Witajcie.
Zacznę od przeprosin, że zostawiłam Was na tak długo, nic nie pisałam, nic się nie odzywałam...
Powiem tylko, że wakacje okazały się nie takie spokojne jak myślałam :P Ba! Nawet pracowałam.
Udało mi się trafić na Przystanek Woodstock, za którym już tęsknię. Było super, polecam. Ja sama rzecz jasna wybieram się w przyszłym roku.
Dostałam się na studia, na kierunek grafika :D i muszę przyznać, że trochę sobie nerwów przez te studia zdążyłam napsuć ;/ , a to jeszcze nie koniec...
Dobra, wracając do bloga.
Jak widzicie, przygotowania do wielkiego powrotu już chwilę trwały, zupełnie zmieniłam wygląd bloga (podoba się?), założyłam drugiego bloga, z opowiadaniem które pisze już od dłuższego czasu, na którego opublikowanie wreszcie dałam się namówić :P
Jeszcze raz bardzo przepraszam!
No cóż, nie pozostaje mi nic innego niż życzyć miłego czytania :>
Nibiru cz. 6
Satoshi obudził się, czując zimno nieprzyjemnie kąsające go w bok. Przykrywający go materiał zsunął się i odsłonił nagą skórę. Chłopak zaburczał niezadowolony, poruszył się, próbując zakryć to miejsce. Nagle wyczuł ruch po swojej drugiej stronie i został przyciągnięty do czegoś ciepłego, a odsłonięta część ciała została przykryta, co nagrodził zadowolonym pomrukiem i wtulił się w źródło ciepła. Przez mgłę zaspania, okrywającą jego świadomość, dotarł do niego balansujący na granicy słyszalności, cichy śmiech. Zastanowiło go to i postanowił otworzyć oczy.
Zamrugał kilkakrotnie, starając się uzyskać ostrość widzenia. Kiedy był już w stanie rozróżniać kształty, spojrzał w stronę z której wcześniej dobiegł go śmiech. Zobaczył wpatrzoną w niego parę błyszczących, czerwonych oczu.
- Hej. - przywitał go Nibiru, do którego był przytulony. - Jak się spało? -
Satoshi patrzył na niego przez chwilę, powoli kojarząc fakty. Gdy przypomniał sobie w jaki sposób znaleźli się w owej sytuacji, lekko spanikował. Odsunął się od mężczyzny gwałtownie i owinął się czerwoną szatą, rozpaczliwie starając się znaleźć sposób w jaki powinien się zachować.
Nibiru popatrzył na niego z pewną dozą zaskoczenia i rozbawienia w oczach, oraz lekkim uśmieszkiem błąkającym się gdzieś w kącikach ust. Usiadł. Długie rozpuszczone włosy czarną falą spływały mu po plecach, niesforne kosmyki opadały mu na oczy i klatkę piersiową. Ziewnął lekko, odsłaniając ostre zęby i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pochylił się i wyciągnął spod kanapy małe zawiniątko, wręczył je Satoshi'emu.
- Masz ubrania. Włóż. - zakomenderował.
Chłopak sięgnął po rzeczy i obejrzał je nieufnie. Nie znał tych ubrań, nigdy ich nie widział. Zaniepokoiło go to.
- Skąd masz te ubrania? - zapytał.
- Była taka pani... - oznajmił niejasno.
- Gdzie? Dała ci je? - dociekał Satoshi. Nibiru przytaknął na odczepnego.
- Dała. - powiedział. Nagle przysunął się do niego błyskawicznie i korzystając z tego, że wystraszony chłopak zamarł, spojrzał mu głęboko w oczy. - Nie bój się, nic jej nie zrobiłem. - zapewnił poważnie i nagle dał Satoshi'emu buziaka w czoło. Odsunął się, przyjrzał się zszokowanej twarzy chłopaka i na jego ustach zaigrał uśmiech. - Ubierz się. - powiedział, wyraźnie z siebie zadowolony. - Zmarzniesz.
- A ty nie? - zapytał Satoshi, nieco rozdrażniony, tym że poczuł się jak dziecko. Nibiru spojrzał na niego z politowaniem. Wzruszył ramionami i nagle otoczył go cień, który wziął się nie wiadomo skąd, a następnie przeistoczył się się w czarne ubrania, okrywające mężczyznę. - I tak bym nie zmarzł, ale ty możesz. - dodał Nibiru, chyba nieco przekornie.
Na to Satoshi nie odpowiedział.
Chwile później stali przed zawalonym tunelem. Nibiru otworzył drzwi i nasłuchiwał przez chwilę, a Satoshi zastanawiał się jak mężczyzna zamierza pozbyć się kamieni, blokujących przejście. W to, że się ich pozbędzie chłopak nie wątpił. Pytanie brzmiało: Jak?
Nibiru wyciągnął przed siebie dłonie i wszystkie światła w pomieszczeniu zgasły. Zrobiło się ciemno. Mrok gęstniał coraz bardziej. Po chwili Satoshi nie widział zupełnie nic, nawet stojącego obok mężczyzny.
Zrobił ruch, jakby chciał się cofnąć.
- Nie ruszaj się. - rozległ się głos Nibiru. - Nie przeszkadzaj mi, to niebezpieczne. - Chłopak zamarł.
Usłyszał dziwny dźwięk, jakby szurnięcia. Coś musnęło jego łydkę. Satoshi stłumił okrzyk przestrachu, zatkał usta dłonią.
- Spokojnie... - odezwał się mężczyzna. - Już prawie... -
- Co ty robisz...? - szepnął chłopak.
Nibiru nie odpowiedział. Rozległ się głośny stukot i wszystko ucichło. Satoshi wstrzymał oddech. Nasłuchiwał właśnie, gdy nagle poczuł oddech na policzku.
- Już. - szepnął mu Nibiru do ucha.
Satoshi sapnął wystraszony.
- Zapal światło! - zażądał. Usłyszał w ciemnościach chichot Nibiru.
- Po co? - zapytał cicho z drugiej strony chłopaka. - Boisz się? -
Satoshi odskoczył, potknął się i poczuł, że się przewraca, ale po chwili obca dłoń złapała jego rękę. Został przyciągnięty do większego, ciepłego ciała. Objęły go cudze ramiona i usłyszał cichy pomruk.
- Nie bój się. - wymruczał miękko Nibiru, przytulając go mocno. - Nic ci nie zrobię, mówiłem już. -
Chłopak wtulił głowę w pierś mężczyzny i zacisnął powieki. Poczuł, że zaraz nie wytrzyma i zacznie krzyczeć. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać. Nie mógł znieść tej ciemności, bał się jej, nie miał gdzie uciec. Sam siebie nie rozumiał. Dlaczego wczoraj...
- Proszę... - szepnął stłumionym głosem. - Wypuść mnie stąd...
- Już... - Usłyszał uspokajający szept. Uniósł głowę. Zobaczył delikatne światła żarówek, ledwo przebijające się przez mrok, lecz jaśniejące z każdą chwilą. Czarna postać Nibiru powoli zaczynała wyróżniać się wśród ciemności. Zerknął w górę. W czerwonych oczach z wolna gasł ten dziwny blask. Spojrzał w stronę zawalonego korytarza i westchnął z zaskoczenia. Blokujące go gruzy zostały odwalone na bok, tworząc przejście. W środku było ciemno.
Mężczyzna złapał go za rękę.
- Chodź, idziemy. - powiedział. - Tylko trzymaj się mnie, na górze są One.
- Jakie są te 'one'? - zapytał Satoshi. Nie umknęło mu to, że Nibiru wyraźnie akcentował to słowo, jakby mówił to z dużej litery.
