piątek, 22 listopada 2013

Nibiru 5 (cz.2)



Hej.
Hmmm... Zacznę tak

Jest godzina 00:52. Czyli już piątek.
Przepraszam.
Nie wyrobiłam się, choć się starałam.
Błagam o wybaczenie.
Życzę miłego czytania.


Nibiru cz. 5 (cz.2)


- H-hej... - wyjąkał Satoshi. Palce Nibiru sprawiały mu przyjemność, ale był zbyt wystraszony, żeby pozwalać na tak wiele.  - Co ty.... - urwał, czując dłonie mężczyzny na pośladkach. Delikatnie dotykały, muskały jego skórę. Chłopak sapnął. Spróbował się uwolnić. Nibiru spojrzał mu w oczy, mrucząc, a Satoshi zauważył, że robi to w rytm muzyki. Całe ciało mężczyzny wibrowało.
- Przestań... - jęknął, jednak zauważył z przerażeniem, że przyjemność spowodowana dotykiem działa na niego, że zaczyna się podniecać. Nie spodziewał się, nigdy mu się nie zdarzyło by podniecił go ktoś tej samej płci. Nibiru wsunął mu udo między nogi i dzięki temu z pewnością czuł, że chłopak  nie przyjmuje dotyku obojętnie.
- E-ej... - sapnął, czując łzy w oczach. - Nibiru... -
 Nibiru chwycił jego twarz w dłonie, Satoshi zacisnął powieki.  Po chwili poczuł oddech mężczyzny na twarzy.  Zagryzł wargi, nie wiedział czego się może spodziewać. Gdy Nibiru musnął swoimi ustami jego powieki, znalazł dłońmi jego włosy i zacisnął palce na długich pasmach.
- Szszsz... ciii - szepnął mu Nibiru do ucha.
Chłopak wzdrygnął się.
- Nie bój się. - mężczyzna pocałował go w ucho. - Nie zrobię ci krzywdy, przecież mówiłem. - I jego dłonie wróciły na pośladki, lekko je ściskając i paznokciami robiąc delikatne kółeczka na miękkiej skórze. Przesunął ustami w dół jego szyi i ugryzł lekko w obojczyk. Satoshi'ego przeszył dreszcz. Jego próby obrony słabły. Mężczyzna spokojnie pieścił jego ciało, nie zwracając uwagi na opór chłopaka. Jego ręce wędrowały po całym ciele chłopaka, głaszcząc gdzieniegdzie, czasem delikatnie drażniąc wrażliwą skórę paznokciem, a czasem zdecydowanie drapiąc i ściskając. Chłopak miękł z każdą chwilą. W końcu poddał się zupełnie.  Zagryzł wargi starając się tłumić jęki.
Nibiru uśmiechnął się z triumfem w czerwonych oczach, ale chłopak tego nie widział, wciąż miał zaciśnięte powieki. Dlatego nie wiedział co mężczyzna robi, dopóki nie poczuł, że jest podnoszony w powietrze. Odruchowo otworzył oczy, zaraz jednak je zamknął. Sam nie wiedział czemu, ale bał się doświadczyć tego wszystkiego z otwartymi oczami.
Poczuł, że jest kładziony na czymś miękkim, pewnie kanapie , po chwili długie kosmyki musnęły jego twarz. Złapał się ich, jak gdyby tonął, a one były rzuconą mu liną ratunkową. Usłyszał szelest ubrań i materac ugiął się, gdy Nibiru na niego wszedł.
Czuł usta mężczyzny na swojej szyi.
Palce drażniące mu sutki, drugą dłoń powoli wędrującą w dół jego ciała.
Wargi na sutkach, całujące, pieszczący język.
Ugryzienie, mimo że nie mocne, a jednak wstrząsające całym jego ciałem.
Dłoń zaciskającą się na członku.
Jęknął przeciągle. Łzy spłynęły mu twarzy, nie bólu i upokorzenia, tylko zwykłego ludzkiego strachu. Nibiru przerwał wykonywane czynności. Poczuł jego oddech na policzku i palce delikatnie przeczesujące jego włosy.
- Otwórz oczy. - wyszeptał mężczyzna. Satoshi odwrócił głowę. Palce pogłaskały go po twarzy. Były wilgotne od łez. - Otwórz. - prosząco powtórzył Nibiru.
Niechętnie rozchylił powieki. Nie spojrzał na Nibiru. Bał się, że zobaczy na jego twarzy ten głód, a tego w tym momencie nie zniósłby na pewno.
-Popatrz na mnie. - Chyba czytał mu w myślach, każąc mu robić to, czego się bał.
Powoli odwrócił głowę i uniósł wzrok na twarz Nibiru. Mężczyzna patrzył na niego poważnie. Włosy miał rozpuszczone i chyba był nagi, chłopak nie widział wyraźnie, wpatrzony w jego oczy, które nagle błysneły lekko czerwienią, jednak po chwili przygasły. Wyglądał w miarę normalnie, o ile ktoś taki może normalnie wyglądać.
Przysunął się do chłopaka i przyciągnął go do siebie. Chłopak westchnął zaskoczony, gdy znalazł się w jego objęciach. Mimowolnie zesztywniał. Nibiru przytulił go i wtulił twarz w jego włosy.
- Nie płacz... - wymruczał. - Już nie będę. - Pogłaskał go po włosach. - Przepraszam. -
Chłopak, słysząc to, niespodziewanie dla siebie się rozkleił. Rozpłakał się tak naprawdę pierwszy raz od śmierci rodziców, od obudzenia się wśród trupów, gdy wszystko już nie było takie jak wcześniej. Zaszlochał.
- Już, już. - mruknął Nibiru. - Spokojnie...
- N-nie o to-o cho-odzi... - chlipnął Satoshi. - Wy-wystraszyłem się po prostuuu...
I nagle wtulił się w Nibiru, jak wystraszone kocie. Nibiru na chwilę zamarł, ale za moment już go obejmował, chyba troszkę zdziwiony.
- Nie boisz się już? - spytał ostrożnie.
