wyrozumiałość, ponieważ mam w tym roku dyplom, mnóstwo roboty w związku z tym, a na dodatek MATURA IS COMING. xD
Cóż robić, czwarta klasa, ostatnia.
Ale koniec o moich problemach.
Życzymy miłego czytania i jak zwykle prosimy o komentarze (chcemy znać Waszą opinię! ^^)



Ja seme – ty uke 2


 Mam na imię Lawrence. Znacie, prawda? Otóż ten humorzasty, wredny i bezczelny Law to ja. Tak nazywa mnie Chris i tak o mnie w głębi duszy myśli, a w dodatku łudzi się, że ja o tym nie wiem, ale on jest tak prostolinijny, że bez trudu to odgadłem. Ale to nie o tym. Nie chcę go naśladować i rozwodzić się, jaki to ze mnie zimny, niezdecydowany typ, który nie wie czego chce i doprowadza tym wszystkich do szału – co zresztą uwielbiam - bo chcę ukazać coś zupełnie innego.
Chcę rozwiać mgłę tajemniczości nad tym co ten cholerny narcyz, który nikogo nie potrzebuje, czuje, podczas gdy Chris wylewa siódme poty, aby oddać co z kolei on odczuwa, gdy idziemy do łóżka. Tak, pragnę to ukazać, bo na pewno wszyscy sobie wyobrażają jaki to jestem niewyżyty, a żaden partner nigdy mnie nie zaspokaja, a to wcale nieprawda. Żeby to udowodnić, przedstawię moment, który za każdym razem wywołuje szeroki uśmiech na mojej twarzy. Oczywiście, Chris o tym nie wie, bo gdyby wiedział, rozpanoszyłby się i wszedłby mi na głowę. A skoro mowa o wchodzeniu… Wtedy to właśnie Chris był seme, nie powiem, całkiem dobrym, ale rozmawiając z nim o tym, całkowicie się tego wypieram. A on jeszcze myśli, że jestem szczery do bólu…
Było to zaraz po tym, jak pozwoliłem Chrisowi pierwszy raz być seme. Spodobało mu się, mi w zasadzie też, ale czy ja wyglądałem na kogoś, kto nadawał się na uke? Czysta niedorzeczność.
- Laaaw… - jęknął znudzony na łóżku, patrząc jak piszę pracę na konkurs literacki. Nawet na niego nie spojrzałem.
- Co?
- Chodź do mnie… Laaaw, no proszę cię…
- Zaraz – wymruczałem przez zaciśnięte zęby, marszcząc w skupieniu brwi.
I to niby ja jestem niewyżyty? Też mi coś… Popatrzcie na niego!
- Laaaw? A mógłbym znowu… - urwał, jakby speszony, ale kiedy nie odezwałem się ani słowem, dopisując następne zdanie, nabrał ze świstem powietrza i dokończył: -… mógłbym znowu być seme?
Trochę, jakbym dostał w twarz, ale przynajmniej na niego spojrzałem.
- Boli cię głowa? – zapytałem, unosząc kpiąco brew.
- Dlaczego nie chcesz?
- Daj spokój. Nie pozwolę, żebyś znów coś we mnie wsadzał.
- Kiedy to ty mi zawsze…
- Bo od tego jesteś.
Chris zrobił naburmuszoną minę, zakopując się w pościel, ja natomiast wróciłem do pisania, a raczej udawałem, że to robię, bo tak naprawdę, rozważałem czy naprawdę mu na to pozwolić. Po chwili rzuciłem zeszyt na biurko, siadając na blacie i założyłem z wdziękiem nogę na nogę, a potem spojrzałem na niego, przekrzywiając głowę z uwodzicielskim uśmiechem i powiedziałem:
- Dobra. Zgoda.
- H-haa…? – Chris wystawił głowę z pościeli z miną, jakby usłyszał, że chcę wyskoczyć z okna z 20. piętra.
- No chyba, że nie chcesz – dodałem zaraz, odgarniając niesforny lok za ucho.
- Chcę! – wrzasnął rozgorączkowany.
Kiedy podszedł do mnie trochę chwiejnym krokiem, przez co miałem ochotę roześmiać mu się w twarz, usiadł na moim obracanym fotelu, patrząc na mnie niepewnie. Wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem go po policzku i podbródku, a potem powiedziałem:
- Dlaczego mój seme się tak trzęsie?
Chris prawie z wściekłością odepchnął moją dłoń i wstał, patrząc na mnie hardo.