Nibiru zastanowił się.
- Brzydkie. - stwierdził zdecydowanie.
- Coś więcej? -
- Zobaczysz. - Czerwonooki wykrzywił ustaw rozbawionym uśmiechu i pociągnął chłopaka w ciemny tunel.
Chwilę później, po pokonaniu schodów, Nibiru otworzył jakieś drzwi i znaleźli się w zwykłej, oświetlonej promieniami słonecznymi klatce schodowej. Satoshi rozejrzał się szybko. Była pusta. Mimo to wyczuwał coś dziwnego, jakby coś uciskało jego głowę; w uszach mu piszczało. Potrząsnął głową.
Nibiru zerknął na niego, marszcząc brwi.
- Wiedzą, że tu jesteśmy. - warknął. - Zatkaj uszy, bo zemdlejesz.
Satoshi spojrzał na niego niezbyt przytomnie. Ten dźwięk działał rozkojarzająco. Dopiero po chwili dotarło do niego, co mężczyzna powiedział, uniósł więc dłonie i zakrył nimi uszy. Piszczenie co prawda nie umilkło kompletnie, ale stało się dużo cichsze.
Dziwaczny ucisk na jego czaszkę znikł; znów mógł normalnie myśleć. Popatrzył na Nibiru, który wzkazał palcem w stronę drzwi wyjściowych i skinięciem głowy kazał mu do nich iść. Ruszył w ich stronę.
Nagle rozległ się donośny świdrujący wrzask.
Chłopak krzyknął z bólu, który przeszył jego mózg i padł na podłogę. Po twarzy popłynęły mu łzy, z szeroko otwartych ust spływała ślina. Z wysiłkiem uniósł się trochę i spojrzał za siebie.
Nibiru stał do niego tyłem, a przed nim zobaczył tłum dziwnych, czarnych postaci. Nie miały oczu, ani nosa, tylko dziwnie, jakby nieco za wysoko umiejscowione usta. Były nagie, ale nie miały nic co by wskazywało na płeć. Wysokie, były większe od Nibiru, choć były wyjątkowo smukłe. Miały wydłużone ręce, dłońmi prawie dotykały podłogi. Żaden nie wydawał z siebie głosu, mimo to wrzask wciąż trwał.
To w mojej głowie, uświadomił sobie z przerażeniem Satoshi. Tamto słyszałem normalnie, ale to jest w mojej głowie. Spanikowany, przycisnął dłonie do twarzy, wbijając paznokcie w policzki i zaczął wrzeszczeć. Najgłośniej jak potrafił, jakby chciał przekrzyczeć ten okropny dźwięk.
Nibiru odwrócił lekko głowę, utkwił wzrok w chłopaku. Uniósł lekko wargę, ukazując spiczaste zęby, zmarszczył nos i brwi. Wrócił spojrzeniem do czarnych istot.
Zacisnął dłonie w pięści i zaczął iść w ich stronę.
Z każdym jego krokiem, w kątach cienie ciemniały i pełzły po podłodze ku ciemnemu tłumowi. W ręce mężczyzny, nie wiadomo skąd, pojawiła się katana; ta sama, którą zabrał kapłanowi w poświęconej mu świątyni. Na drugiej dłoni paznokcie zamieniły mu się w szpony.
Otworzył usta, w groźnym grymasie obnażył zęby.
Poruszył się, jakby gotując się do skoku, napiął mięśnie. Przez chwilę, był widoczny jak rozmazana smuga, a potem...
Znikł.
Zrobiło się cicho. Zostawił mnie, pomyślał Satoshi ze strachem, na ich pastwę. Zacisnął powieki.
Zaraz zginę.
W tym momencie w jego głowie rozległ się wrzask bólu. Dźwięk tym razem go nie ranił, czuł go jakby na krawędzi świadomości. Niepewnie otworzył oczy, zerknął przed siebie.
Potwory padały na ziemię jak muchy, brocząc czarną krwią z ran, z kikutów poobcinanych kończyn, z połamanymi częściami ciała. Na nogach stała już tylko mała grupka, rzucająca się na wszystkie strony, jakby próbowały zaatakować coś, czego nie były w stanie dosięgnąć.
Satoshi klęcząc, opierał się na rękach, wytrzeszczonymi oczami wpatrując się w to widowisko z niedowierzaniem. Kałuża czarnej krwi rosła. Zauważył, że jej powierzchnia rozpryskuje się, jakby coś przez nią przebiegało, tylko z bardzo dużą prędkością.
Chłopak wciągnął głośno powietrze do płuc. Przypomniało mu się, jak nieprawdopodobnie szybko poruszył się Nibiru wtedy, przy ognisku, gdy go spotkał pierwszy raz. Podniósł się z klęczek, chwiejnie cofnął się kilka kroków do tyłu, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Nagle poczuł, że na kogoś wpada.
Zesztywniał przerażony i powoli odwracając głowę, spojrzał za siebie.
Za nim stało coś o posturze kilkuletniego dziecka. Było łyse, nagie i miało zupełnie czarną skórę, zupełnie jak potwory które właśnie ginęły, tylko że miało prawie normalną ludzką twarz. Prawie, ponieważ miało groteskowo wielkie oczy. Wyglądało trochę jak ufoludek z jakiegoś filmu.
Satoshi poczuł, że życie wraca mu do kończyn i odruchowo atakując stworzenie nożem, błyskawicznie odskoczył. Z zaskoczeniem zauważył, że udało mu się trafić i zranił je w pierś. Za płytko, nie zrobił mu dużej krzywdy. Znów usłyszał coś w głowie, tym razem jęk bólu.
- Czym ty jesteś? - zapytał cicho.
Istota spojrzała na niego obojętnie, a chłopak poczuł jakby uderzenie w pierś i poleciał do tyłu, wpadając między czarne ciała, rozchlapując kałużę krwi. To coś pomknęło w jego stronę.
Przed nim zmaterializował się Nibiru. Z jego miecza spływała ciemna posoka, on sam zdawał się być nienaruszony i zupełnie spokojny. Stwór wpadł na coś, jakby na niewidoczną ścianę.
- Żyjesz? - zapytał mężczyzna, odwracając się i przyglądając się uważnie chłopakowi. - Nic ci nie jest? -
Chłopak przecząco pokręcił przecząco głową i wstał bez słowa. Nibiru uśmiechnął się kątem ust.
- Zraniłeś królową. - powiedział rozbawiony.
- TO jest królowa? - zapytał z niedowierzaniem Satoshi. Nibiru kiwnął głową. - Wygląda jak dziecko.... -
- Ale nim nie jest. Żywi się wszystkim co upolują jej słudzy. - wskazał na ciała. - Ciebie też by chętnie zjadła... - zachichotał czarnowłosy. - Ale nie byłeś łatwą ofiarą.
- Chciała mnie zabić, dlatego zaszła mnie od tyłu? Czemu nie zaatakowała od razu? -
- Bo spowalniał ją ból sług. - Mężczyzna przyglądał się jak stworzenie wstaje i próbuje ich zaatakować. Za każdym razem, coś je powstrzymywało. - Ty też go czułeś, tylko dużo słabszy. -
- No tak. - zgodził się Satoshi. - A ty nie? -
- Ja też, tylko na mnie to nie działa. To nie mój ból. - prychnął pogardliwie Nibiru.
Chłopak przemilczał to i również spojrzał na stwora.
- Co z nią zrobimy? Zabijemy? -
Nibiru wzruszył ramionami.