- N-nie zrobisz mi krzywdy? - spytał chłopak, powoli się uspokajając.
Nibiru się uśmiechnął.
- Tobie nie mógłbym zrobić krzywdy. -
- D-dlaczego? -
- Bo... ty to ty. Jesteś sobą. Nie musisz się mnie bać. Ciebie nie chcę skrzywdzić.
 Satoshi popatrzył na niego, nieco zdziwiony, ale już na tyle znał Nibiru, by wiedzieć, że jaśniejszej odpowiedzi się nie doczeka. Dopóki Nibiru nie zechce tego jaśniej powiedzieć, to nie powie.
- To jak, nie boisz się? -
- Trochę się boje... ale mniej. - przyznał Satoshi.
Nibiru odsunął się od niego i z namysłem dotknął palcem jego ust.
- Słodkie. -
Chłopak zaczerwienił się. Zastanowił się.
- Jakbym poprosił, żebyś przestał, zrobiłbyś to?-
- Tak. - uśmiechnął się Nibiru. Nagle przywiódł na myśl Satoshi'emu Kota  z Cheshire, chociaż właściwie sam nie wiedział czemu. Może przez te ostre zęby szczerzące się w uśmiechu?
- Obiecujesz?
- Obiecuje. - Uśmiech Nibiru znikł w mgnieniu oka. Satoshi przysunał się do niego i powoli, z wahaniem, dotknął swoimi wargami jego warg. Nibiru powoli, jakby dając chłopakowi czas do namysłu przewrócił go na plecy i zawisł nad nim, jednocześnie pogłębiając pocałunek. Dłońmi delikatnie pieścił jego szyję i plecy. Satoshi wplątał dłonie w jego włosy, tuż przy głowie i zaczął gładzić miękkie pasma. Nibiru zamruczał.
Polizał go po szyi końcem języka, a dłoń przesunął z pleców chłopaka na jego uda. Po chwili całując po kolei obojczyki, sutki i żebra chłopaka zszedł do jego podbrzusza i ugryzł go lekko. Niespodziewanie chłopak jęknął, sapnął i odrzucił głowę do tyłu. Był bardzo podniecony. Nibiru uśmiechnął się i poślinił palce. Sięgnął reką i zaczął drażnić opuszkiem palca wejście Satoshi'ego.
Chłopak wyprężył się. To dziwne. Bał się, ale było mu dobrze. Jakoś... ten strach zszedł na dalszy plan. Otoczył ramionami jego kark i wtulił twarz w jego szyję. Nibiru wsunął mu palec do środka i poruszył nim. Satoshi wstrzymał oddech. To było naprawdę dziwne uczucie, dziwne, ale nie nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Mężczyzna ruszał przez chwile palcem, moment później wsunął drugi i rozłożył palce jak nożyczki. Chłopak jęknął.
Nibiru rozciągał go, szukając jego wrażliwego miejsca. Poczuł wilgoć na szyi.
-W porządku? - spytał.
-Yhmmm... - jęknął chłopak. Mężczyzna pogłaskał go po włosach i wsunął palce głębiej, paznokciami drażnić wrażliwe wnętrze chłopaka.  Nagle chłopak wydał z siebie niski, głęboki jęk i nabił się na jego palce.
- Tutaj? - mruknął i pogłaskał to miejsce.  Satoshi zadrżał i westchnął. Nibiru wyjął palce. Chłopak zaburczał niechętnie, czując dziwną pustkę. Nibiru przyłożył swojego członka do wejścia Satoshi'ego, a po chwili wszedł w niego powoli ale zdecydowanie. Chłopak wydał z siebie stłumiony okrzyk bólu. Nibiru zatrzymał się. Objął go i przytulił go do siebie.
-Spokojnie. - mruknął. - Rozluźnij się. Przestanie boleć. - Pogłaskał go uspokajająco po plecach.
- O-ok... - jęknął chłopak. - Już. - szepnął po chwili.
Nibiru zaczął się poruszać. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Nagle uniósł chłopaka i posadził go sobie na kolanach, chwycił za biodra i zaczął na siebie nabijać. Ich brzuchy ocierały się o członek Satoshi'ego sprawiając mu sporo przyjemności.
Chłopak w pewnym momencie sam zaczął się unosić i opadać. Mężczyzna złapał go za ramiona, oderwał od siebie i spojrzał mu twarz. Satoshi był zarumieniony, miał łzy w zamglonych oczach. Po brodzie spływała mu strużka śliny. Jęczał i zdecydowanie były to jęki przyjemności. Nibiru nie wytrzymał i pocałował go namiętnie, wsuwając mu język do ust i pieszcząc nim język chłopaka.
Dłonią złapał go za członka i zaczął mu obciągać. Nabijał go na siebie szybko i gwałtownie. Coraz brutalniej. Nagle chłopak wyprężył się i trysnął mu w dłoni. Mężczyzna doszedł zaraz po nim, zalewając wnętrze Satoshi'ego.
Chłopak opadł i wtulił się w ramię Nibiru. Czarnowłosy ostrożnie położył się na plecach, tak że chłopak znalazł się na jego klatce piersiowej. Powoli wysunął się z niego. Przytulił go i głaskał go uspokajająco po plecach. Chwycił czerwone szaty leżące na brzegu kanapy i przykrył ich oboje.
- Przepraszam. - powiedział cichutko Satoshi.
- Za co? -
- Obśliniłem ci ramię. - chłopak miał czerwone uszy.
 Nibiru zachichotał.
- Nie martw się... Będzie dobrze.
 Satoshi zacisnął dłonie na ramieniu mężczyzny.
- Nibiru... -
- Hmm?
- Nie pójdziesz sobie? - spytał niepewnie.
Nibiru pocałował go we włosy.
-Nie. Zostanę z tobą. -
Chłopak odwrócił głowę i popatrzył na niego. Nibiru uśmiechnął się. Pogłaskał go po twarzy.
- Prześpij się. Pójdziemy stąd jak będzie bezpiecznie.
- A gdzie?
- Gdzie tylko zechcesz.