- Wcale się nie trzęsę, mały – burknął, a jego ton wzbudził następną falę śmiechu, którą ze wszystkich sił starałem się zdusić. To by zraniło jego godność, przestałby przychodzić, a mi się abstynencja seksualna wcale nie uśmiechała, więc lepiej było po prostu się opanować.
- Skoro tak mówisz… - mruknąłem, ograniczając uśmiech do minimum, bo czułem, że gdybym jeszcze o milimetr wykrzywił wargi, wybuchłbym szaleńczym śmiechem. Cholera, on był taki zabawny, kiedy zgrywał twardego! A jaki słodki…
Ale tamtym razem go poniosło, naprawdę mnie zerżnął. Aż się zdziwiłem… chociaż miałem jednocześnie cichą nadzieję, że dziś też go poniesie. Naprawdę miałem na to ogromną ochotę.
Gdy sam się zorientował, że ta uwaga do mnie zabrzmiała trochę… głupio, zmarszczył gniewnie brwi, a potem złapał mnie za kolana i rozsunął moje uda tak szeroko, aby się miedzy nimi zmieścił. Zacisnął mocno palce na mojej szczęce i pocałował drapieżnie, niemal brutalnie, a potem przyciągnął do siebie, trzymając za pośladki.
Szczerze? Nigdy go o to nie podejrzewałem! Nie znałem go od tej strony.
Później wepchnął język w moje usta, napierając udem na moje krocze. Po chwili popchnął mnie na biurko i cudem nie zniszczyłem ekranu komputera, który, bądź co bądź, był w cholerę drogi. Rozpiął szybko moją koszulę – zrobił to błyskawicznie. Nie miał już z tym problemów, nie trzęsły mu się ręce tak jak zwykle. Gdy już mój tors, ramiona i brzuch były nagie, Chris stanowczo przycisnął mnie do blatu biurka, więc opadłem posłusznie, wspierając się już tylko na łokciach, po czym zaczął mnie całować. Po szyi, potem obojczykach, z czego jeden nawet polizał przeciągle po całej długości, następnie przesunął się na klatkę piersiową. Mój oddech przyspieszył, zrobiło mi się strasznie gorąco, w spodniach ciasno tak, że zaczynało mi to sprawiać ból, ale to jeszcze nic. Z mojego gardła wyrwał się całkiem niespodziewany – nawet przeze mnie – jęk, gdy najpierw przygryzł mój lewy sutek, a potem zaczął lizać go czubkiem języka dookoła. Dysząc ciężko, patrzyłem, jak ujmuje drugą brodawkę w dwa palce i zaczyna ją pocierać, później delikatnie szczypać, w końcu masować klatkę piersiową, aż w końcu zacisnął palce, wbijając lekko paznokcie w moją skórę i podniósł głowę, po czym dotykając wypukłości w moich spodniach zapytał bez cienia wstydu:
- Podoba się, Panie Nie-Będziesz-Mi-Niczego-Wsadzał?
Nie odpowiedziałem. Po prostu gapiłem się na niego, oszołomiony, ale naprawdę mi stał… To znaczy… za każdym razem, ale wtedy wystarczał mi sam widok jęczącego Chrisa, a tymczasem Chris nie zajęczał teraz ani razu, a byłem nawet bardziej napalony niż zwykle i w dodatku sam jęczałem.
To było oburzające…
Patrzył na mnie nadal uparcie, a gdy ciągle nie słyszał odpowiedzi, wsunął dłoń w moje spodnie i zacisnął palce na mojej męskości, aż jęknąłem, pragnąc, żeby teraz-natychmiast wziął mnie w usta, chociaż wiedziałem, że tego nie zrobi. Nie obciągnie mi, gdy był seme. Jako uke, łatwo było go do tego przekonać, i w zasadzie on to lubił, nie kazałbym mu, gdybym wiedział, że to dla niego coś w rodzaju tortury, ale naprawdę to lubił. Tylko że jako seme, nigdy by się na to nie zgodził, prędzej mnie by do tego zmusił. Rozpiął moje spodnie tak gwałtownie, że guzik się oderwał i z brzękiem odbił od paneli. Kiedy zaczął mi robić dobrze dłonią, najpierw moje plecy wygięły się w łuk, a ja z sapnięciem przymknąłem powieki, a potem przerwał i przyciągając mnie do siebie, powiedział:
- Obejmij mnie – Tak jak ja to często robiłem.
Objąłem go, a jakżeby inaczej. Otoczyłem mocno ramionami jego szyję, a on zaczął znowu. Przywarłem do niego mimowolnie, kiedy złapał mnie w obie dłonie, poruszając nimi szybko. Myślałem, że oszaleję. Naprawdę. I w ogóle, gdzie on się nauczył takich rzeczy? Czyżby oprócz rysowania komiksów, czytał po nocach jakąś Kamasutrę?