- I tak zginie. Zabiłem jej sługi, nie przeżyje bez nich. A nas tak łatwo nie puści. - Kpiący uśmiech zaigrał mu na ustach. - Na dodatek zraniłeś ją. Będzie cię próbowała zabić tak długo, jak będzie żyła.
Satoshi zagryzł wargi. Nibiru westchnął i machnął dłonią. Istota wystrzeliła naprzód, w stronę Satoshi'ego, jakby blokująca ją bariera znikła. Chłopak otworzył usta, ale nie zdążył krzyknąć. Mężczyzna wysunął się błyskawicznie przed niego i wysunął miecz. Satoshi nawet nie zauważył co się stało. Zorientował się dopiero, gdy o ziemie, po jego obu stronach uderzyły dwie połówki ciała stworzenia.
Przeciął je na pół.
Nibiru strząsnął czarną krew z ostrza i wsunął je do pochwy na plecach.
- Zabiłeś ją! - Sapnął chłopak.
- I tak by zginęła. - wzruszył ramionami czarnowłosy.
- Była bezbronna!
- Chciała nas zabić. - Nibiru popatrzył na niego poważnie. - Zabij, albo zostań zabity. Musisz to robić, żeby przeżyć. Ostrzyć swe zęby i modlić się, abyś nie spotkał kogoś silniejszego.
Satoshi zacisnął pięści. Wpatrywał się w podłogę, czuł się podle.
- Nic nie poczuła. - pocieszył go Nibiru.
Chłopak kiwnął ponuro głową.
- Chodź stąd. - powiedział.
Gdy wyszli na zewnątrz, Satoshiego oślepiły promienie słońca. Zmrużył oczy. Znajdowali się wśród ruin, w oddali widać było mur miasta. Tylko tyle zdążył zauważyć, zanim wielki ciemny kształt wpadł na niego i przewrócił go na ziemie.
Poczuł szorstki język na twarzy, uszy wypełniło mu melodyjne mruczenie. Objął kark zwierzęcia i wplótł palce w miekkie, granatowe futro.
- Kanashimi! - zaśmiał się radośnie. - Nic ci nie jest! -
Ogromny kot ocierał się pyskiem o jego twarz, mrucząc radośnie.
Nibiru roześmiał się głośno.
- Od wczoraj tu siedział. - powiadomił chłopaka.
Satoshi usiadł i podrapał kota za uchem, a potem mocno go przytulił, nareszcie czując się spokojnie. Kot był częścią jego życia, chyba nie przeżyłby gdyby coś mu się stało.
- Gdzie teraz idziemy? - zapytał Nibiru.
Chłopak spoważniał.
- Moja rodzina zginęła. - powiedział smutno. -Przynajmniej tak myślałem. Jednakże, jakiś czas temu spotkałem podróżnego, wracał z terenów, gdzie kiedyś było państwo zwane Polską, a dokładnie z terenów obok miasta Sanok. Niedaleko tego miasta mieszkał mój wujek, więc zapytałem o niego tego człowieka. - Chłopak zamilkł.
- No i? - czarnowłosy przechylił głowę.
- Spotkał kogoś podobnego do mojego opisu. Handlował z nim. - Chłopak machinalnie głaskał Kanashimi'ego.
- Chcesz go znaleźć? -
Satoshi kiwnął głową.
- Czyli ruszamy do tego... Saroka? -
- Sanoka. - poprawił go chłopak. Niepewny uśmiech pojawił mu się na wargach.
- Właśnie. - Nibiru wstał i podał chłopakowi dłoń.
Satoshi przyjął ją bez zastanowienia.
***
Podobało się?
wtorek, 7 października 2014
wtorek, 27 maja 2014
Turururu~ czyli coś się kończy... a może i się zaczyna?
Heeeeeej....
Przepraszam, że tak dawno nie pisałam... Ale miałam dyplom i maturę, kończę szkołę i może to dziwne, ale wcale się nie cieszę. Będę tęsknić jak cholera. Ale dyplom zdałam jakimś cudem, co do matury: ustne zdane, reszta nie wiem, chyba też, chociaż matma może sprawiać problemy... Ale jeśli jeszcze nie zdawaliście matury, mam kilka rad, uwag itp.
- Im później piszesz prezentacje na polski, tym lepiej, bo nie zapomnisz co tam napisałeś/ aś. U nas rekord - pisanie kilka godzin przed maturą, oczywiście nie do końca i wynik: 15/20. Nie jest źle, jak na tak szybkie zabranie się do pracy.
- Nie trzeba czytać bibliografii i tak możesz dostać 20/20, jeśli tylko sprawiasz wrażenie, że coś wiesz, nawet jeśli tylko powierzchowne.
- Bohater 'Potopu' nazywał się Andrzej Kmicic. Nie Andrzej B, poza tym Andrzej i Kmicic to ta sama osoba, naprawdę jego nazwisko to Kmicic, obiecuję, to NIE JEST ksywa.
- Oj tam matma, poczytaj sobie Fairy Taila. Matma nie ucieknie.
- Nadmiar ambicji jest niewskazany. Wiedz, że jak wybierzesz rozszerzenie, nie będzie ci się chciało na nie iść, będziesz żałować, że się do tego zgłosiłeś/aś, a jak nic nie umiesz, będziesz siedzieć i śmiać się na maturze, pod ostrzałem podejrzliwych spojrzeń komisji, której nie będzie mieściło się w głowie, że nie ściągasz, tylko po prostu nie masz pojęcia co to w ogóle jest.
Rozszerzona historia sztuki... To jest to!
- Nie przejmuj się, nie warto. Poza tym - bez spiny, są drugie terminy! czyż nie?
To tyle jeśli chodzi o maturę. Śmiesznie było, taka chwila relaksu po naszej szkole. Serio, naprawdę odpoczęłam podczas matur.
Teraz przechodzę trudny okres, mianowicie wyprowadzam się z internatu i muszę rozstać się z ludźmi, z którymi żyłam przez cztery lata i których polubiłam, ba! wręcz pokochałam. Nie wiem jak sobie bez nich poradzę, prawdopodobnie przez dłuższy okres będę rozpaczać. Pociesza mnie myśl, że chcemy się spotykać na wakacjach i potem także.
Podsumowując: to był jeden z najlepszych okresów mojego dotychczasowego życia, jeśli nie najlepszy.
Ok, koniec o mnie, przepraszam za zanudzanie, po prostu chciałam się podzielić uczuciami (?).
Wróćmy do bloga.
Wkrótce posty znów powinny zacząć się pojawiać. Na Shizayi znów się zaciełam, kawałek mam, ale stanowczo za mało na rozdział. Nibiru się tworzy, wolno ale jednak, dzięki kilku osobom, zwłaszcza Zuzi Żychalak, które mnie poganiają. Dziękuję, naprawdę się cieszę, że moją własna opowieść Wam się podoba i cieszę się z każdego komentarza... I piszę, naprawdę!
Zaskoczył mnie najbardziej komentarz Kanry, rzecz jasna pozytywnie. Nie spodziewałam się, że moje wypociny zasługują na taki komentarz, ale strasznie się z niego cieszę. :D
Hahaha, wiecie, że każdy komentarz na blogu czytałam po kilka razy? xD
Kiasarin, Kitty Kou, ~Shade, Memory, Sakura, leech, Shin-chan, Yuki, Liza, Casjel, Iwa, the b., Katahira, xqspx, Zuzia, Kanra, Czerwona, Haru, Fatill chan, Arisa, Y.- DZIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM!