***

Mam nadzieję, że było spoko.
Mimo mojej karygodnej postawy proszę o komentarze.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Nibiru 5 (cz.1)

Hej.
Ten rozdział z dedykacją dla Yuki, która ma dziś urodziny.
Życzę wszystkiego najlepszego! :3 A prezent wkrótce pojawi się na blogu xD

Przepraszam za długość notki, ale jest to pierwsza część tego rozdziału. Po prostu nie miałam na głowie mnóstwo roboty, a czasu brak. Naprawdę przepraszam! ;.;
Następna część rozdziału pojawi się najpóźniej w czwartek wieczorem, najwcześniej jutro rano.
Proszę o cierpliwość i wyrozumiałość. ;.;


Nibiru cz. 5


Satoshi obudził się. Wciąż miał na sobie koszulę ze świątyni. Był przykryty czerwonymi szatami. Leżał na starej, lekko popsutej, podartej i powycieranej, skrzypiącej przy każdym ruchu kanapie.  Ale jednak kanapie. Nie pamiętał kiedy widział jakąś ostatnio.  Usiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu w którym się znajdował.
Ciemne, ciche z mnóstwem półek, wyglądało jakby było w piwnicy. Na podłodze leżała stara, szara wykładzina, pod pomalowaną na szaro, odrapaną ścianą stał stół. A na stole wieża i wielkie głośniki. W pomieszczeniu była para drzwi. Jedne, chyba wejściowe, wśród półek i drugie, koło stołu z głośnikami.
Wstał i podszedł do stołu. Przyjrzał się półkom. Stały na nich płyty i kasety z muzyką. Znajdował się w jakimś sklepie, bądź piwnicy maniaka muzyki.
Nie, chyba mały, obskurny sklepik, bo pod przeciwną ścianą stało biurko z kasą fiskalną. Podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je. Zobaczył zawalony korytarz. Ruiny wyglądały na niedawno ruszane, ale mimo to nie sądził by mógł zrobić sobie przejście. Zamknął drzwi. Nie tędy droga. Ruszył w stronę drugich drzwi. Przechodząc pogłaskał mimochodem głośnik.
Uwielbiał muzykę. Większość gatunków, nie było dla niego ważne, czy to rock, czy muzyka klasyczna. Jak mu się podobało, to słuchał.
Brakowało mu tego. Od dawna nie było na tyle prądu, by posłuchać muzyki, ani też nie miał sprzętu. Gdy zobaczył ogromne głośniki, coś go boleśnie ukłuło w duszy.
Odtworzył drzwi.
I stanął twarzą w twarz z Nibiru.
Zaskoczony spanikował i odskoczył. Wpadł na ścianę. Plecami przypadkowo przycisnął przycisk i w pokoju zapaliło się światło. Zaskoczony spojrzał na lampę.
Nibiru popatrzył na niego rozbawiony.
- Jak wystraszone kocię. - skomentował.
Satoshi spojrzał na niego ze złością. Opanował się. Znów popatrzył na lampę.
- Jest prąd? - wyraził swoje zaskoczenie. Nibiru popatrzył na niego pytająco.
- Światło. Jest światło. - wskazał na lampę. Nibiru zagapił się na jego palec. Satoshi poczuł się nieswojo. Zabrał ręke.
- W całym budynku może się świecić. - powiedział niechętnie Nibiru i przeniósł wzrok na szyję chłopaka. - Na dachu jest takie coś, co robi światło. Ale reszta budynku jest zamieszkana.
- Zamieszkana? - Zdziwił się Satoshi.
- Tak, nie jest tam bezpiecznie. Ale tu jest. One nie schodzą pod ziemię. Boją się. -
- Jakie one? - zaniepokoił się chłopak. - Co tam jest?-
- Ludzie, nieludzie. Tacy, co się zmienili do końca. Nie mają woli, ale ich pani ma. Jej głos tu nie dociera, dlatego tu nie wchodzą. Umierają jak zejdą. - Wyjaśnił Nibiru niejasno.
