Hej, zgodnie z obietnicą, czas na mojego posta.(wrzucone nieco wcześniej, bo potem nie bd miała jak;) Oto dalsza część Nibiru i mam nadzieję, że się spodoba. Starałam się bardzo, a Law-chan mnie poganiała. Niemal z batem nade mną, biedną stała XD
Tak na serio cieszę się z jej poganiania, bo pewnie napisałabym to za co najmniej rok, z moim normalnym tempem. A tak Law-chan mnie motywuje. XD
Oddaje w wasze ręce jeszcze ciepły rozdział, mam nadzieje, że się spodoba i jak zwykle, proszę o komentarze.
Życzę miłego czytania! ^^
Nibiru cz. 4
Satoshi słyszał głosy. Głosy były przerażone, a ich właściciele chyba płakali, raczej nie ze szczęścia. Nieco go to zaniepokoiło, więc otworzył oczy.
Znajdował się w ciemnej komórce, dosyć ciasnej, zwłaszcza, że było w niej mnóstwo ludzi. Wszyscy byli ubrani w jednakowe białe koszule, sięgające do połowy ud.
Satoshi spojrzał na siebie. On miał na sobie taką samą. Wstał i zatoczył się lekko.
Niedobrze pomyślał.
- Gdzie jesteśmy? - spytał mężczyzny obok. Mężczyzna nie odpowiedział, zaszlochał tylko.
- Jesteśmy poświęceni... - odezwała się trzęsącym głosem staruszka siedząca obok szlochającego mężczyzny i pogłaskała go po włosach. - Nie wiemy gdzie jesteśmy. I tak nic nam to nie da. Wszyscy zostaniemy złożeni w ofierze. -
- Komu? - spytał Satoshi.
- Panu Końca i Początku. Oby był litościwy! - krzyknęła stara kobieta i zaczęła bić głową w podłogę. - Wybacz mi, Panie, grzechy przeciw Tobie! Daj mi szybką śmierć! Wybacz, wybacz, wybacz.... - powtarzała bez końca, a Satoshi patrzył na nią przerażony. Złapał ją za ramie, próbując jej przerwać, ale wyrwała się i kontynuowała. Satoshi podbiegł do drzwi.
Spróbował je otworzyć. Były zamknięte, więc zaczął walić w nie rękami.
- Wypuście mnie! - krzyczał. - Ja nie chce być poświęcony! -
- Przestań, głupcze! - krzyknęła kobieta, przyciskająca niemowlę do piersi. - Jak cię usłyszą, to będą cie torturować, jako heretyka! Poświęć się, to przynajmniej umrzesz szybko!-
Satoshi opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
- Cicho, mały. - szepnęła kobieta z dzieckiem. - Nie płacz. Zaraz będzie po wszystkim. Zaraz zajdzie słońce...- urwała, gdy otworzyły się drzwi. Zrobiło się przerażająco cicho.
Do pomieszczenia weszło dwóch ludzi. Mieli na sobie czarne szaty z kapturami zasłaniającymi twarze. Na piersiach, czerwoną nicią, mieli wyszyte dziwne symbole. Czerwone koło otoczone dwoma okręgami, z drugiego, ku górze wychodził pojedynczy promień.
Za nimi stało jeszcze kilkunastu ludzi w podobnych szatach, tyle, że już bez kapturów.
- Powstańcie. - powiedział zakapturzony mężczyzna. - Gdy zajdzie słońce, zostaniecie złożeni w ofierze Panu Końca i Początku, Panu Nowego Świata. Każda próba ucieczki, czy oporu, zostanie uznana za herezje, a zamęczenie heretyka na śmierć ucieszy naszego Pana.
- Chodźcie. - odezwała się druga zakapturzona postać, najwyraźniej kobieta. - Ceremonię czas rozpocząć.
Gdy wyszli na zewnątrz, Satoshi zrozumiał gdzie jest. Znajdował się na tyłach czerwonego kościoła. Słońce zachodziło i widział światła pochodni w oknach świątyni. Z kościoła dochodziły chóralne śpiewy. Grupa więźniów zatrzymała się, przerażona, ale zaraz ruszyła dalej, pogoniona przez strażników. Wprowadzono ich do środka.