:3
Powoli wracam~
Przepraszam, że tak dawno nie pisałam... Ale miałam dyplom i maturę, kończę szkołę i może to dziwne, ale wcale się nie cieszę. Będę tęsknić jak cholera. Ale dyplom zdałam jakimś cudem, co do matury: ustne zdane, reszta nie wiem, chyba też, chociaż matma może sprawiać problemy... Ale jeśli jeszcze nie zdawaliście matury, mam kilka rad, uwag itp.
- Im później piszesz prezentacje na polski, tym lepiej, bo nie zapomnisz co tam napisałeś/ aś. U nas rekord - pisanie kilka godzin przed maturą, oczywiście nie do końca i wynik: 15/20. Nie jest źle, jak na tak szybkie zabranie się do pracy.
- Nie trzeba czytać bibliografii i tak możesz dostać 20/20, jeśli tylko sprawiasz wrażenie, że coś wiesz, nawet jeśli tylko powierzchowne.
- Bohater 'Potopu' nazywał się Andrzej Kmicic. Nie Andrzej B, poza tym Andrzej i Kmicic to ta sama osoba, naprawdę jego nazwisko to Kmicic, obiecuję, to NIE JEST ksywa.
- Oj tam matma, poczytaj sobie Fairy Taila. Matma nie ucieknie.
- Nadmiar ambicji jest niewskazany. Wiedz, że jak wybierzesz rozszerzenie, nie będzie ci się chciało na nie iść, będziesz żałować, że się do tego zgłosiłeś/aś, a jak nic nie umiesz, będziesz siedzieć i śmiać się na maturze, pod ostrzałem podejrzliwych spojrzeń komisji, której nie będzie mieściło się w głowie, że nie ściągasz, tylko po prostu nie masz pojęcia co to w ogóle jest.
Rozszerzona historia sztuki... To jest to!
- Nie przejmuj się, nie warto. Poza tym - bez spiny, są drugie terminy! czyż nie?
To tyle jeśli chodzi o maturę. Śmiesznie było, taka chwila relaksu po naszej szkole. Serio, naprawdę odpoczęłam podczas matur.
Teraz przechodzę trudny okres, mianowicie wyprowadzam się z internatu i muszę rozstać się z ludźmi, z którymi żyłam przez cztery lata i których polubiłam, ba! wręcz pokochałam. Nie wiem jak sobie bez nich poradzę, prawdopodobnie przez dłuższy okres będę rozpaczać. Pociesza mnie myśl, że chcemy się spotykać na wakacjach i potem także.
Podsumowując: to był jeden z najlepszych okresów mojego dotychczasowego życia, jeśli nie najlepszy.
Ok, koniec o mnie, przepraszam za zanudzanie, po prostu chciałam się podzielić uczuciami (?).
Wróćmy do bloga.
Wkrótce posty znów powinny zacząć się pojawiać. Na Shizayi znów się zaciełam, kawałek mam, ale stanowczo za mało na rozdział. Nibiru się tworzy, wolno ale jednak, dzięki kilku osobom, zwłaszcza Zuzi Żychalak, które mnie poganiają. Dziękuję, naprawdę się cieszę, że moją własna opowieść Wam się podoba i cieszę się z każdego komentarza... I piszę, naprawdę!
Zaskoczył mnie najbardziej komentarz Kanry, rzecz jasna pozytywnie. Nie spodziewałam się, że moje wypociny zasługują na taki komentarz, ale strasznie się z niego cieszę. :D
Hahaha, wiecie, że każdy komentarz na blogu czytałam po kilka razy? xD
Kiasarin, Kitty Kou, ~Shade, Memory, Sakura, leech, Shin-chan, Yuki, Liza, Casjel, Iwa, the b., Katahira, xqspx, Zuzia, Kanra, Czerwona, Haru, Fatill chan, Arisa, Y.- DZIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM!
:3
Powoli wracam~
niedziela, 23 marca 2014
Father's Game / Prolog
Hej wszystkim.
Najpierw ogłoszenie.
Law-chan postanowiła się wycofać, miejmy nadzieję, że tylko chwilowo... Szkoda... Ja na przykład uwielbiam jej historie i było mi miło, że publikowała je na tym blogu... Ale no cóż...
A teraz, mam nadzieję, lepsza wiadomość...
A więc...
Ehemmmm...
Przedstawiam z dawna oczekiwaną dalszą część Shizayi.
Tu fabuła jest duuuużo bardziej rozwinięta, to dopiero prolog, nie wiem kiedy będzie dalej, ale będzie XD. No wiecie, mam mnóstwo roboty.
Miłego czytania i prrrrroooooszę o komentarze :P
Father's Game
Prolog
Yagiri Namie niechętnie weszła do biura. Niemal od razu usłyszała Izayę. Czasem był jak rozpieszczony dzieciak, głośny i nie do wytrzymania. Weszła w głąb pomieszczenia i ujrzała go, siedział na swoim fotelu, kręcąc się na nim w kółko, krzycząc coś, pozornie bez ładu i bez składu, ale wiedziała, że dla niego ma to jakiś sens, nieuchwytny dla niej.
- Matkaaaaaa!... - krzyczał Izaya Orihara z wyrazem maniakalnej ekstazy na twarzy. - Skoro jest Matka, musi być i Ojciec! Ojcze Nasz, któryś jest w niebie, czemuś ty jest! Hahahahaha! - Zatrzymał się nagle w miejscu, w jednej chwili zupełnie poważny z oczami płonącymi szaleństwem. - Nigdy, wspaniały Ojcze, nigdy nie będę ci posłuszny. Nie będziesz kierował moim przeznaczeniem, nie stanę się taki, jaki chcesz. To ja zwyciężę! Pokonam mojego wroga!
Zerwał się z fotela, wyciągnął z szuflady czystą, biała kartkę i położył na biurku, a na niej losowo poustawiał wiele pionków od szachów, jedynie pionków, z róznych zestawów. Po chwili usiadł i z zamyśleniem wziął do ręki dwóch królów, czarnego i białego. Przez chwilę obracał nimi w dłoniach.
- Namie-san! - zawołał, udowadniając, że zauważył swoją pracownicę. - Daj mi swój czerwony lakier do paznokci. - Gdy dostał czego chciał, ochlapał białego króla czerwienią; wyglądał teraz jak splamiony krwią. Postawił oba króle na kartce, w dwóch przeciwnych rogach.
- Czas na wojnę. - powiedział. - A teraz... Kto stanie się sprzymierzeńcem a kto wrogiem? -
Shizuo Heiwajima wściekle wpatrywał się w dłużnika. Z jego gardła wydobywał się warkot, papieros już dawno leżał zgnieciony na chodniku. Jego lewa dłoń była wczepiona w kołnierz mężczyzny, prawa szykowała się do ciosu, po którym jego ofiara wyląduje w szpitalu na co najmniej dwa miesiące i do końca życia bedzie jadła papki z powodu braków w uzębieniu.
- Spokojnie, Shizuo... - próbował go uspokoić Tom. - Ten pan już jest grzeczny, zaraz zapłaci...-
- A-ale ja nie mam p-p-pieniędzy... - wyjąkał mężczyzna, wykazując się zerowym wyczuciem chwili i niemal od razu zaliczył bliskie spotkanie ze ścianą budynku, po drugiej stronie ulicy.
- AKURAT TO MNIE GÓWNO OBCHODZI! - wyryczał Shizuo. - POPLAMIŁEŚ MI MANKIET KOSZULI SWOJĄ ŚMIERDZĄCĄ KRWIĄ!
- Shizuo, idziemy stąd. - wyjęczał zrezygnowany Tanaka. - Chodźmy już coś zjeść... -
Shizuo momentalnie uspokoił się i ruszył za Tomem.