- Jak stąd wyjdziemy? - zapytał Satoshi. Nibiru popatrzył na niego jak na idiotę.
- Drzwiami.
- A oni? - wskazał na sufit i zauważył, że Nibiru znów niezdrowo zainteresował się jego palcem. Poruszył nim i zobaczył, że mężczyzna wodzi za nim wzrokiem.
- Najwyżej ich pozabijam. - odparł nieobecnym głosem Nibiru. Satoshi eksperymentalnie zbliżył palec do jego twarzy. Nibiru rozchylił usta.
A potem rzeczy potoczyły się błyskawicznie. Satoshi poczuł, że jest przewracany. Po chwili leżał na podłodze, przygnieciony ciężarem Nibiru. Mężczyzna trzymał jego dłoń, z wciąż wystawionym palcem. Spojrzał w oczy Satoshi'emu i zbliżył wargi do jego palca. Otworzył je i wsunął sobie palec do ust. Po chwili Satoshi poczuł lekkie ugryzienie. Otworzył szeroko oczy, czuł, że drży mu całe ciało. Nibiru znów miał ten głodny wyraz twarzy. Puścił jego palca, choć wyglądało jakby wcale nie chciał.  Odwrócił wzrok.
- Co to jest? - zapytał dziwnie gardłowym głosem, patrząc nad głowę Satoshi'ego, na stół. Chłopak zadarł głowę, spojrzał na wieżę i głośniki.
- Sprzęt do odtwarzania muzyki. - mruknął, głos mu drżał. Nibiru spojrzał na niego. Twarz mu złagodniała, przechylił głowę pytająco.
- Co to muzyka? - zapytał.
- Nie wiesz? - zdziwił się Satoshi, powoli się uspokajając. Nibiru pokręcił głową przecząco i oparł podbródek na obojczykach Satoshi'ego.
- Wytłumacz. - zażądał.
- To... - Satoshi zastanowił się. Spojrzał na świecącą lampę. - Pokazać ci? Tylko musisz dać mi wstać. - Nibiru podniósł się, robiąc niezadowoloną minę. Chłopak wstał i podszedł do wieży. Włączył ją. Działała.
- Podaj mi jakąś płytę z półki. Wybierz jedną. - powiedział. Nibiru popatrzył na półkę z namysłem. Po chwili wręczył chłopakowi płytę. Satoshi spojrzał na okładkę. Lana del Rey. Born to die. Zaskoczony spojrzał na Nibiru.
- Pokazuj. - powiedział mężczyzna i stanął za nim.
- Już. - powiedział Satoshi i włożył płytę do odtwarzacza.
Jedna płyta, tyle wspomnień. Jego matka była fanką Lany. Puszczała ją w samochodzie, jak odwoziła Satoshi'ego do szkoły i śpiewała 'Blue jeans'. Wtedy uważał to za żenujące, teraz... Chciałby to usłyszeć. Wybrał piosenkę. Z głośników popłynęły pierwsze takty utworu. Poczuł smutek. Tęsknił za mamą.
Miał ochotę płakać.
Opanował się szybko. Odwrócił się.
I will love you till the end of time
I would wait a million years
Promise you'll remember that you're mine
Baby can you see through the tears? - głos kobiety sprzed końca świata, otaczał ich i hipnotyzował, zapewniał o miłości.
- I jak? - spytał zachrypniętym głosem i spojrzał na Nibiru.
Nibiru szeroko otwartymi oczami patrzył w przestrzeń. Opuścił nieco wzrok.
- Da się tak? - wyszeptał. - Tak czuć... Wy możecie?
- Hę? -
- Tyle uczuć... - wymruczał nisko.  - Niesamowite... Nie wiedziałem...
Nagle Satoshi zdał sobie sprawę, że Nibiru przypiera go do stołu. Mężczyzna pochylił się do ust chłopaka. Z cichym pomrukiem pocałował Satoshi'ego i wsunął mu ręce pod koszulę, błądząc palcami po jego nagich plecach.
- ... że mogę tak czuć.


***

Jeszcze raz przepraszam. 
W ramach przeprosin wrzucam chibi postaci zrobionych w pewnym programie.