Gdy dochodziłem, wbiłem paznokcie w jego kark, wyginając plecy w łuk, a potem oparłem się o biurko, dysząc ciężko.
- Law, spójrz na mnie. Popatrz, co zrobiłeś – powiedział cicho, jakby z cieniem groźby. O w mordę, miałem ochotę go za to udusić, ale było to jednocześnie tak podniecające, że zarazem oprócz żądzy mordu wywołał we mnie chęć natychmiastowego zaciągnięcia go do łóżka – taka przewrotna była z niego bestia. Czasem był lepszy z tymi swoimi sprzecznościami ode mnie. Otwarłem oczy, które zaszły mgiełką i spojrzałem na niego. Potem, podążając za jego wzrokiem, zerknąłem na jego dłoń. Cała była w mojej lepkiej spermie. Normalnie nie był to dla mnie powód do wstydu lub zakłopotania, ale teraz zaczerwieniłem się i wyglądałem z tym pewnie jak cegła. A na pewno byłem wtedy głupi niczym cegła.
Uniosłem na ramiona zmiętą koszulę, która opadła i zatrzymała się na moich łokciach, a potem, odwracając wzrok, burknąłem:
- I co z tego? Ręka jak ręka…
Kiedy teraz to sobie przypominam, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. O w życiu… ja i taki tekst?!
- Wiesz o co mi chodzi, prawda? – spytał Chris cicho, a ja doskonale wiedziałem. – Chociaż z drugiej strony… - rzekł po chwili zamyślonym tonem, jednocześnie ściągając ze mnie koszulę – mam ochotę na coś innego.
A ja nadal wiedziałem o co mu chodzi. Aż za bardzo. Czekałem tylko, aż złapie mnie za włosy i rzuci na kolana, a gdy to zrobił, zebrał moje długie włosy do kupy, bawiąc się jednocześnie pojedynczymi pasemkami, które ubrudził moją spermą, i czekał aż rozepnę jego spodnie. Ależ zrobił się z niego brutal… Klękajcie narody! Nawet ja taki nie byłem, dlatego nigdy więcej nie dopuściłem go do roli seme. Wepchnął się głęboko, niemal do gardła i z trudem łapałem oddech. Zamknąłem oczy, zawsze zamykałem, i zacząłem mu obciągać. Wtedy na chwilę znów był sobą. Szczególnie, kiedy kończył. Wtedy czułem, jak mocno pulsował w moich ustach i czułem już na języku słone krople, a gdy zalał mi usta gorącym nasieniem, wyjęczał moje imię tak samo przeciągle, jak zawsze. Tak samo słodko.
Żeby być seme, musiał jeszcze trochę potrenować… ja bym na przykład nigdy tak nie jęczał.
Później, kiedy ściągnął ze mnie spodnie, oparłem się mocno o biurko. Nie miałem już na sobie nic, i to było niesprawiedliwe! On był ubrany! Czułem się taki nagi… Choć z drugiej strony, jak miałem się czuć, skoro naprawdę byłem nagi?
Chris wygrzebał z szuflady jakąś oliwkę, bo tam je trzymałem. Nikt nie grzebał w moim biurku, więc mogłem tam spokojnie przechowywać wszystkie takie rzeczy. Gdy wetknął we mnie palec i zaczął poruszać nim delikatnie, otworzył buteleczkę zębami i po chwili wylał na trzy palce śliski płyn. Ależ mi się zrobiło przyjemnie, gdy czułem ślizgające się w mnie palce, które tak słodko drażniły mnie w środku… W końcu pogładził moje rozszerzone wejście opuszkiem palca, po czym przyciągnął za biodra i wszedł. Do połowy. Niemal przeżyłem wstrząs, gdy poczułem go w sobie. Przez moment nawet zrobiło mi się ciemno przed oczami. Oddychałem chrapliwie, zaciskając palce na krawędzi biurka. A kiedy wycofał się i wbił znowu, tym razem głębiej, ale wciąż nie do końca, wygiąłem się z bolesnym jękiem. Wyprężyłem się niczym struna, drżąc.
- Nie… ruszaj się… - wycedziłem przez zęby – …głupku…
- Spokojnie, Law. Nie skrzywdzę cię przecież… - oparł głowę między moimi łopatkami, głaskając moje biodra. Poruszył się dopiero po dłuższej chwili, gdy ból opadł do minimum. Wtedy zrobiło się naprawdę słodko i gorąco. Wzdychałem za każdym razem, gdy na nowo przyciągał mnie za biodra, wchodząc coraz głębiej. Włosy całkiem zakryły moją spoconą twarz, bo spuściłem bezsilnie głowę, ale palce zacisnąłem tak, że niemal straciłem w nich czucie. Kiedy trafił w moją prostatę, znów się cały zesztywniałem, drżąc z urywanym stęknięciem na ustach.