- Chodźmy na ramen. - mruknął cicho. - Wszystko, byle nie Rosyjskie Sushi i ootoro. -
Tom spojrzał na niego ze zrozumieniem. Te rzeczy momentalnie kojarzyły się z Izayą, a Shizuo na Izayę regował automatyczną, wściekła nienawiścią. Chociaż ostatnio coś się zmieniło. Shizuo unikał tematu Orihary jak mógł, gdy się zamyślał wyglądał na strapionego i wściekał się częściej na postronnych, którzy jakoś mu się Izayowo skojarzyli. To znaczy, inaczej wściekał się na postronnych, którzy jakoś mu się Izayowo skojarzyli... Różnica polegała na tym, że wcześniej atakował ich, a potem, gdy już zrozumiał, że z Izayą nie mają nic wspólnego, zostawiał ich. A teraz, widząc kogoś takiego, stawał jak słup soli i gapił się na niego ze zmarszczonymi brwiami, a , gdy już zrozumiał, że z Izayą nie ma nic wspólnego, atakował go za to, że śmiał mu się z Oriharą skojarzyć.
Zaczeło się to jakiś miesiąc temu, gdy brat Shizuo został zaatakowany i trafił do szpitala. Tom był pewien, że to sprawka Izayi, ale Heiwajima, nie wiadomo jak, odnalazł innych sprawców i wysłał ich do szpitala, z obrażeniami wiele razy gorszymi, niż te które otrzymał Kasuka.
Ciekawe, co się stało... zastanawiał się Tom. Wygląda to tak, jakby coś między nimi zaszło...
Izaya od tamtego czasu, nie pojawił się w Ikebukuro nawet raz.
Erika Karisawa stała w dziale yaoi, opuszczona nawet przez najlepszego przyjaciela, ba nawet bliżej niż przyjaciela, który nie przepadał, delikatnie mówiąc za tym gatunkiem i poszedł do działu shoujo. Westchnęła i odstawiła na półkę mange o wiele mówiącym tytule 'Love Stage' i wyruszyła na poszukiwania Yumasakiego.
Dział shoujo, ku zaskoczeniu Eriki był zupełnie pusty. Po chwili to dziwne zjawisko wyjaśniło się, gdy podszedł do niej pracownik i powiedział, że juz zamykają. Dopiero wtedy Erika odkryła, że siedziała w dziale yaoi ponad trzy godziny. Yumasakiego musieli już wyprosić i pewnie czekał na nią biedny przed sklepem. Wypadła ze sklepu krzycząc:
- Już jestem Yumaaasakiiiii...! - i stanęła jak wryta. Yumasakiego nie było. Na pewno jej szuka, biedaczek! Pobiegła przed siebie, wykrzykując jego imię. Nagle zauważyła mrugające światło z karetki pogotowia w jednej z uliczek.
Sama nie wiedziała dlaczego podeszła.
Zobaczyła dwóch sanitariuszy wnoszących kogoś do pojazdu. Zobaczyła znajomą bluzę, teraz pochlapaną krwią.
- Yu..Yumasaki... - wyjąkała i poczuła łzy napływające do oczu.
I pierwszy raz w życiu zemdlała.
Celty Sturluson jechała przez miasto, gdy minęła ją jadąca na sygnale karetka. Tknięta dziwnym przeczuciem obejrzała się i spojrzała na nią przez ramię. Po chwili wzruszyła ramionami. Zwykła karetka, nie ma co się patrzyć. Chociaż odkąd wyjaśniła się sprawa Nożownika, dużo mniej widziało się ich na mieście. Zamyślona, kątem oka zobaczyła coś.
Zjechała na pobocze.
W mroku ciemnej uliczki, nie oświetlonej światłem latarni, dostrzegła ciemną postać, patrzącą za karetką. Izaya? zastanowiła się, ale po chwili zauważyła, że ta osoba jest wyższa i nieco jakby szersza w ramionach. Nagle osoba odwróciła się w jej stronę, nie widziała twarzy, ale teraz na pewno stwierdziła, że to mężczyzna.
Nagle podniósł rękę i pomachał jej. Zasłoniło go kilkoro przechodzących ludzi i gdy odeszli, mężczyzny już nie było.
Popatrzyła w stronę w która pojechała karetka.
Zawróciła i pojechała za nią.
Ryuugamine Mikado wracał z zakupów i nagle rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na niego. Nowy post na Dollarach. Nie znał nicku nadawcy, ale to nic dziwnego. Od dawna nie znał wszystkich ludzi w jego grupie.
Post składał się z jedynie krótkiej wiadomości:
'Koniec nastąpi za 30 dni :)'
czwartek, 13 lutego 2014
Sen o lataniu by Law-chan.
Hej :)
Bardzo dziękuję za miłe komentarze :3
Bardzo dziękuję za miłe komentarze :3
Chciałabym poinformować, że następna część Nibiru się tworzy, powoli ale jednak. Cieszę się, że znalazły się osoby, które uznały Nibiru za swoje ulubione, niesamowicie mnie to zmotywowało. Dziękuję więc Zuzi i Sakurze ^^
Również chciałabym podziękować fanom Shizayi czyli Kitty Kou, leech i osobie która się nie przedstawiła XD Shizaya będzie kontynuowana XD jak tylko będę miała czas. (choć już dawno po Wigilii xD)
Co do poprzedniej...
Mam już część ale utknęłam ;.;
Polecam bloga: fantasystoriesyaoi.blogspot.com ;3
A teraz czas na opowiadanie Law-chan, Życzymy miłego czytania i prosimy o komentarze, bo jak wiadomo dokarmiają wenę.
Sen o lataniu.
Otwieram powoli oczy. Leżę płasko na chłodnej podłodze pokoju,. którego wszystkie ściany są białe. Jest całkiem pusty, tylko lampy na suficie świecą jaskrawym światłem, ale nie oślepiają mnie.
Czuję się taki lekki…
Jakbym się unosił w powietrzu…
Ale moje ręce są okaleczone. Dłonie, nadgarstki, przedramiona pokrywają się bliznami i ranami wąskimi, jakby pozostawiła je żyletka.
Czuję się lekki, ale jednocześnie nie mogę wstać. I nagle słyszę czyjeś kroki. Bardzo ciche, bardzo ostrożne, które zbliżają się do mnie powoli. Kiedy w końcu widzę nad sobą Lawrence’a, mam wielką ochotę krzyknąć, aby mi pomógł, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu.
- Spokojnie, wiem, że boli – szepcze, patrząc na mnie czule i kuca tuż obok, uśmiechając się kojąco. Bierze mnie w ramiona, po czum układa sobie na udach, ujmując moje zakrwawione ręce. Patrzę jak powoli, dokładnie masuje moje dłonie, później przesuwa palcami po nadgarstkach, przez ramiona, aż do łokci, a wszystkie rany goją się w mgnieniu oka. Gdy siadam mu na kolanach, zauważam, że wokół rozsypane są chaotycznie odłamki szkła, które odbijają moje oczu, moje usta, moją skórę…
- Teraz nie zrobią ci już nic złego, jestem przy tobie – uśmiech się Lawrence, głaskając mnie po policzku. – Chodź ze mną, coś ci pokażę.
Zdolność ruchu i mowy cudownie wraca, więc chwytam mocno jego dłoń, która jest tak przyjemnie ciepła, i idę w krok za nim. Ma na sobie luźnie, białe spodnie, których nogawki przy każdym ruchu opływają jego smukłe uda i łydki jak jedwab.