Nibiru



Satoshi

Oto link do programu, jakby chciał się ktoś pobawić:
Obiecuję, do czwartku wrzucę dalszą część. 
Mimo to mam nadzieję, że się podobało i proszę o komentarze. 

wtorek, 12 listopada 2013

Śpisz...? ('Boy Princess' fanfik, Shahi x Derek)



 Heeeeej xD
Czytałam sobie ostatnio manhwę Boy Princess (polecam, do kreski trudno się przyzwyczaić, ale jak się uda to jest fajna) i zrobiło mi się smutno, ponieważ... nie będę spoilerować, ale było mi smutno więc napisałam taki krótki tekścik. Kilka osób poradziło mi, żebym wrzuciła na bloga, więc wrzucam.
 Poniższy tekst może zawierać spoilery.

Dotyczy on relacji między Shahim, zielarzem i księciem następcą tronu, Derekiem.

Ten tekst jest traktowany jak rp Shizaya, czyli i tak w terminie powinien się pojawić kolejny rozdział Nibiru.
Miłego czytania i komentarze mile widziane :3


Śpisz...?


Hej Shahi...

Słyszysz mnie? A może już śpisz?

Dotykam cię, twojej mokrej od łez twarzy, ale nie otwierasz oczu.
Nie reagujesz.

Jak zawsze, zimny i obojętny, nieważne jak bardzo chce wymusić na tobie reakcję.

Śpisz.

Dziś było inaczej. Płakałeś. Po raz trzeci odkąd cię znam. Po raz pierwszy gdy cię sobie wziąłem. Drugi gdy na mnie wpadłeś, cały we łzach. I dziś, gdy chciałeś mnie zatrzymać ze względu na moje dziecko, na szacunek dla niego. Ale to nie ja jestem powodem twoich łez, lecz coś czego nie jestem w stanie ujrzeć. Płakałeś długo... Próbowałem zatrzeć twój płacz, sprawić, byś znów był  taki jak zwykle, ale nie reagowałeś. Nigdy nie reagujesz. Nieważne, jak źle i okrutnie cię traktuje. Ja... wiem, że mnie nienawidzisz. Rozumiem cię.  Mimo to, nie jestem w stanie sobie darować i cię zostawić.
Pożądam cię całym sobą, nie potrafię tego opanować. A ty uparcie na mnie nie patrzysz, nie podchodzisz do mnie. Nawet gdy cie do tego zmuszam, patrzysz gdzieś w dal, obojętnymi oczami, jakbyś nie wiedział, że istnieje. Ale twoje ciało odpowiada wbrew twojej woli. Pokazuje, że dla ciebie istnieję. Więc słucham ciała.

Shahi...

Twoje imię jest jak szelest ziół. których zapachem jesteś otoczony. Cichy i delikatny jak cień, i zimny i odległy jak księżyc. Czasem zdajesz się tak niematerialny.

Znów muskam palcami twoje policzki. Łzy wysychają, zostawiając słone ślady na skórze. Twoje srebrne włosy rozsypały się po poduszce, powieki ci drgają przez sen. Ciekawe co ci się śni. Zapewne koszmar o mnie.

Nie płacz, Shahi.
Straciłem nadzieję na odwzajemnienie moich uczuć, więc nie bolą mnie twoje łzy.
Tak sobie mówię. Ale mimo to nie lubię, gdy płaczesz. Nie chciałem ci dziś zrobić krzywdy. Starałem się, ale przegrałem z własnym pożądaniem. Byłem delikatny, ale to za mało, prawda? Gdybym wiedział co jest powodem twoich łeż, zniszczyłbym to i przywłaszczył sobie. Tak jak ciebie sobie przywłaszczyłem. Należysz do mnie.

Jesteś mój.

Nie ważne co zrobię, i tak mnie nie kochasz.

Nic tego nie zmieni.
Ale ja...

Kocham cię, Shahi. Tak bardzo, że nie jestem w stanie się powstrzymać.
Jestem złym, okrutnym człowiekiem. Egoistą.
Chciałbym...

Kocham cię.

Śpij spokojnie. Ja też zasnę.

Dobranoc Shahi.


***

Takie smutne ni to, ni sio. Mam nadzieję, że się spodobało.