- Law… Law, spójrz na mnie… - Chris na moment przerwał, łapiąc mnie za brodę. Kiedy pocałowaliśmy się mocno, drażniąc nawzajem językami, wysunął się ze mnie i odwrócił do siebie przodem. Wszedłszy ponownie, objął mnie z całych sił, a ja jego nogami. Przymknąłem powieki; czułem jego drżenie, które doprowadzało mnie do szału. Złapałem go za włosy, całując mocno, a on wplótł palce w moje, które przykryły w nieładzie moje ramiona, plecy, opadały też na biurko. Obaj byliśmy blisko kresu wytrzymałości. Kiedy Chris przysunął bliżej mój obracany fotel, zaczepiając o niego nogą, usiadł na nim, sadzając mnie na swoich biodrach. Wtedy ja zacząłem podnosić się i opadać w szaleńczym tempie, przyciskając jego głowę do swojej klatki piersiowej. W końcu z przeciągłym jękiem wygiąłem plecy w łuk, nadal przyciskając do siebie Chrisa, który wpił palce w moje biodra i doszedł jednocześnie ze mną. Opadłem plecami na biurko, zdyszany, a Chris leżał parę chwil na moim mostku, wyczerpany. Padłszy na oparcie mojego fotela, spojrzał w dół. Obaj byliśmy ubrudzeni moją spermą…
- Cholera… - westchnąłem, próbując z niego zejść, bo nadal był w środku, a kiedy stanąłem chwiejnie na podłodze i niepewnie położyłem dłonie na swoich pośladkach, poczułem jak z kolei jego płyny zaczynają spływać mi po udach. – Patrz, co zrobiłeś…
Gdy spojrzał na moje chude uda, po których zaczęły sunąć w dół białe stróżki, zaczerwienił się ze wstydem.
- Szlag… przepraszam… - szepnął, na powrót zmieniając się w uke, ale na koniec zebrał w sobie jeszcze resztkę odwagi, zmarszczył brwi i powiedział krótko: - Chodź tu.
Słysząc to, ja także się zaczerwieniłem. Jak już wspominałem, niby był niewinny i słodki, ale potrafił wzbudzić we mnie kilka sprzecznych emocji naraz. I to także wywoływało we mnie wewnętrzne sprzeczności. Nienawidziłem i kochałem to zarazem. Ostatecznie… psychologiczny kalejdoskop ze mnie.
Usiadłem ponownie na jego kolanach, a on zapadł się w fotelu, uniósł moje biodra wysoko i zaczął to wszystko zlizywać. Nawet ja bym go do tego nie zmusił… ale on sam chciał. Kiedy czułem jak jego śliski język sunie po mojej skórze, odgarnąłem przeszkadzające mi włosy, sapiąc cicho, a Chris, zamknąwszy oczy, tak samo, jak ja to robiłem, wsunął sobie mojego penisa w usta, zaciskając palce, abym przypadkiem za wcześnie nie doszedł. Wydałem wtedy z siebie jakiś nieokreślony syk i tym razem to on mnie lizał, więc z powrotem zdegradował się do roli uke. Drażnił mnie językiem i wargami, na zmianę wsuwając go sobie głęboko albo pieszcząc tylko czubek. Nie mogłem już tego znieść. Złapałem go mocno za nadgarstki i przycisnąłem do swojej klatki piersiowej, która unosiła się szybko w rytm rozpaczliwie łapanego oddechu. Ponieważ drażnił akurat żołądź, skończyłem mu z głuchym westchnieniem na twarz i poddałem się… W taki sposób nigdy nie będziemy czyści…
A kiedy teraz to wspominam, zaśmiewam się do łez, jednocześnie czując się taki szczęśliwy. I cóż ja bym zrobił bez tego swojego napaleńca…? Chyba bym umarł, bo kochałem go ponad wszystko, ale żeby nie było, nigdy nie powiedziałem mu tego prosto w twarz. On i tak wie, tak jak ja wiem, że darzy mnie tym samym uczuciem równie mocno.
Otarłem jego twarz swoją koszulą, a potem, chcąc, nie chcąc, obaj poszliśmy się wykąpać. Och, prysznic z nim… To dopiero jazda… Kiedyś opowiem, ale teraz… za dużo jak na jeden raz, nie sądzicie?
Tak… jestem wredny…