- Stój tutaj i nie ruszaj się – mówi cicho, zostawiając mnie dokładnie na środku pokoju, a potem podchodzi do jednego z czterech kątów. Kiedy dotyka gładkiej powierzchni opuszkami palców i ciągnie nimi po całej długości, idąc wzdłuż ściany, niemal bolesna biel zmienia się w lustro. Gdy patrzę na dłoń Lawrence’a, mam wrażenie, jakby ulatywały spod niej masy kolorowych, delikatnych motyli.
Lawrence przechodzi wzdłuż następnej ściany i następnej, a kiedy dociera o końca ostatniej, zgina się gwałtownie, zaciskając palce, jakby szarpnięciem pozbywał się ciężkiej, białej kurtyny. Później odwraca się do mnie i uśmiecha łagodnie. Jest urzekający…
W każdej z czterech ścian widzę swoje odbicie, swoją chudą twarz i swobodnie rozrzucone blond włosy.
- Chodź do mnie…
Gdy podchodzę do niego, delikatnie kładzie dłonie na moich nagich ramionach i przytulając mnie plecami do zimnego lustra, zaczyna mnie całować. Ujmuje mnie pod brodę, zamykając oczy, więc ja też zamykam, opierając dłonie na jego brzuchu. Pocałunki wcale nie są łapczywe i chaotyczne, robimy to powoli, bez pośpiechu pieszcząc się nawzajem. Gdy Lawrence przesuwa dłonią po moim torsie, a później brzuchu, wciągam go, a Law wolno wsuwa rękę pod miękki, niemal pieszczący skórę materiał.
Przestaję go całować, chociaż nadal stykamy się wargami, tak intymnie. Nie otwieram oczu, nie odsuwam się, jedynie pozwalam, żeby Lawrence mnie dotykał. Oddycham szybko, rozchylając usta.
- Chodź…
Przestaje mnie dotykać, zostawiając jednak podniecenie, pulsujące delikatną falą w całym moim ciele.
Kiedy stajemy na środku pokoju, Law puszcza moją dłoń i po szybkim, ale czułym całusie, osuwa się przede mną na kolana, a ja patrzę szybko w lewo, prawo i na wprost. We wszystkich lustrach widzę to samo: klęczącego Law’a, który zsuwa ze mnie spodnie.
- Law, wstań… - szepczę, płonąc rumieńcem, bo to wszystko wydaje mi się zbyt erotyczne, zbyt oszałamiające, ale on klęczy ale on klęczy nadal, jedynie uśmiecha się, a moje spodnie luźno opadają u moich stóp. Law zabiera je, odrzucając gdzieś w bok.
- Nie zamykaj oczu, dopóki tu klęczę.
Prawie zachłystuję się powietrzem, kiedy czuję jak jego usta zamykają się na moim członku. Nie mogę znieść tego widoku, jestem na to zbyt zawstydzony, więc unoszę głowę, ale na wprost jest dokładnie ten sam widok. I po lewej… I po prawej… Różni je tylko perspektywa.
Z każdej strony mogę zobaczyć swoje chude ciało oraz Law’a na kolanach, który rytmicznie porusza głową, jedną dłoń opierając na moim udzie, drugą trzymając moją męskość. Kiedy widzę ten potrójny widok, trzy razy również wzmaga się moja przyjemność. W końcu z jękiem odrzucam głowę. Na suficie też jest lustro, chociaż Law go nie dotykał.
To niesamowite…
Przyciskam do siebie Law’a z całych sił, eksplodując w jego ustach. Widzę to, choć głowę mam zadartą. Widzę w lustrze…
Drżę na całym ciele, jakbym stał na mrozie, mimo że tak mi gorąco.
Law wstaje i bez słowa prowadzi mnie do jednego z luster. Gdy przystajemy, Law zsuwa z bioder te luźnie, opływające jego nogi spodnie. Nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku. Jego męskość stoi dumnie i pulsuje wraz z przepływającą krwią.
- Stoi – szepczę głupio i czerwienieję.
- To raczej dobrze – śmieje się zabawnie Law, po czym odwraca mnie przodem do lustra, a gdy opieram się o nie mocno obiema rękami, szepcze uspokajająco: - Nie będzie bolało.
Patrzę w lustro, w którym widać jak łapie mnie za biodra, a potem wchodzi bez najmniejszego przygotowania. Wpycha go głęboko, coraz głębiej, kawałek po kawałku i jest to niesamowicie podniecające, gdy się na to patrzy, a bólu nie ma, chociaż jestem tak samo ciasny jak zwykle.
Kiedy Law zaczyna się poruszać, od razu jęczę i gdybym mógł, wbiłbym palce w lustro, w którym widać każdy nasz ruch, jak się pieprzymy i jak każdy z nas jest coraz bardziej pochłonięty sobą i swoją rozkoszą, chociaż przeżywamy ją razem. Przez chwilę pozwala mi patrzeć na moją rozanieloną twarz, na moje ciało, które drży i wygina się przy każdym jego pchnięciu, jak wciągam brzuch, a potem otwieram usta do jęku. Widzę też jego zaczerwienione policzki i zmarszczone w skupieniu brwi, zauważam, że za każdym razem, gdy wbija się we mnie, staje na palcach, zaciskając palce na moich biodrach.
Później przyciska mnie całym sobą do szkła, a ja czuję, jak każdy jego mięsień drży rozkosznie i jego gorący oddech na karku. Mój własny tworzy mgiełkę na lustrze.
- Oprzyj się na mnie – szepcze, a ja posłusznie odpycham się rękami i opadam na niego, gdy unosi wysoko moją lewą nogę, trzymając mocno za udo, po czym wchodzi jeszcze głębiej niż dotąd. Z gardła wyrywa mi się donośny okrzyk i mrużę oczy, z trudem obejmując go za szyję, a on wchodzi znowu, całując mnie mocno.
Kiedy uginają się pode mną nogi, obaj opadamy, zdyszani, na kolana. Nie mogę przestać jęczeć, a szkło pokryło się mgłą mojego chrapliwego oddechu. Jest tak gorąco…
Law siada na piętach, a ja opierając się na kolanach, zaczynam się poruszać. O nie, Law nie daje mi władzy na zbyt długo. Już po chwili otacza ramionami moje biodra i pcha, tym samym sprawiając, że krzyczę, wyginając się konwulsyjnie. Spod przymrużonych powiek widzę swoje odbicie za mgłą. Mam czerwone policzki, a z kącików ust spływają cieniutkie strużki śliny.
W końcu dochodzę, kładąc dłoń na swoim kroczu i pochylam się do przodu, opierając drugą ręką o zimne szkło. Dyszę, ale mimo to nie mogę złapać oddechu, tylko czuję, jak nasienie spływa mi po udach i przecieka między palcami. Kapie na posadzkę. Po twarzy spływa mi pot, a włosy przyklejają się do skóry.
O Boże…
Jest tak cudownie…
Kiedy Law także dochodzi, widzę, jak wygina się niemal nienaturalnie, wydając z siebie syk rozkoszy, który zmienia się w przeciągły jęk, przyprawiający mnie o dreszcze. Jest taki zmysłowy…
Lawrence nagle wychodzi i puszcza mnie, chociaż mam ochotę trwać z nim tak wiecznie, a potem wszystko znika.
Otwieram powoli oczy. Leżę płasko na chłodnej podłodze pokoju,. którego wszystkie ściany są białe. Jest całkiem pusty, tylko lampy na suficie świecą jaskrawym światłem, ale nie oślepiają mnie.