poniedziałek, 4 listopada 2013

Cholerny deszcz by Law-chan

Hej XD
Czas na Law-chan.
Miłego czytania i prosimy jak zwykle o komentarze ^^


Cholerny deszcz…

- Law… Ja już nie chcę tak żyć, to jest bez sensu… - wyszeptałem, zaciskając z bólem palce na brzegu należącego do Lawrence’a biurka, na którym siedziałem. Patrzyłem gdzieś w kąt pokoju, aby tylko nie widzieć tego zimnego, nieugiętego spojrzenia Law’a utrzymującego mnie przy życiu przez ostatnie trzy miesiące. Lawrence siedział na krześle tuż przede mną, nawet opierałem stopy między jego nogami, ale ponad wszystko bałem się na niego spojrzeć.
Padało. Duże krople rzęsistego deszczu raz po raz stukały o szybę wielkiego okna za mną. Gdy słyszałem ten nieprzerwany szum na zewnątrz, wyobrażałem sobie jak spływają po szkle, a po chwili poczułem się jak jedna z tych kropli deszczu, bo ja także dałem za bardzo ponieść się wichrowi targających mną emocji, więc trafiłem daleko od celu, właśnie na tę szybę, po której teraz zsuwałem się w dół.
- Powiedz, że pozwalasz mi to skończyć… - szepnąłem błagalnie, naciągając czapkę na oczy, w których nagle wezbrały łzy i zaczęły spływać po policzkach.
- Nie powiem czegoś tak durnego – odparł lodowato Lawrence, wstając i opierając ręce koło moich bioder. – Nie powiem, bo nie pozwalam.
Kiedy złapał mnie za brodę i pocałował mocno, otwarłem szeroko oczy ze zdziwienia, czując jak moje serce się zatrzymuję. Byłem oszołomiony i trwałem przez chwilę w bezruchu, mogąc policzyć wszystkie rzęsy Law’a, a potem wydałem z siebie protestujący pomruk i odepchnąłem go za ramiona, ale wtedy przekonałem się, że bynajmniej nie zamierza na tym poprzestać, bo kiedy próbowałem uciec z biurka, Law powiedział złowieszczo ściszonym głosem:
- Siedź tu, Chris. Siedź i nie ruszaj się.
Kiedy tak patrzył na mnie mrocznie zza zasłony swoich czarnych włosów, zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie zadaję się z ludzkim wcieleniem diabła… Znieruchomiałem, wtedy Law przysunął krzesło bliżej biurka, zahaczając o jego nogę stopą, usiadł z powrotem, a potem, rozsunąwszy szeroko moje nogi, zaczął rozpinać mi spodnie.
Byłem przerażony! Nie wiedziałem kompletnie co robić.
- L-Law… - zacząłem bezradnie, ale Law właśnie uporał się z paskiem oraz zamkiem moich spodni i natychmiast mi przerwał, jedną ręką zbierając swoje włosy do tyłu, a drugą ujmując moje dłonie. Zacisnął je w swoich włosach, po czym, zerkając na mnie, mruknął:
- Zamknij się i trzymaj włosy.
Kiedy pokiwałem gorliwie głową, liczyłem na chociaż cień uśmiechu, ale była to nadzieja godna kogoś, kto w ogóle Lawrence’a nie znał. Uśmiech u niego w takim momencie to czekanie na cud, który ostatecznie się nie wydarzył, zamiast tego Law wyciągnął z bokserek moją męskość, co wystarczyło, abym cały zdrętwiał i przestał oddychać. Lawrence błyskawicznie przywrócił mi oddech, biorąc mnie w usta, bo wciągnąłem ze świstem powietrze, mimowolnie odrzucając głowę w tył. Po moim ciele rozeszła się silna fala przyjemności, która momentalnie skupiła się w kroczu. Poczułem jak sztywnieję w ustach Lawrence’a, a on zaczął poruszać językiem, co doprowadzało mnie do szału. Zacieśniłem palce w jego włosach, wydobywając z siebie jakiś nieokreślony syk.
Cholera… Mój pierwszy raz naprawdę przeżyję z facetem? Takie myśli dręczyły mnie bardzo krótko, bo Law zniszczył je, kiedy zacisnął mocniej wargi i przyspieszył. Zadygotałem konwulsyjnie, szybko złączając nogi z powrotem, a potem poczułem, że Law wyjmuje mój członek z ust. Gdy na niego spojrzałem, zobaczyłem jak strużka śliny ciągnie się od warg Law’a do mojej męskości. Kiedy mnie lizał z jakiegoś nieokreślonego powodu, bałem się zobaczyć jak to robił.
O matko… Przez niego zrobiłem się naprawdę wielki…
- Nie złączaj ud -mruknął, po czym zarzucił sobie moją lewą nogę na bark, trzymając ją mocno, a drugą ręką przesunął po moim członku. Pulsowałem w jego dłoni, na czubku było już kilka białych kropel, poza tym napięcie wrosło niemiłosiernie, więc byłem naprawdę bliski szczytu.
- L-Law… jak teraz włożysz go z powrotem, to… - wyszeptałem w kilku urywanych słowach, bo Lawrence znów potarł dłonią mój członek, a później jęknąłem na całe gardło, ponieważ z powrotem objął mnie mocno wargami.