Wnętrze kościoła było wysokie, całe czarne z wyjątkiem kolumn, sięgających aż do sklepienia. Kolumny były czerwone, masywne i ciągnęły się od wejścia, do ołtarza. Na ołtarzu znajdował się ogromny biały kamień. Sądząc z zacieków zaschłej krwi, był to kamień ofiarny. Kamień nie był wysoki, tylko szeroki, zmieściłoby się na nim spokojnie dziesięciu ludzi. Stał na nim mężczyzna z odkrytą głową, ubrany w czerwone szaty z wyszytym złotą nicią symbolem. Kołem otoczonym dwoma okręgami. Ten sam symbol zdobił witraż na ścianie za ołtarzem. Koło było czerwone, okręgi i promień czarne, a tło żółte. Światło wpadające przez witraż, tworzyło ten symbol na posadzce, a promień był skierowany na wchodzących do świątyni.
Na znak czerwonego kapłana poprowadzono ich środkiem kościoła, pomiędzy kolumnami, w stronę kamienia. Po bokach świątyni, w nikłym świetle pochodni kulili się, mówiący modlitwy ludzie, których twarzy nie dało się zobaczyć w ciemnościach. Modlitwa brzmiała jak miarowy pomruk, słowa były nie do odróżnienia.
Gdy doszli do ołtarza, wrzucono ich na kamień i kazano ustawić się w szeregu. Kapłan w czerwieni uniósł ręce do góry.
- Panie! Wspaniały Panie! Panie Zmian! Panie Końca, który zniszczyłeś nasz zepsuty świat, Panie Początku, któryś stworzył go na nowo czystym! Składamy ci ofiarę! Błagamy cię, uznaj ten świat, nie niszcz go i daj nam żyć na nim! Panie Nowego Świata, Nibiru! - wykrzyczał, a Satoshi spojrzał na niego w szoku. Ni-ni... Nibiru?
Kapłan złapał za ramię jedną z ofiar. Była to ta staruszka, która tak rozpaczliwie modliła się w komórce. Wyciągnął ją przed szereg ofiar i puścił. Wyciągnął z rękawa sztylet.
- Błagam, Panie! - krzyknęła stara kobieta, gdy ją dźgnął. Krew chlusnęła na kamień, a staruszka upadła martwa.
Przez świątynię przeleciał podmuch wiatru. Wszystkie pochodnie zgasły. Jedyne, nikłe światło, dochodziło z okien.
- Panie...? - wyszeptał kapłan. - Nie gniewaj się, to nie jedyna ofiara tej nocy. Wybacz, że zginęła tak szybko. Następne będą umierały dłużej! - krzyknął i spojrzał na więźniów.
Satoshi już wiedział. Wiedział, zanim oczy mężczyzny spoczęły na nim. Zanim twarz kapłana rozciągnęła się w uśmiechu szaleńca. Wiedział, zanim mężczyzna wskazał na niego palcem.
Kapłan złapał Satoshi'ego za włosy i wyciągnął przed inne ofiary.
- Na kolana! - wrzasnął i popchnął go.
Satoshi upadł. Na kolanach patrzył jak kapłan unosi sztylet. Z ostrza spływała krew zabitej kobiety. Chłopak zamknął oczy. Zacisnął mocno powieki i czekał na cios.
Poczuł zimne krople spadające na policzek. Zaraz potem usłyszał krzyk. Otworzył oczy.
Pierwszym co zobaczył, była ręka kapłana wisząca tuż nad nim. Trzymała rękojeść sztyletu. Ostrza już prawie nie było. Został tylko mały kawałek, szybko stający się przezroczysty. Cała reszta zmieniła się w wodę, która spływała po ręce kapłana i skapywała na twarz Satoshi'ego. Kapłan zbladł, otworzył usta i wydał z siebie dziwny, skrzypiący dźwięk. Któryś z wiernych znów krzyknął.
Satoshi przeniósł wzrok z jego ręki na przedramię. Trzymała je dłoń, mocno ściskając, niemal łamiąc kości. Spojrzał w górę nieco za mężczyznę.