Czuję się taki lekki…
Jakbym się unosił w powietrzu…
Ale moje ręce są okaleczone. Dłonie, nadgarstki, przedramiona pokrywają się bliznami i ranami wąskimi, jakby pozostawiła je żyletka.
Czuję się lekki, ale jednocześnie nie mogę wstać. I nagle słyszę czyjeś kroki. Bardzo ciche, bardzo ostrożne, które zbliżają się do mnie powoli. Kiedy w końcu widzę nad sobą Lawrence’a, mam wielką ochotę krzyknąć, aby mi pomógł, ale nie mogę wydobyć z siebie głosu.
- Spokojnie, wiem, że boli – szepcze, patrząc na mnie czule i kuca tuż obok, uśmiechając się kojąco. Bierze mnie w ramiona, po czum układa sobie na udach, ujmując moje zakrwawione ręce. Patrzę jak powoli, dokładnie masuje moje dłonie, później przesuwa palcami po nadgarstkach, przez ramiona, aż do łokci, a wszystkie rany goją się w mgnieniu oka. Gdy siadam mu na kolanach, zauważam, że wokół rozsypane są chaotycznie odłamki szkła, które odbijają moje oczu, moje usta, moją skórę…
- Teraz nie zrobią ci już nic złego, jestem przy tobie – uśmiech się Lawrence, głaskając mnie po policzku. – Chodź ze mną, coś ci pokażę.
Zdolność ruchu i mowy cudownie wraca, więc chwytam mocno jego dłoń, która jest tak przyjemnie ciepła, i idę w krok za nim. Ma na sobie luźnie, białe spodnie, których nogawki przy każdym ruchu opływają jego smukłe uda i łydki jak jedwab.
- Stój tutaj i nie ruszaj się – mówi cicho, zostawiając mnie dokładnie na środku pokoju, a potem podchodzi do jednego z czterech kątów. Kiedy dotyka gładkiej powierzchni opuszkami palców i ciągnie nimi po całej długości, idąc wzdłuż ściany, niemal bolesna biel zmienia się w lustro. Gdy patrzę na dłoń Lawrence’a, mam wrażenie, jakby ulatywały spod niej masy kolorowych, delikatnych motyli.
Lawrence przechodzi wzdłuż następnej ściany i następnej, a kiedy dociera o końca ostatniej, zgina się gwałtownie, zaciskając palce, jakby szarpnięciem pozbywał się ciężkiej, białej kurtyny. Później odwraca się do mnie i uśmiecha łagodnie. Jest urzekający…
W każdej z czterech ścian widzę swoje odbicie, swoją chudą twarz i swobodnie rozrzucone blond włosy.
- Chodź do mnie…
Gdy podchodzę do niego, delikatnie kładzie dłonie na moich nagich ramionach i przytulając mnie plecami do zimnego lustra, zaczyna mnie całować. Ujmuje mnie pod brodę, zamykając oczy, więc ja też zamykam, opierając dłonie na jego brzuchu. Pocałunki wcale nie są łapczywe i chaotyczne, robimy to powoli, bez pośpiechu pieszcząc się nawzajem. Gdy Lawrence przesuwa dłonią po moim torsie, a później brzuchu, wciągam go, a Law wolno wsuwa rękę pod miękki, niemal pieszczący skórę materiał.
Przestaję go całować, chociaż nadal stykamy się wargami, tak intymnie. Nie otwieram oczu, nie odsuwam się, jedynie pozwalam, żeby Lawrence mnie dotykał. Oddycham szybko, rozchylając usta.
- Chodź…
Przestaje mnie dotykać, zostawiając jednak podniecenie, pulsujące delikatną falą w całym moim ciele.
Kiedy stajemy na środku pokoju, Law puszcza moją dłoń i po szybkim, ale czułym całusie, osuwa się przede mną na kolana, a ja patrzę szybko w lewo, prawo i na wprost. We wszystkich lustrach widzę to samo: klęczącego Law’a, który zsuwa ze mnie spodnie.
- Law, wstań… - szepczę, płonąc rumieńcem, bo to wszystko wydaje mi się zbyt erotyczne, zbyt oszałamiające, ale on klęczy ale on klęczy nadal, jedynie uśmiecha się, a moje spodnie luźno opadają u moich stóp. Law zabiera je, odrzucając gdzieś w bok.
- Nie zamykaj oczu, dopóki tu klęczę.
Prawie zachłystuję się powietrzem, kiedy czuję jak jego usta zamykają się na moim członku. Nie mogę znieść tego widoku, jestem na to zbyt zawstydzony, więc unoszę głowę, ale na wprost jest dokładnie ten sam widok. I po lewej… I po prawej… Różni je tylko perspektywa.
Z każdej strony mogę zobaczyć swoje chude ciało oraz Law’a na kolanach, który rytmicznie porusza głową, jedną dłoń opierając na moim udzie, drugą trzymając moją męskość. Kiedy widzę ten potrójny widok, trzy razy również wzmaga się moja przyjemność. W końcu z jękiem odrzucam głowę. Na suficie też jest lustro, chociaż Law go nie dotykał.
To niesamowite…
Przyciskam do siebie Law’a z całych sił, eksplodując w jego ustach. Widzę to, choć głowę mam zadartą. Widzę w lustrze…
Drżę na całym ciele, jakbym stał na mrozie, mimo że tak mi gorąco.
Law wstaje i bez słowa prowadzi mnie do jednego z luster. Gdy przystajemy, Law zsuwa z bioder te luźnie, opływające jego nogi spodnie. Nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku. Jego męskość stoi dumnie i pulsuje wraz z przepływającą krwią.
- Stoi – szepczę głupio i czerwienieję.
- To raczej dobrze – śmieje się zabawnie Law, po czym odwraca mnie przodem do lustra, a gdy opieram się o nie mocno obiema rękami, szepcze uspokajająco: - Nie będzie bolało.
Patrzę w lustro, w którym widać jak łapie mnie za biodra, a potem wchodzi bez najmniejszego przygotowania. Wpycha go głęboko, coraz głębiej, kawałek po kawałku i jest to niesamowicie podniecające, gdy się na to patrzy, a bólu nie ma, chociaż jestem tak samo ciasny jak zwykle.
Kiedy Law zaczyna się poruszać, od razu jęczę i gdybym mógł, wbiłbym palce w lustro, w którym widać każdy nasz ruch, jak się pieprzymy i jak każdy z nas jest coraz bardziej pochłonięty sobą i swoją rozkoszą, chociaż przeżywamy ją razem. Przez chwilę pozwala mi patrzeć na moją rozanieloną twarz, na moje ciało, które drży i wygina się przy każdym jego pchnięciu, jak wciągam brzuch, a potem otwieram usta do jęku. Widzę też jego zaczerwienione policzki i zmarszczone w skupieniu brwi, zauważam, że za każdym razem, gdy wbija się we mnie, staje na palcach, zaciskając palce na moich biodrach.
Później przyciska mnie całym sobą do szkła, a ja czuję, jak każdy jego mięsień drży rozkosznie i jego gorący oddech na karku. Mój własny tworzy mgiełkę na lustrze.
- Oprzyj się na mnie – szepcze, a ja posłusznie odpycham się rękami i opadam na niego, gdy unosi wysoko moją lewą nogę, trzymając mocno za udo, po czym wchodzi jeszcze głębiej niż dotąd. Z gardła wyrywa mi się donośny okrzyk i mrużę oczy, z trudem obejmując go za szyję, a on wchodzi znowu, całując mnie mocno.