Szlag… Miałem głowę Lawrence’a między nogami…
Jednak tym razem patrzyłem na każdy jego ruch. Widziałem jak jego głowa miarowo unosiła się i opadała, jak mój penis znikał w jego ustach, jego zamknięte oczy i pojedyncze loki na jego czole. Miał tak samo czerwone policzki z podniecenia jak ja.
- Wy… wyjmij… - wydyszałem, nie chcąc dojść mu w usta, ale on nie słuchał. Wygiąłem się ostro, odrzucając z krzykiem głowę. Eksplodowałem. Kiedy puściłem włosy Lawrence’a, rozsypały się na moich udach, a sam Law wypuścił mnie z ust i przełykając moją spermę, odgarnął zamaszyście włosy do tyłu.
Spojrzałem na niego zamglonym wzrokiem, przykładając do drżących warg równie drżące palce. Wciąż dyszałem, czapka opadła mi z czoła, przez co prawie nic nie widziałam, ale za wszelką cenę nie chciałem stracić Lawrence’a z oczu, więc uniosłem ją pospiesznie, próbując coś z siebie wykrztusić.
- Lawrence…- zdołałem w końcu wyszeptać – K-kochaj się ze mną… proszę…
I zdarzył się cud – Lawrence się uśmiechnął. Cholera… wyglądał z tym, jakby chciał mnie zgwałcić. Wziąć brutalnie i bez cienia litości. Ale i tak tego chciałem, choć nie wiem jakim cudem przeszło mi to przez gardło. Wstrzymałem oddech, gdy podszedł do mnie, przeczesując rozczochrane włosy palcami. Ujął mnie delikatnie pod brodę, głaskając kciukiem po zapadniętym policzku. Od Lawrence’a biło gorąco i podniecenie, jego policzki były równie czerwone, jak moje przed chwilą.
- No wiesz… Prosić mnie o takie rzeczy – wyszeptał kilka centymetrów od moich ust, przesuwając palcem po moich spierzchniętych wargach, a potem pocałował mnie delikatnie. Kiedy wsunął język w moje usta, przesunął dłoń z policzka na kark i przycisnął do siebie, a ja zacząłem niepewnie oddawać pocałunek. Teraz już nie było odwrotu. W końcu nabrałem pewności i szczerze mówiąc, całowanie z Law’em mi się spodobało. Nagle Law naparł na mnie, a ja poleciałem do tyłu, strącając z biurka plik zapisanych drobnym druczkiem kartek i kubek z długopisami, które rozsypały się z hałasem na podłodze. W ostatniej chwili oparłem się o brzeg parapetu, dysząc. Spojrzałem na Lawrence’a, który uklęknął na biurku między moimi nogami, obejmując się nimi w pasie.
- Chris, boisz się…? – zapytał cicho.
Gdy przełknąłem z trudem ślinę, niepewnie zaciskając uda wokół bioder Law’a i próbując znaleźć jakiś punkt podparcia na parapecie, powoli pokiwałem głową, ale choć naprawdę miałem wątpliwości, wiedziałem, że Lawrence już nie przestanie. Nie teraz. Za późno na wycofanie się, więc wolałem otwarcie przyznać się do strachu, bo może wtedy Law będzie… delikatniejszy…
Lawrence zawisł tuż nad moją twarzą, a jego włosy opadły na moje ramiona i klatkę piersiową. Czułem się, jakby jego niebieskie oczy chciały przewiercić mnie na wylot.
- To nic… - Pogłaskał delikatnie mój policzek. – Nie bój się, postaram się, żeby bolało jak najmniej.
Pokiwałem szybko głową, zastanawiając się, czemu Law nagle stał się taki łagodny i kiedy wróci do normy. Jednak zapowiadało się, że on do normy wcale wracać nie chce. Z jednej strony fajnie było poznać takiego subtelnego Law’a, który właśnie z błyskiem w oku zasłoniętym trochę przez włosy opadające na twarz rozpinał mi koszulę, ale z drugiej miałem wrażenie, że to nie był „mój” Lawrence. To całkiem inna osoba.
Kiedy ściągnął ze mnie koszulę, a potem rzucił ją na podłogę, uniosłem się niepewnie, zaciskając mocniej uda wokół jego bioder. Czułem wypukłość w jego spodniach, oddychał nerwowo i nierówno.
- L-Law – przełknąłem z trudem ślinę – nie mógłbyś być taki jak zawsze?
Lawrence uśmiechnął się kątem ust, sięgając po rzemień, którym związał włosy, żeby mu w niczym nie przeszkadzały.
- Ale ja taki właśnie jestem. – Zawisł centralnie nade mną na wyprostowanych rękach, ocierając się o moje krocze. – Czego się po mnie spodziewałeś? Gwałtu? Jakiegoś chorego fetyszu? Daj spokój – złapał mnie za brodę i pocałował – jestem aż taki straszny?
Zaczerwieniłem się ze wstydu, ale Law, nie zwracając na to uwagi przycisnął mnie do siebie, a gdy przywarłem do niego całym ciałem, zaczął lekko szczypać i pocierać palcem mój sutek. Zajęczałem, zaciskając powieki, a Law zachichotał mi bezgłośnie w ucho.
- Matko… jesteś taki wrażliwy.