Górowała nad nim ciemna postać. W niewidocznej twarzy lśniły czerwienią znajome oczy. Mrok otulał ją niczym płaszcz, rozpływając się i falując, tworząc na podłodze dziwne kształty. Nagle spłynął z postaci, niczym woda i otaczał już tylko jej nogi. Za kapłanem stał Nibiru.
Na jego twarzy już nie błąkał się znajomy półuśmiech. Był wściekły. Satoshi poczuł dreszcz w dole pleców, sam nie wiedział czy strachu, czy czegoś innego. Usta Nibru wyginały się w asymetrycznym grymasie, uniesiona warga z jednej strony ukazywała kły. Długie, rozpuszczone włosy sięgały, aż do ziemi, zlewając się z mrokiem. Tors miał nagi. Brwi miał zmarszczone, ale jego oczy były zimne jak lód. Jak lód splamiony krwią.
Kapłan upadł, dziwnie bezwładny. Z uszu zaczęła płynąć mu krew. Szeroko rozwartymi oczami patrzył przed siebie. Na kamień wpadli strażnicy w czarnych strojach.
Nibiru popatrzył na kapłana. Spojrzał na ciało staruszki w kałuży krwi, a potem na strażników. Przeniósł wzrok na Satoshi'ego, nadal klęczącego, teraz przed nim. Pochylił się i zerwał szatę z leżącego kapłana, zarzucił na chłopaka. Kapłan wstał i wyciągnął miecz, japońską katanę, w czerwonej pochwie. Wycelował miecz w Nibiru.
- Ofiarny miecz... Wyciągnął miecz... Świętokradztwo.... - Fala szeptów przetoczyła się przez kościół.
Kapłan zaśmiał się szaleńczo.
- Zginiesz demonie! - krzyknął, tocząc pianę z ust - To miecz zrobiony z meteorytu, który spadł z Nibiru, gdy nasz Pan palił nasz świat! Zginiesz przecięty tym ostrzem! - Wyciągnął miecz z pochwy.
Klinga miecza była czarna. Ostrze obijało światło na czerwono. Rękojeść, tak samo jak pochwa, była szkarłatna. Nibiru przechylił głowę, patrząc na ostrze. Uśmiechnął się wilczo. Zaczął iść w kierunku mężczyzny z mieczem.
- Rzeczywiście, to miecz z części planety. - Zaśmiał się lekko. - Kto by się spodziewał. -
- Umieraj! - Wrzasnął kapłan, tnąc mieczem Nibiru. Ciął mocno, od ramienia po biodro. Satoshi krzyknął widząc jak ostrze przecina ciało mężczyzny. Wyciągnięta ręka dotknęła miecza. Kapłan zawył. A Nibiru wciąż stał.
I patrzył z drwiącym uśmiechem na ustach, podczas gdy rana, która powinna przecinać jego, rozdziela kapłana na dwie krwawiące połowy. Miecz upadł na ziemię. Nibiru podniósł go i spojrzał na krew.
- Nibiru... - szepnął Satoshi - Nibiru! - Długowłosy odwrócił się i spojrzał na niego. - To ty....-
W kościele zapadła cisza.
Ogromny witraż pękł, rozbił się na miliony kawałków. W drzazgi poszły kolorowe szyby i symbole na nich przedstawione. Do świątyni wlało się światło gwiazd. Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na wysokiego, długowłosego mężczyznę, z uwalaną krwią kataną w ręce, w czarnej szacie sięgającej do ziemi, owiniętej wokół bioder. Otaczające go strzępy mroku zbladły i znikły, zastąpione przez światło gwiazd.
Nagle jedna z ofiar upadła na kolana. Za jej przykładem ruszyli inni. Z jękiem padali na kolana, ręce wnosząc ku Nibiru błagalnie.
- Panie, zlituj się... Panie przyjmij nasze ofiary. -
Odwrócił się i spojrzał na nich. Zamilkli, patrząc w jego czerwone oczy, w których nie było ani współczucia, ani zrozumienia dla ich krzywd.