Kiedy uginają się pode mną nogi, obaj opadamy, zdyszani, na kolana. Nie mogę przestać jęczeć, a szkło pokryło się mgłą mojego chrapliwego oddechu. Jest tak gorąco…
Law siada na piętach, a ja opierając się na kolanach, zaczynam się poruszać. O nie, Law nie daje mi władzy na zbyt długo. Już po chwili otacza ramionami moje biodra i pcha, tym samym sprawiając, że krzyczę, wyginając się konwulsyjnie. Spod przymrużonych powiek widzę swoje odbicie za mgłą. Mam czerwone policzki, a z kącików ust spływają cieniutkie strużki śliny.
W końcu dochodzę, kładąc dłoń na swoim kroczu i pochylam się do przodu, opierając drugą ręką o zimne szkło. Dyszę, ale mimo to nie mogę złapać oddechu, tylko czuję, jak nasienie spływa mi po udach i przecieka między palcami. Kapie na posadzkę. Po twarzy spływa mi pot, a włosy przyklejają się do skóry.
O Boże…
Jest tak cudownie…
Kiedy Law także dochodzi, widzę, jak wygina się niemal nienaturalnie, wydając z siebie syk rozkoszy, który zmienia się w przeciągły jęk, przyprawiający mnie o dreszcze. Jest taki zmysłowy…
Lawrence nagle wychodzi i puszcza mnie, chociaż mam ochotę trwać z nim tak wiecznie, a potem wszystko znika.
***
Mamy nadzieję, że się podobało :D
niedziela, 26 stycznia 2014
Liebster Blog Award :D
Uwaga, uwaga.
Ten oto blog został nominowany do Liebster Award, czego się zupełnie nie spodziewałam... Bardzo dziękuję za to leech :D Oczywiście bardzo się cieszę i skaczę z radości ^w^
Myślę, że zasady są ogólnie znane, ale na wszelki wypadek publikuje je tutaj:
„Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”
Jako że na blogu publikują dwie osoby, obydwie odpowiemy na pytania, razem wymyślimy następne i podzielimy się listą nominowanych blogów.
Oto odpowiedzi:
1. Czy kłamstwo w dobrej wierze popłaca? Dlaczego?
N: Aaa... nie znoszę takich pytań, odpowiem jak potrafię... Myślę, że w pewnym stopniu tak. Może zmotywować daną osobę i przez to stać prawdą. Należy jednak wiedzieć kiedy go użyć. Ja częściej mówię prawdę (nie licząc momentów, kiedy tłumaczę się czemu nie odrobiłam pracy domowej, czy czemu nie byłam w szkole....).A prawda może czasami dobić....
Law-chan: Kłamstwo w dobrej wierze, owszem, uważam, że może być użyteczne i słuszne. Oczywiście, jeśli ktoś mądrze go użyje, a nie zawsze tak się dzieje. Co prawda, kłamstwo nie popłaca i ma krótkie nogi, ale przecież czasami "kurduple" mają o wiele łatwiej i są sprytniejsze, prawda?
2. Jakiś pomysł, czemu zwykłe żarówki wytrzymują około 3-5 dni?
N: Yyy... Mi wytrzymują dłużej. Może za dużo siedzenia po nocach przy zapalonym świetle? Ja zawsze gaszę XD i siedzę przy kompie. A może mam jakieś inne żarówki... Bo w sumie często czytam książki po nocach... No dobra nie wiem. o.O
Law-chan: To spisek =.= To czysta zmowa, abym nie miała przy czym pisać.
N: Yyy... Mi wytrzymują dłużej. Może za dużo siedzenia po nocach przy zapalonym świetle? Ja zawsze gaszę XD i siedzę przy kompie. A może mam jakieś inne żarówki... Bo w sumie często czytam książki po nocach... No dobra nie wiem. o.O
Law-chan: To spisek =.= To czysta zmowa, abym nie miała przy czym pisać.
3. Jak często zdarza Ci się spać z pluszakiem? :D
N: Mam takiego malutkiego, żółtego, pluszowego tygryska, mieszczącego się w dłoniach. Zawsze z nim śpię, zwykle kończy pod poduszką. Nie wiem w jaki sposób.
Law-chan: Jeśli telefon można uznać za pluszaka, to codziennie xD
4. Jaka jest Twoim zdaniem dopuszczalna ilość kosmetykow w kobiecej torebce?
N: Trzy.
Law-chan: To trudne pytanie. Myślę, że pięć jest w porządku.
5. Gdzie trzymać swoje rzeczy (ciuchy, buty, kosmetyki), kiedy żadna szafa, ani półka nie daje sobie już rady?
N: Na podłodze? Tak na serio, to może jakiś kosz, czy pudełko... Chociaż w moim przypadku biurko się sprawdza.
Law-chan: Na najniższej półce, czyli podłodze. Uważam, że jest bardzo duża i pomiestna xD
6. Idealny miks kolorów to....?
N: Jak najbardziej kontrastowy i dobrze jest też, jak jest jaskrawy.
Law-chan: Co do kolorów, mam wybredny gust, ale uważam, że błękit i biel.
7. Czy róż to rzeczywiście taka katastrofa? Dlaczego?
N: Zależy jaki. Taki mdły i pudrowy tak, kojarzy mi się z majtkami starszej pani, albo włosami Sakury. Ale jaskrawy i odblaskowy jest całkiem, całkiem... Ale w niewielkiej ilości, bo co za dużo, to nie zdrowo, zwłaszcza różu. :D
Law-chan: Róż to rzeczywiście taka ogromna katastrofa, bo przyprawia mnie o mdłości.
8. Manga czy anime? Co jest lepsze?
N: Stanowczo manga, chociaż jest kilka wyjątków. Lubię patrzeć na kreskę w mangach, która często jest okropna w anime. W anime lubię muzykę i głosy, ale nawet to nie pomaga jak kreska jest słaba...
Law-chan: Zdecydowanie anime, być może dlatego, że pociąga mnie oprawa muzyczna, chociaż dobrą mangą też nie pogardzę.
9. Wszystko można zrobić samemu. Czy jestes w choć małym stopniu złotą rączką? :D
N: Trudno mi powiedzieć. Wymyślam często jak coś zrobić, ale rzadko to robię, bo jestem zbyt leniwa...
Law-chan: Zdecydowanie nie xD Jestem niezdarą, jakich mało.
N: Trudno mi powiedzieć. Wymyślam często jak coś zrobić, ale rzadko to robię, bo jestem zbyt leniwa...
Law-chan: Zdecydowanie nie xD Jestem niezdarą, jakich mało.
10. Ranny ptaszek czy nocny marek? Odpowiedź uzasadnij.
N: Stanowczo Nocny Marek. Jak tylko mam wolne kładę się po ósmej rano, albo i później.... Najczęściej przez to, że mam dużo limitu od pierwszej w nocy do siódmej rano, ale zdarza się, że całą noc czytam książki.
Law-chan: Nocny marek. Uzasadnienie? Całe moje życie toczy się w nocy! Sen jest dla słabych xD
11. Jak łatwo Cię przestraszyć?
N: To zależy. Horrorów się nie boję, ale potrafię się wystraszyć jak ktoś wejdzie za szybko kiedy jestem czymś zajęta, albo jak zrobi mi BU koło ucha, jak nie zauważę gdy podchodzi.
Law-chan: Moje lęki zajmują różne płaszczyzny i w większości ich jeszcze nie poznałam, bo unikam ich jak ognia, ale zdecydowanie boję się ciemność. Zagwózdka, co? Nocny marek, ale boi się ciemności xD
Jeśli chodzi o nasze pytania i nominacje, na razie są w momencie powstawania XD ale wkrótce powinny się pojawić.
I jeszcze raz dziękujemy za uznanie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)