A potem wziął drugą brodawkę w usta. Wygiąłem się, oddychając chrapliwie i zaciskając palce w jego włosach. Znów robiłem się podniecony. Po chwili zeskoczył z biurka, ściągając swoją koszulkę. Niby widziałem go już bez koszulki wcześniej, ale dopiero teraz naprawdę mi się podobał. Był piękny. Normalnie wydawał się szczupły i marnej budowy, jednak teraz mogłem przyjrzeć się zarysowi mięśni na jego brzuchu i wyrzeźbionej klatce piersiowej. W niektórych miejscach można było dostrzec cienkie, czasem poszarpane blizny. Byłem ciekaw skąd je miał, ale i tak nie odpowiedziałby mi na to pytanie, a przynajmniej nie w tym momencie.
Kiedy rzucił koszulkę na puchaty fotel, szybko pozbył się moich trampek i skarpetek, a potem kilkoma szarpnięciami ściągnął ze mnie także spodnie. Ściągnąwszy bokserki, oparł się kolanem o biurko, założył sobie moją nogę na ramię i zaczął delikatnie pieścić moje udo językiem, a chwilę potem poczułem jak wsuwa we mnie palec. Wstrzymałem oddech, zamykając oczy, a gdy po momencie wsunął także drugi, otwarłem usta zupełnie jak do krzyku, oddychając ochryple, od czasu do czasu wydając z siebie pojedyncze, zduszone stęknięcia.
- Law… rence… - sapnąłem przez ściśnięte gardło. Parę sekund później Law wepchnął palce głębiej, trafiając w mój czuły punkt, a ja wygiąłem się z głośnym jękiem.
Kiedy Lawrence wyciągnął palce, poczułem nagłą pustkę. Otworzyłem powoli oczy.
- Bolało? – spytał, rozpinając spodnie.
Szlag… nie mogłem oderwać od niego wzroku.
- Trochę… Cholera… ale masz długie palce…
Law zatrzymał się, gdy rozpiął zamek. Spojrzał na mnie z ciekawością, uśmiechając się lekko, a ja chłonąłem wzrokiem każdy nagi kawałek jego skóry.
- Chcesz zobaczyć co zaraz w ciebie wsadzę? – spytał z czystym rozbawieniem.
Natychmiast odwróciłem głowę, naburmuszony, marszcząc brwi.
- Wcale, że nie…
- Dobra, więc będziesz żył w niewiedzy – westchnął teatralnie, a później podszedł i odwrócił mnie twarzą do okna, klękając za mną na biurku. Oparłem się o szybę, mrucząc pod nosem „łaski bez”, kiedy słyszałem szelest spodni Lawrence’a, który po chwili przyciągnął mnie do siebie za biodra. Może i zgrywałem obrażonego, ale w tym momencie byłem naprawdę przerażony. Gdy poczułem, jak Law wchodzi szybko jednym silnym pchnięciem, wygiąłem się z krzykiem, czując napływające do oczu, cholernie piekące łzy.
Szlag… Lawrence był naprawdę wielki…
- Bardzo boli?
Pokiwałem bezradnie głową, z której Law ściągnął czapkę o rzucił na biurko, a potem usiadł na piętach, sadzając mnie sobie na biodrach. Przeczesał czule moje rozczochrane, jasne włosy palcami, po czym złapał mnie za brodę i odwrócił moją twarz do siebie.
- Nie przejmuj się, nic ci nie będzie… - wyszeptał i pocałował mnie, poruszając się powoli. Zajęczałem cicho w jego usta, ale on tylko przycisnął mnie do siebie mocniej, a kiedy zaczął poruszać się w miarowym, dosyć szybkim tempie, po moich policzkach zaczęły spływać gorące łzy. Wpiłem się mocniej w usta Law’a, ale czułem, że przy każdym ruchu ból jest coraz mniejszy. Po chwili pchnął mocniej, ponownie trafiając w mój punkt rozkoszy. Wygiąłem się z okrzykiem, obejmując Law’a za szyję, a drugą ręką mocniej opierając się o szybę.
- Widzisz, nie ma o co płakać – szepnął z uśmiechem, ścierając łzy z moich policzków. Potem z powrotem uniósł nas obu na kolana, a ja zacieśniłem uścisk wokół jego szyi.
Law, trzymając mnie za biodra, pchnął znowu, a ja ponownie wygiąłem się z głośnym jękiem. Za każdym razem, gdy Lawrence wbijał się we mnie z nową siłą, jęczałem coraz głośniej, aż w końcu bez opamiętania zacząłem krzyczeć imię Law’a, który przyspieszył mocno, oplatając mnie ramionami w pasie.
Szyba pokryła się mgłą mojego chrapliwego oddechu. Krew szumiała mi w uszach, ale słyszałem dyszenie Lawrence’a, który nagle wyszeptał w ekstazie, że dochodzi, a wtedy zamknąłem oczy i trysnąłem z przeciągłym, ochrypłym jękiem na szybę. Kiedy poczułem, jak Law kończy we mnie, opadłem na niego, dysząc ciężko.
- Cholera… Law…
Law opadł na pięty, przytulając mnie mocno. Wtuliłem się w niego, patrząc z rozmarzeniem za okno, po którym nadal gęsto spływały krople deszczu.
- Law…?
- Tak?
- Zostańmy tak jeszcze przez chwilę, ok?
Lawrence cmoknął mnie w policzek.
- Jasne…
Mojego Law’a chyba ktoś podmienił…


***