- Nie chce od was ofiar. Nigdy nie chciałem. Nie jestem waszym bogiem. - powiedział zimno i podszedł do klęczącego Satoshi'ego. Chłopak spróbował wstać, ale kolana miał zbyt miękkie. Ugięły się pod nim i znów upadł. Popatrzył na mężczyznę, stojącego nad nim.
Nibiru patrzył na niego, ze znajomym uśmieszkiem błąkającym się w kącikach ust. Chłopak owinął się czerwoną szatą, nagle dziwnie świadomy, że ma na sobie tylko krótką koszulę. Oczy Nibiru błysnęły. Przykucnął obok Satoshi'ego, złapał go pod plecami i kolanami, podniósł. Wziął go na ręce i ruszył w stronę wyjścia z kościoła. Mrok znów zaczął go spowijać.
Satoshi w pierwszym momencie spróbował się wyrwać, odruchowo, bez zastanawiania się, ale po chwili uspokoił się nieco i dał się nieść. Nie mógł się przezwyciężyć i spojrzeć na Nibiru.
Ludzie w świątyni patrzyli za odchodzącym Nibiru. Nagle jeden w wiernych wstał i krzyknął za nim:
- Więc co mamy robić, Panie?!
Nibiru przystanął i spojrzał na niego przez ramię.
- Żyć.
-Ale jak?! Nie mamy niczego!
Nibiru odwrócił głowę i poszedł przed siebie.
- Panie! - Krzyknął rozpaczliwie mężczyzna.
- To wy jesteście ludźmi. Jak ja mogę wam tłumaczyć jak żyć? - powiedział Nibiru i rozpłynął się w ciemnościach nocy.
W kościele zapanowała cisza.
***
Szli przez miasto owinięci w ciemność. Nikt ich nie dostrzegał. Satoshi wziął głęboki oddech i odważył się wreszcie spojrzeć na Nibiru. Oczy mężczyzny były obojętne, był niespotykanie poważny, choć już nie wściekły. Jakby wyczuwając wzrok chłopaka, spojrzał na niego.
- Kim jesteś? - zapytał, jak już kilka razy wcześniej.
- Jestem Nibiru. - odpowiedział jak zwykle mężczyzna.
- Jesteś bogiem? - spytał. Nibiru prychnął.
- Czym jest bóg? To tylko słowo, którego ludzie używają by nazwać coś czego nie rozumieją. Jak demon czy człowiek. Ale co czyni ciebie człowiekiem, a mnie bogiem? Czym się różnimy? I ja jem, chodzę oddycham, i też też to robisz. Równie dobrze można ciebie nazwać bogiem.
- Ja nie mogę zrobić tego, co ty.
- Ja nie mogę wielu rzeczy, a część z nich możesz zrobić ty. Czemu to ja jestem nazwany bogiem?
- Chcesz powiedzieć, że nim nie jesteś? - zapytał Satoshi.
- Nie. - odparł Nibiru. - Chcę powiedzieć, że bogowie nie istnieją, przynajmniej nie tacy jak wy sądzicie.
Satoshi zamilkł. Nagle poczuł się zmęczony. Przymknął oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że oczy Nibiru znów są dziwnie głodne, ale mrugnął i znów były normalne. Przywidziało mi się. pomyślał. Już zasypiał, gdy sobie o czymś przypomniał.
- Nibiru... -
- Tak? - spojrzał na niego mężczyzna.
- Dziękuje. - mruknął, lekko czerwieniejąc.
Nibiru uśmiechnął się, a oczy zabłysły mu czerwienią.
- Śpij. - powiedział. - Zabiorę cię do bezpiecznego miejsca. - Ale Satoshi już tego nie usłyszał.
Spał.
***
To by było na tyle, na razie xD
Ale mam ochotę zaspoilerować :DDD Mam nadzieje, że się podobało.
Za dwa tygodnie kolej Law-chan ^^
Do zobaczenia!
Pragnę więcej *^* Po prostu ubóstwiam to opowiadanie :3
OdpowiedzUsuńJesteś genialna <3
Gdzie kotuuuś? *ChlipChlip.*
OdpowiedzUsuńJestem kociarą i żądam kociaka!
A notka to soł grejt. Nie lubie cantastyki, ale w Twoim wykonaniu ją kocham. :3
~Ruda (terror.)